PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=31454}

Star Trek

1966 - 1969
7,5 9,0 tys. ocen
7,5 10 1 9038
7,8 5 krytyków
Star Trek
powrót do forum serialu Star Trek

Tandeta

ocenił(a) serial na 3

Witam wszystkich. Jestem gdzieś w 1/3 oglądania 3-go sezonu tego serialu, ale naszła mnie wena i już teraz postanowiłem napisać parę słów o tym "dziele".

Na początku uprzedzę, że dostosowałem się mentalnie do odbioru technicznej strony filmu i nie czepiam się efektów specjalnych, scenografii, choreografii walk czy rekwizytów. To zrozumiałe, że w tamtych czasach nie wiele lepiej lub taniej dało się to zrobić. Przynajmniej w to wierzę. Ba, oprawa była wręcz, zdaje się, pionierska w tych latach. Uważam, że z punktu widzenia współczesnego widza w przypadku starych filmów ocenie można poddawać jedynie uniwersalne elementy kina - fabułę, scenariusz, historię, tło wydarzeń, aktorstwo, dialogi itp., itd.

I tu pojawia się szkopuł. ST:TOS jest tandetny do bólu, kiczowaty, po prostu śmieszny. Fabuła odcinków jest nieznośnie schematyczna, zawiera mnóstwo skrótów i uproszczeń. Kapitan Kirk potrafi kilkoma głębokimi hasłami przekonać wroga do odwrotu. Postaci są jednoznaczne, czarno-białe, dobre lub złe i raczej płytkie. Nigdy nie nurtują ich osobiste kłopoty a do genialnych rozwiązań dochodzą z szybkością godną Deep Blue. Problemy jakie napotyka załoga Enterprise'a rozwiązywane są jak w jakiejś bajce dla dzieci. Szybko i bezboleśnie (zgony anonimowych członków załogi mnie nie ruszają, zresztą film nawet o to nie zabiega). Tło wydarzeń jest infantylne - oto mamy czasy gdy na Ziemi nie ma już chorób, rasizmu, biedy, konfliktów czy agresji. Naiwność czy propaganda?

Wyobraźnia twórców jest niesamowita. Większość obcych to latające chmury energii, humanoidy o potężnych mocach psychicznych, bóstwa i inne radosne płody nieokiełznanych umysłów scenarzystów. Kirk odwiedza Krainę Czarów, antyczną Grecję, dziki zachód, raj itp. Znacznie więcej tu magii niż "science". Dlatego ten film nie zasługuje nawet na miano sci-fi - jak dla mnie to jakieś ko(s)miczne fantasy. Niestety marnej jakości. I nie mówcie mi, że to bagaż epoki i w tamtych czasach tak sobie wyobrażano kosmos. Bo gdy na świecie znane są takie hasła jak Einstein, Hiroszima czy Gagarin, dla światłego człowieka takie bujdy to potwarz. Serial jest chyba przeznaczony dla dzieci albo człowieka epoki czcicieli piorunów:P

W całym serialu nie ma żadnej spójności, każdy odcinek to osobna historyjka, która bierze się znikąd i do niczego nie prowadzi. Wyjątek stanowi "The Menagerie", który został wymyślony najwidoczniej po to, aby wykorzystać gotowy materiał z nieudanego pilota "The Cage". To, razem z wszechogarniającą nudą (tak, serial po kilku odcinkach staje się nudny!) powoduje, że nie ma się ochoty na oglądanie następnych odcinków. Te ciekawe można policzyć na palcach jednej ręki i toną w gąszczu słabizny tak, że nawet ich się nie pamięta.

Jedyne co mi się naprawdę podobało to postać Spocka - jest genialny. I niekiedy humor.

Ci co się oburzą na tą "profanację", pomyślcie - dlaczego pierwszy Star Trek stał się tak popularnym i ważnym serialem? Na podstawie obserwacji i pewnych faktów doszedłem do następującego wniosku. Serial był, że zacytuję jednego z forumowiczów, "pod wieloma względami pionierski". Czy chodzi o efekty specjalne, podróż po kosmosie, rozwiązania technologiczne, poprawność polityczna? Nie wiem, ale nic innego mi nie pasuje. Gdy szczęki ówczesnego widza zostały zebrane z podłogi po zachwycie nad efektami i sprzętem na statku, pozostała nuda i tandeta. Dowód? Serial już w trzecim sezonie został zdjęty z anten TV z powodu niskiej oglądalności. Później re-emitowany chyba tylko dlatego, że to klasyk i wciąż jest wielu takich, którzy by chcieli poznać jak "to" się wszystko zaczęło (w tym ja). To, czyli późniejsze serie (m.in. TNG), bo moim zdaniem sukces TOS zawdzięcza właśnie swoim następnikom. Jeśli chodzi o globalne uwielbienie do pierwszego Star Treka, to mam wrażenie, że fani kierują się jakimś niepisanym kodeksem "trekkies" i zgodnie wychwalają swojego idola pod niebiosa. Bez refleksji, indywidualnego myślenia, operując zasłyszanymi kliszami. Ale rozumiem ich. W końcu zapoczątkował chyba największą sagę sci-fi w dziejach kina.

acidfreak

Tak właściwie to TOS jakiejś niesamowitej oglądalności i popularności nie miał... dlatego zdjęli go po 3 sezonie. Dopiero na powtórkach serial został zauważony przez widownię.

ocenił(a) serial na 10
acidfreak

Pierwszy serial "Star Trek" jest najzajebistszy ze wszystkich. Nie wiem jak możesz pisać, że ci się fabuła nie podobała. Według mnie jest ona genialna. Ale co kto lubi, nie mam zamiaru cię z tego powodu tyrać, czy coś :)

el_Polaco

Przecież to jest jeden z najgłupszych seriali, głupota i naiwność wylewa się z ekranu, ja też przymykam oko na techniczną stronę serialu, dobij mnie właśnie jego głupota, on obraża wręcz widza, te historyjki są do strawienia przez co najwyżej 10 latka, i to niezbyt bystrego;) Obydwoma rękami podpisuję się po pierwszym postem, od lat próbowałem ugryźć ten serial, teraz próbuję w HD i wymiękam, jak widzę te Himalaje kretynizmów. Kto pisał scenariusze do tego, jakieś niedorozwinięte dziecko?!

PS Zacytuję Lema, co prawda to o Star Trek Enterprise, ale pasuje i do tej serii: "Now one of satellite channels plays the incredible stupid series of "Star Trek Enterprise""

użytkownik usunięty
acidfreak

Radzę poczytać książek s-f napisanych w latach 50-60-tych. Scenariuszowo TOS do nich nawiązuje. Nie można oceniać czegoś, w oderwanie od całości zjawiska. Ten serial nie miał szalonych ambicji, więc nie nawiązywał do najlepszych powieści tego okresu, tylko do popularnych czytadeł, nieco niższych lotów

ocenił(a) serial na 2

Powinnaś zatem dostosować swoją ocenę do tych niższych lotów. "9" jest raczej zarezerwowana dla wysokiej półki.

ocenił(a) serial na 10
Leszy2

Chyba raczej dla czegoś, co dany recenzent uznaje za wartościowe, warte wysokiej noty. A jak to wartościuje, to już indywidualna sprawa. Powinieneś coś o tym wiedzieć, bo jak pamiętam podobnie do mnie jesteś bardzo zadowolony z ostatniego Mad Maxa, przez wielu uznanego za gniota. Który to film przecież nie jest fabularnie ambitny, siła jego tkwi w czym innym. To, ze Star Trek TOS fabularnie nie skupia się na filozofowaniu i "lemowaniu" nie znaczy że jako całość nie jest wartościowy z innych względów.

Nie mam absolutnie na celu przekonywania cię do zmiany twojej oceny TOS, ale wydaje mi się że jako osoba broniąca Mad Maxa powinieneś wiedzieć jak to jest, kiedy dostrzega się w filmie coś wartościowego, czego nie widzą inni.

ocenił(a) serial na 2
rozkminator

Wg opinii tara48 serial "nie nawiązywał do najlepszych powieści tego okresu, tylko do popularnych czytadeł, nieco niższych lotów". NIŻSZYCH LOTÓW. to słowa tara48. Umiesz czytać?

ocenił(a) serial na 10
Leszy2

Umiem, ale dodatkowo posiadłem umiejętność czytania ze zrozumieniem ;) "Nawiązywał", to jest słowo klucz w jej wypowiedzi. Samo nawiązywanie do niskich lotów dzieł może być przez kogoś uznane za atut, opiera się na nim choćby cały gatunek exploit z którego wywodzi się nasz kochany Maksio. No cóż, przykro mi że nie chcesz pogadać jak normalny człowiek tylko od razu na mnie naskakujesz, bywaj.

acidfreak

Oczywiście, że TOS jest lekko tandetny. Jak napisano wyżej, bliżej mu do czytadeł s-f niż wielkiej literatury, stąd właśnie uproszczenia i sama atmosfera bardziej "fantasy w kosmosie" niż "sci-fi". ALE (tak na szybko):
-są odcinki, które mają świetną, pomysłową fabułę. Odcinki, do których wraca się wielokrotnie, bo są to zasłużone klasyki. Zgoda, są też odcinki ewidentnie kiepskie - przy serii trzeciej scenarzystom "coś" wysiadło - stąd małe koszmarki.
-pomysł na nakręcenie TNG wziął się z popularności pierwszego Treka i chęci odświeżenia serii. W naszym kraju Star Trek faktycznie zawdzięcza popularność TNG, bo na TNG wychowało się "nasze" pokolenie dzisiejszych dwudziesto-parolatków (nie przypominam sobie, żeby w latach mojej młodości telewizja emitowała TOS, za to zawsze po powrocie ze szkoły zasiadałam przed przygodami Picarda i spółki). Na zachodzie tak nie jest.
-żaden tam kodeks trekkies, nie zauważyłeś wielkich kłótni o to, kto był lepszym kapitanem, Kirk czy Picard? :P
-SEDNO SPRAWY: dlaczego TOSa tak bardzo lubię? chyba w żadnej późniejszej odsłonie Star Treka nie znajdziemy takiej chemii między bohaterami, jak między Kirkiem, Spockiem a McCoyem, będących żywym obrazem prawdziwej, męskiej przyjaźni rodem z westernów (sam TOS wykorzystuje zresztą dość silnie etos westernu). Piszesz, że charaktery są infantylne i jednowymiarowe - ale to właśnie TOS wykształcił bodaj najlepsze postacie w całym uniwersum.
-Kirk przekonujący wroga do odwrotu - jedno hasło: zimna wojna, Ludzie byli zmęczeni. Potrzebowali bohatera będącego jednocześnie w głębi duszy pacyfistą. Stąd takie odcinki, jak choćby (skądinąd świetny) The Doomsday Machine, na wskroś antywojenne i pod płaszczykiem sci-fi wypowiadające się na tematy wówczas AKTUALNE (to nie przypadek, że wzmiankowana jest III wojna światowa w drugiej połowie XX wieku). Na pewno widziałeś "Dr Strangelove" Kubricka?
-stąd też może nieco naiwny obraz Ziemi Przyszłości.

Fakt, że Trekkies często nadbudowują i dopisują konteksty, jakich w scenariuszu nigdy nie było. Ale tu nie ma żadnej filozofii (a raczej jest jej dość mało) - Star Trek miał być po prostu serialem przygodowym o grupie kowbojów podbijających kosmos. Czasem scenarzystów pociągało filozofowanie, rozważania nad miejscem człowieka na świecie etc., ale na ST, moim zdaniem, należy patrzeć jak na przygodę i tyle :) Szkoda, że do Ciebie nie trafił, ale może jeszcze kiedyś wspomnisz jakiś odcinek i pomyślisz, że może jednak coś w nim było ;)

użytkownik usunięty
malgorzata

zgadzam się w 100% !!!! TOS jest genialny ...:D

ocenił(a) serial na 10
acidfreak

Your assumptions are illogical...

ocenił(a) serial na 9
acidfreak

Ależ oczywiście, że to jest tandeta. Propaganda w najbardziej chamskim wydaniu.
Ale może właśnie na tym polega urok serialu. Wyję ze śmiechu, słuchając płomiennych mów Kirka, ale oglądam to dalej. Jak widać, Ty także :) To bezcenne świadectwo epoki i produkcja, która zmieniła moralność Ameryki. Pokazuje się katolików jako postaci pozytywne, mamy pierwszy w historii pocałunek czarnej z białym (po którym zdjęto Star Treka z emisji w niektórych stanach południowych), związki ludzi z kosmitami i zjednoczonych Ziemian.
Trudno się dziwić, że serial jest tak lewicowy. To dziecko swojej epoki i panicznego lęku przed zimną wojną. Zrobił wiele dobrego.
Poza tym, mnie ogólna tandeta - nie tylko fabularna - rozczula.

A czemu serial zawdzięcza popularność? Postaciom.
Wspomniany pan Spock to tylko jedna z nich. Chyba najciekawsza i jej naprawdę trudno odmówić głębi.
Po drugie - doktor McCoy. Nawet jeśli to nie dorównuje głębią psychologiczną Raskolnikowowi czy Annie Kareninie, jest całkiem ciekawy. Owszem, to archetypiczny cynik o sercu ze złota, ale ma w swojej przeszłości ciekawe momenty (patrz: piąta część kinowa).
Bez tej dwójki Kirk nie miałby racji bytu. Spock uosabia umysł, McCoy - sumienie, Kirk... cóż, Kirk uosabia faceta z wiecznie gołą klatą.
Już moi przedmówcy wspominali o chemii między bohaterami. Ja mogę tylko dodać, że nawet Roddenberry przyznaje, że przyjaźń kapitana z pierwszym oficerem ma zabarwienie homoerotyczne. Nawet jeśli to zignorujemy, wzajemne relacje postaci są naprawdę ciekawe.
A oprócz tego mnóstwo uroczych (choć może rzeczywiście płaskich) postaci drugoplanowych - Scotty, Chekov, siostra Chapel, Trelane...

Podsumowując, Trekkies serial kochają głównie za jego wady - i za pana Spocka :)

ocenił(a) serial na 9
sayoko

tfu, miałam na myśli "pierwszy w historii telewizji pocałunek czarnej z białym"

acidfreak

Podoba mi się Twoja wypowiedź. Mam nieco inny stosunek do obiektywizmu, ale i tak jest to jedna z sensowniejszych na temat serii ST. Uważam jednak, że 1) co do jednej rzeczy się mylisz (choć rozumiem, że może to zależeć od indywidualnych upodobań, np możesz okazać się terrorystą, albo masochistą) a 2) drugiej nie dostrzegasz (chyba, że podciągasz to pod humor, choć wątpliwa to sprawa. O co chodzi:

1. "Tło wydarzeń jest infantylne - oto mamy czasy gdy na Ziemi nie ma już chorób, rasizmu, biedy, konfliktów czy agresji. Naiwność czy propaganda?" Rozumiem, że chciałbyś, żeby na Ziemi ludzie odbierali sobie życie po wieczność i umierali w wyniku chorób, na które nie potrafią znaleźć lekarstwa? Cokolwiek z półki sf bądź, jak to nazwałeś, kosmicznego fantasy, uprawnia do popuszczenia wódz wyobraźni zwłaszcza, że stan wiedzy wtedy był tak mały (mniejszy, niż Ci się wydaje) że naukowcy myśleli, że na Wenus można wylądować i kolonizować ją. A skoro wodze leżą luźno - scenarzysta nie musiał wypalić rocznego zapasu jointów, żeby dać wyraz całkiem normalnemu, ludzkiemu pragnieniu życia w spokoju, sytości i zdrowiu.

2. Dialogi. W latach '60 XX wieku z jednej strony aktorskie rzemiosło było w powijakach, a z drugiej owe lata (w sumie trochę wcześniej) urodziły Spencera Tracy czy Katharine Hepburn. I właśnie w ten przesmyk wskakuje McCoy, który swoimi świetnymi wstawkami, mimiką i emocjonalnością winduje poziom. Niestety nie sypnę z rękawa konkretami, musiałbym przysiąść i poszperać, przypomnieć sobie. Jeśli mam tak zrobić - napisz.

Pozdrawiam

northern_coyote

"Rozumiem, że chciałbyś, żeby na Ziemi ludzie odbierali sobie życie po wieczność i umierali w wyniku chorób, na które nie potrafią znaleźć lekarstwa? Cokolwiek z półki sf bądź, jak to nazwałeś, kosmicznego fantasy, uprawnia do popuszczenia wódz wyobraźni zwłaszcza, że stan wiedzy wtedy był tak mały (mniejszy, niż Ci się wydaje) że naukowcy myśleli, że na Wenus można wylądować i kolonizować ją. A skoro wodze leżą luźno - scenarzysta nie musiał wypalić rocznego zapasu jointów, żeby dać wyraz całkiem normalnemu, ludzkiemu pragnieniu życia w spokoju, sytości i zdrowiu."
Dodajmy, że taka idealistyczna wizja wcale nie jest aż tak utopijna. W "TNG" wyjaśnia się więcej na ten temat: nie ma głodu czy chorób, bo są replikatory żywności i potrzebnych materiałów, a większość chorób znika dzięki postępowi medycyny. Poza tym, wspomina się też, iż zmiany nie nastąpiły skokowo. Najpierw ludzie pozbierali się po III wojnie światowej, także dzięki pomocy Wolkan, którzy przekazali im swoją wiedzę. Ludzie, wiedząc już że nie są sami w kosmosie zaczęli wreszcie ze sobą współpracować. Zresztą, wyniszczeni wojną woleli dojść do porozumienia na podobnej zasadzie, jak próbowano tego po poprzednich wojnach, kiedy to stworzono pierwsze instytucje mające na celu utrzymanie pokoju, typu Liga Narodów i ONZ. Po trzeciej wojennej lekcji pokój był już kwestią zwykłego zdrowego rozsądku. Kontynenty łączyły się w unie, by potem powołać wspólny rząd światowy na wzór wolkańskiego. Ale ludzkiego charakteru zmienić się nie da- konflikty personalne czy agresja nadal występowały i występują, także na poziomie międzyplanetarnym (patrz: Maquis). Zgadzam się jednak, że TOS nad takimi szczegółami się nie rozwodził, dopiero kolejne serie przyniosły więcej szczegółów. Ale jest faktem, że ta utopia wcale nie jest aż tak nierealna, zważywszy na wpływ Wolkan: zarówno technologiczny jak i ideowy.

ocenił(a) serial na 10
northern_coyote

Byłbym ostrożniejszy z tym "aktorstwo było w powijakach" - aktorstwo dobrze udokumentowane jest już z czasów starożytnej Grecji :P Domyślam się o co ci może chodzić, ale trochę niefortunnie to zabrzmiało :P Powiedziałbym raczej że była to charakterystyczna dla lat 60tych maniera, o.

acidfreak

zgadzam się z autorem wątku
zawsze wydawało mi się, że star trek jest bardziej "science" a to jest infantylna bajeczka
no ale fakt, wciąż oglądam ciekawy jakie głupoty wymyśla scenarzyści

ocenił(a) serial na 2
acidfreak

Po obejrzeniu 1,5 sezonu tego kultowego serialu muszę stwierdzić, że podpisuję się pod tą wypowiedzią rękami i nogami. Choć chciałam przez to przebrnąć, by zrozumieć, skąd to całe uwielbienie, wyczerpała się moja cierpliwośc. Wszystko dałoby się przeżyć, ale scenariusze są naprawdę kiepskie, schematyczne i pisane na ilość, a nie jakość. Gdyby skondensowali odcinki z 20-paru do 12 na sezon, na pewno udałoby im się napisać coś lepszego. Ale wyszło jak wyszło. Niestety pomijam serial, przechodzę do wersji pełnometrażowych i Next Generation. Szkoda porzucać idealnego Spocka, ale nawet dla niego nie poświęcę tylu godzin życia :)

Pozdrawiam serdecznie fanów serialu i gratuluję cierpliwości ;)

ocenił(a) serial na 10
HardCandy

A ja żeby tylko zobaczyć Spocka mogłabym oglądać odcinek, w którym siedzą i nic nie robią tylko gadają o niczym ;) Ubolewam nad tym, że są tylko 3 sezony;(

selena_77

Ja też bardzo ubolewam że powstały tylko trzy sezony : (
Może rzeczywiście pierwszy Star Trek to trochę tandeta, ale od dawna oglądanie jakiegokolwiek serialu nie sprawiło mi takiej przyjemności. Nawet słabe odcinki ratowały rewelacyjne dialogi i świetnie skonstruowane postacie takie jak oryginalny Spock.

ocenił(a) serial na 10
selena_77

Można "ratować" się serialem animowanym z oryginalną obsadą ;)

rozkminator

TAS to nie kanon, więc odpada ;)
A tak na serio, jeśli komuś nie podpadła fabuła TOSu i uważa ją za infalntylne bajeczki, to chciałabym zobaczyć jego minę w zderzeniu z 90% TASu. Natychmiast przewartościowałby swoją ocenę oryginalnej serii :)

ocenił(a) serial na 10
malgorzata

O proszę, byłem przekonany że TAS wlicza się w "oficjalną wersję wydarzeń". Nie jestę trekkerę :( No, ale jak ktoś chce oglądać tylko dla Spocka & Co., to chyba mało go to interesi w sumie :)

Muszę kiedyś obejrzeć całe TAS, jak dotąd oglądałem tylko odcinek o tribblach :P Kiedyś lata temu wynalazłem w bibliotece książkową wersję Alana D. Fostera, przez lata poszukiwałem odcinka "Beynd the farthest star" w TOS żeby w kiedyś dowiedzieć się przypadkiem że pochodził z TAS. Też będę musiał go obejrzeć. W rzeczy samej - idę to uczynić :P

rozkminator

Wiesz co, Rodenberry czasem wrzucał i wyrzucał z kanonu co mu się akurat podobało, w wyłączeniu TASu nie ma absolutnie żadnej logiki :P
Miłego seansu!

ocenił(a) serial na 10
malgorzata

Właśnie sobie obejrzałem i było to ciekawe doświadczenie.

Kiedy ogląda się film na podstawie książki, szansa, że nasze wyobrażenia odnośnie przedstawionych w niej elementów będą się różniły od tego, co wymyślił sobie reżyser. Ale tutaj miałem przypadek nieco inny: najpierw nakręcono odcinek; później Foster napisał z niego książkę; następnie ja przeczytałem książkę i wyobrażałem sobie jak ów odcinek wyglądał - a teraz go obejrzałem i mogłem porównać moje wyobrażenia z obrazu opisanego mi przez kogoś. Strasznie zagmatwanie wygląda ta wypowiedź, jak na nią patrzę, ale mam nadzieję że się ktoś połapie o co mi chodzi :P

I muszę powiedzieć, że zupełnie inaczej sobie wyobrażałem przedstawiony w tym odcinku statek obcych. Najzabawniejsze, że nie mogę skrytykować rysowników za niespełnienie mojej wizji którą utworzyłem na podstawie książki, bo owa wizja została wprowadzona w życie na długa zanim powstała w mojej głowie. Dżizas, time paradox nie gorszy niż w niektórych odcinkach Star Treka! xD

ocenił(a) serial na 6
acidfreak

Nie ma co ukrywać, że serial genialny nie jest. Ma jednak swoje atuty: Spock, Kirk i atrakcyjne kobiety :) Nie można uogólniać, że wszystkie odcinki mają słabą fabułę. Jest sporo ciekawych i przemyślanych odcinków. Porównując do najnowszego ST Enterprise, nie jestem pewien, który lepszy. W STE połowa odcinków nie nadaje się nawet do kotleta a druga (lepsza) połowa to albo chamskie kopiowanie TOSa i Next Gen albo odcinki wokół tematu Xindi (to jedyne co ratuje ten serial). Moim zdaniem warto obejrzeć choćby po to by zobaczyć jak się zmieniły ludzkie wyobrażenia nt rozwoju techniki. W końcu dzisiaj mostek dowodzenia Enta wygląda jak pokój sterowniczy starej elektrowni a ich komunikatory wpisują się bardziej w styl steampunk niż nowoczesną technologię. Trzeba uczciwie przyznać, że jest to na swój sposób ciekawe :)
Poza tym serial to wstęp do kinowych przygód Spocka i Kirka a te są zrealizowane już na zupełnie innym poziomie.

ocenił(a) serial na 6
acidfreak

Po 1, zdadzam się że jest tanderny pod wieloma względami, ale fani oddają hołd serialowi, ponieważ jest pionierem i genialną strategią, od której wzięły się inne space opery. Czy to film, muzyka, czy ksiażki, czy co innego, to trzeba pamiętać, że początki są zawsze żenujące i słabe. To przecież prawo przyrody, że Ci którzy udeptują ścieżki na niezbadanych terenach, muszą się spażyć, popełnić błędy itd, bo na tym polega tworzenie czegoś nowego. Ja zacząłem oglądać od "Nastęnego Pokolenia" bo to ten serial właśnie był hitem i jest bardzo dobry moim zdaniem, są poprawione błędy, wyciągnięto wnioski, za co chwała serialowi "Star Trek" Dziś oglądam 1 serię i co widzę? widzę te wszystkie błędy, ale także widzę genialnę rozwiązania, pomysły, które stworzyły inspiracje dla takich hitów jak SG1, czy kolejne Star Treki i inne space opery. Dlatego ja obdarzam ten serial szaczunkiem.

użytkownik usunięty
acidfreak

Nie można nadużywać słowa "propaganda" (propaganda oznacza pozyskiwanie sobie zwolenników w celu osiągnięcia konkretnych korzyści - czyli w religii, polityce, światopoglądzie. Propagandą nie może być nauka czy wizjonerstwo w beletrystyce, chyba że autor jest politykiem i / lub w swoim dziele bezpośrednio przekazuje swoje poglądy polityczne, jak np. Orwell czy coś z przeciwnego bieguna - twory Północno Koreańskie).

Propaganda może być polityczna (lewicowa - PiS, SLD, PO; prawicowa - republikanie w USA, Korwinowska - w tym przypadku również demagogia, chrześcijańska, muzułmańska, skrajnie ateistyczna - nie mylić z pozytywizmem / racjonalizmem). Propaganda jednoznacznie mówi, że coś jest dobre lub złe (pojęcia te są tworami sztucznymi, nieistniejącymi w przyrodzie, a wymyślonymi przez człowieka dla uzasadnienia swoich decyzji). Propaganda odwołuje się do uczuć i emocji, tworząc przekonania wśród swoich zwolenników i budując tak zwaną ideologię (system niewymagających potwierdzenia przekonań, które dana grupa uznaje za prawdziwe, ponieważ uznała je za prawdziwe - najczęściej dlatego, że lider ideowy tak stwierdził).

W serialu widzimy po prostu WIZJONERSTWO. Próbę przewidzenia autorów tego, jak będzie wyglądała przyszłość. Nie doszukałem się tu również żadnych konkretnych wątków "lewicowych" (o których z kolei wspomina kolejny przedmówca), nie mówimy tu bowiem o systemach politycznych, ideologii czy jakichś koncepcjach zniesienia własności prywatnej dla dobra ogółu... Jedyne co występuje w Star Treku to pewien unitaryzm (koncepcja zjednoczenia ludzkości), ale zabawnym byłoby mówić o czymś co się dzieje np. w XXX którymś wieku, posługując się pojęciami XVIII wiecznymi (z rewolucji francuskiej, gdzie lewica to byli walczący o swoje prawa chłopi, a prawica to arystokracja którą skazano na gilotynowanie za mentalność "nie mają chleba, to niech jedzą ciastka" :P ). Unitaryzm z resztą występuje w prawie każdym SF (z socjologicznego punktu widzenia jest to naturalny bieg ewolucji ludzkich społeczności - od grup zbieracko-łowieckich, małych osad, wiosek wodzowskich, średnich miasteczek, polis - państwa-miasta z antyku i wczesnego średniowiecza, narodów, państw, polityczno-gospodarczych unii wielu państw (UE), unii kontynentalnych (ONZ)... i tu trzy kropki). Unitaryzm widać w StarCrafcie gdzie mamy "Federację", w oldschoolowej serii gier UFO i X-Com, unitaryzm jest w prawie każdym dziele cyberpunkowym, unitaryzm jest także w filmach SF dotyczących ataków kosmitów lub apokalipsy - gdzie ludzkość musi się zjednoczyć pod sztandarem jednego celu. To kwestia wizjonerstwa, nie światopoglądu. Podobnie jak alternatywną wizją przyszłości są cyberpunkowe Korporacje (rządzące światem pieniędzmi i robiące przekręty) lub postapokaliptyczny skrajny i bratobójczy survival (każdy sam sobie na pustyni).


PS: poza tym... ludzie, skąd wy się pourywaliście. Jeszcze nie ma choinek :P (pisane 17 XII). Widzieliście kiedyś McGuyvera? Drużynę A? Gliniarza i prokuratora? Magnum? Mission Impossible (stare)? Starych Jamesów Bondów? Słoneczny Patrol? Kung Fu, Batman lub Zielony Szerszeń? Dr Who??? Przecież te seriale to jeden, wielki, absurdalny, nieprawdopodobny w rzeczywistości kicz oraz tańcowanie nad ogniskiem z wiadrem na głowie. :P Nie ma tam sensu ani logiki, bo wtedy fabułę konstruowano inaczej (w innym celu). Zdarzenia miały prowadzić do rozwiązania problemu przez głównego bohatera. Były to konstrukcje równie proste, jak te w serialach młodzieżowych (typu Power Rangers). Chodziło głównie o akcję, dzianie się, przygodę, a nie o refleksję czy spójność narracyjną. Na te ostatnie przyszła moda dopiero później (nie wiem od którego przełomowego dzieła, ani dlaczego... ale wyraźnie widać tą kiczowatą dominację w prawie każdej produkcji z lat 60, 70, 80 i co najmniej połowy lat 90-tych).

użytkownik usunięty

W Star Treku (głównie sezonach 1, 2 i 3) jest taka turbo kulminacja absurdu, "ciosów" KO w klatkę piersiową (jak z filmów Chucka Norrisa), płomiennych dialogów które w kilka zdań całkowicie zmieniają poglądy oponenta, nielogicznych decyzji strategiczno-militarnych (niebezpiecznie bliskie zbliżanie się do nieznanych obiektów), bzdurnych zachowań taktycznych (na każdą misję zawsze udaje się elita dowodzeniowa statku, łącznie z kolejnymi zastępcami i zastępcami-zastępców dowódcy... po to by po ich ewentualnej śmierci statkiem dowodziła chyba pielęgniarka i nagi George Takei ze szpadą :P ).

O to właśnie chodzi! :P O to by w trakcie całego seansu się uśmiechać. Dawniej "Atak Marsjan", gigantyczne mrówki, roboty, "Zakazana Planeta", a w tym i Star Trek były straszne i budzące respekt łamany przez grozę. Dzisiaj nie da się tego już tak oglądać, bo nastąpiła akceleracja pokoleniowa (nie będę tego tu tłumaczył, bo znowu się rozpiszę jak na papierze toaletowym). Dzisiaj Star Treka można oglądać jedynie z perspektywy humoru, sentymentu, fascynacji dawną mentalnością i stylistyką.

Ze Star Trekiem jest jak z Arnoldem Schwarzenegerem, Sylbestrem Stallonem, Chuckiem Norrisem, Cynthią Rothrock, Jackie Chanem... DOLPHEM LUNDRGENEM!!! :D, kabaretami, Freddym Mercurym, Modern Talking, Princem, Marylą Rodowicz czy cygańskimi orkiestrami. Trzeba mieć rezerwę na DOPUSZCZALNĄ granicę kiczu. :P

użytkownik usunięty
acidfreak

A ja się nie zgadzam! Właśnie kończę oglądanie pierwszego sezonu i serial bardzo mi się podoba! Wizjonerski jak na swoje czasy! Polecam każdemu sprobować, po opinii tworcy tego wątku prawie zrezygnowałem z podejścia do tego serialu, postanowiłem obejrzeć tylko kilka kluczowych odcinków, a końcowo jadę wszystko po kolei. :-)

acidfreak

szanuję, to że masz swoje - krytyczne - zdanie i że rozpisałeś się do poziomu, którego próżno tutaj obserwować. Postanowiłem jednak przystawić parę kontrargumentów, które może cię przekonają (a może nie).

Nie ukrywam, że fanatykiem Star Treka nie jestem. Kilka (może z 5) lat temu naszło mnie jednak, że skoro obejrzałem już Gwiezdne Wojny, to pora zaznajomić się z innymi tytułami z nurtu klasycznego science-fiction. Jako że nie byłem aż tak w temacie, to naturalnym tytułem, który kojarzył mi się z tematyką był Star Trek. Ponieważ z dawna zrezygnowałem z zasięgania opinii na amatorskich forach, na których królują jednozdaniowe puenty zamiast konstruktywnych recenzji, stwierdziłem, że wejdę na wikipedię i poczytam.
Po lekturze stwierdziłem, że mniej bolesne będzie dla mnie rozpoczęcie przygody od pełnometrażowych filmów, a jeśli temat podchwycę, to zacznę drążyć dalej i będę oglądał seriale, które przecież jakieś 20 lat temu, a nawet jeszcze nie tak dawno przewijały się po stacjach telewizyjnych.

Zatem mój wzrok spoczął na Star Trek: The Motion Picture, który nawiązuje do serii, o której ty piszesz. Jedyną różnicą jest fakt, że powstał ponad dekadę później, co przynajmniej teoretycznie mogłoby się odbić na "efektach specjalnych".
Po obejrzeniu go stwierdziłem, że nie jest to głupi film. Jasne, można przymknąć oko na pewne schematy, ale została poruszona tematyka naukowa, czego nie było choćby w Gwiezdnych Wojnach.

1) zarzucasz tandetę.
Jasne - jeśli popatrzymy na sposób realizacji - większość scen dzieje się na mostku, co równie dobrze można byłoby zagrać w polskim teatrze. Część scen dzieje się jednak na innych planetach, które jednak przypominają ziemię. Na czym polega tandeta? na tym, że po 50 latach od premiery, nie jest to efektowny widok? Na tym, że lasery strzelają sztucznie? Na tym, że scenografia wygląda jak wycięta z kartonu? Jeszcze raz przypomnę, że nakręcono go w latach 60tych. Poza tym był to serial, a nie film pełnometrażowy (to o czym rozprawiasz), a nakłady na tego typu produkcje zawsze były i dalej są dużo mniejsze niż na film fabularny. Poza tym serial nie powstał z pobudek, które pchają do produkcji seriali obecnie. Dziś za każdym serialem leci marketing i drenaż mózgów. Wtedy miał być ciekawostką i sprawdzeniem, czy temat zostanie podchwycony. Jak się okazało - NIE ZOSTAŁ PODCHWYCONY, a dopiero powtórki po latach dały mu status kultowego (Star Trekowi jako całości, a nie 1 serii).

2) schematyczna fabuła.
Jasne, że była. Ale dziś w 90% seriali dalej jest schematyczna, bo seriale dzielą się na 2 gatunki: takie, które z każdym odcinkiem opowiadają ciągle tą samą historię oraz takie, które z każdym odcinkiem opowiadają inną historię.
Zauważ, że klasyki z tamtego czasu też się tak dzieliły. Statek miłości, McGyver albo Miami Vice. Co odcinek to to samo. Tylko ty sam decydowałeś czy to łykniesz czy nie. Śmiem wątpić, czy w latach 80tych zadawałeś sobie pytanie, czy fabuła McGyvera do czegoś prowadzi.
W Star Treku mamy jednak uzasadnienie. Ekipa Kirka odwiedzała odległe planety i pakowała się w tamtejsze problemy. A to, że odcinek trwał 45 minut sprawiało, że problem trzeba było szybko rozwiązać. Stąd uproszczenia.

Zastanawiałeś się dlaczego razi cię tło tamtych wydarzeń, czyli Ziemia bez chorób, wyrazistość postaci?
W czasach, gdy produkowano serial trwała tzw. Zimna Wojna. propaganda po obu stronach napędzała ludność strasznymi wizjami świata. Stworzenie przyszłości, w której Ziemianie nie muszą się martwić o swoją planetę i wspólnie szukają obcych form życia, to jeden z fikcyjnych sposobów zakończenia owego konfliktu. Jednakże czym byłby serial bez wroga. Stąd stworzono go - wyrazistego na tyle, by widz nie miał problemu z opowiedzeniem się po której stronie stanie.
No i owa poprawność polityczna. Wtedy na świecie postrzegano rzeczy prost - MY i ONI.
W filmie postanowiono z tego zrezygnować. Mamy zatem do czynienia z wielorasową i wielogatunkową załogą.
Mamy Amerykanina, Azjatę, Afroamerykankę, Rosjanina, Brytyjczyka, a nawet przedstawiciela innej rasy. Takie podejście pokazywało światu, że przynajmniej w części filmów można uważać nieamerykańskość jako coś niegroźnego.

Reasumując - kultowość Star Treka nie jest oparta na 1 serii. Oparta jest na całości. Nie mamy tutaj do czynienia z operą mydlaną pt. Gwiezdne Wojny, tylko z serialem, który próbował rozwiązywać problemy i zahaczać o tematy naukowe. Jasne, że ciężko dziś powiedzieć, że forma w jakiej widzimy ST:ToS jest chociaż odrobinę science-fiction, ale mimo wszystko przez te kilkaset odcinków poruszono więcej motywów S-F niż w innych serialach. Nie każę nikomu traktować S-T jako encyklopedii, ale jeśli podejdziemy z dystansem do całości, to można go spokojnie obejrzeć.
To, że nie podoba się tobie jego tandeta, to dosyć naturalne. Sam zacząłem ostatnio oglądać Star Trek Enterprise (duuużo nowszy niż ToS) oraz The Next Generations (lata 90te) i schemat odcinków pozostał ten sam - zmienił się sposób prezentacji i mnogość "efektów specjalnych". Dalej razi masą uproszczeń i często jest przewidywalny. Dalej mam wrażenie, że główni bohaterowie nie mogą zginąć i pokonają każdego. Ale tak kiedyś seriale robiono. To nie The Walking Dead, gdzie można ukatrupić każdego.

Pomijając Star Treki - wiele razy obejrzałem Z Archiwum X. Serial równie kultowy, jeśli nie bardziej. I nawet jeśli powstał w innych czasach, to oglądając go 10 raz widzę w nim ciekawe tematy, a jednocześnie masę niedoróbek technicznych, w które trudno mi uwierzyć. Z jednej strony wszechwiedzący agenci, którzy z głowy potrafią powiedzieć jakąś matematyczną regułkę, z drugiej scena, w której matka muldera po udarze mózgu pokazuje ręką, że chce coś napisać. a scully mówi do muldera "chyba chce nam coś napisać" (jakby ta gestykulacja była rzeczą im obcą).

użytkownik usunięty
acidfreak

Mam identyczne odczucia. Nawet camp w wydaniu Star Trek jest wyzuty z wdzięku. Pozdrawiam.

ocenił(a) serial na 2
acidfreak

W pełni się zgadzam. Mam tylko jedną uwagę. Jak widzisz: fabuła, scenariusz, historia, tło wydarzeń, aktorstwo, dialogi itp., itd. nie są wcale uniwersalnym elementem. Społeczeństwo się zmienia, zmieniają się konteksty społeczne, zmienia się język i stosunek do poglądów i postaw społecznych. Wreszcie zmienia się warsztat reżyserski, aktorski, scenograficzny... Twórcy uczą się od siebie, wykorzystują wymyślone przez innych sztuczki i zabiegi filmowe. To powoduje, że film się starzeje bardziej niż tylko jego efekty.

ocenił(a) serial na 10
acidfreak

Bardzo ciekawa opinia. W wielu miejscach się nie zgadzam, ale nie będę tu pisał o tym wszystkim, bo chcę się rozpisać o dwóch kwestiach, raczej uniwersalnych, a nie dotyczących samego Star Treka (TOS czy innych).

Pierwsza - to kwestia pojęcia "science fiction". Piszesz:

"Wyobraźnia twórców jest niesamowita. Większość obcych to latające chmury energii, humanoidy o potężnych mocach psychicznych, bóstwa i inne radosne płody nieokiełznanych umysłów scenarzystów. Kirk odwiedza Krainę Czarów, antyczną Grecję, dziki zachód, raj itp. Znacznie więcej tu magii niż "science". Dlatego ten film nie zasługuje nawet na miano sci-fi - jak dla mnie to jakieś ko(s)miczne fantasy. "

Ten termin "kosmiczne fantasy" jest dość istotny dla tego, co chcę poruszyć. Otóż wydaje mi się, że wiele osób mylnie podchodzi do kwestii gatunku science fiction. Czytałem ostatnio dość sporo wypowiedzi w podobnym tonie, choćby przy okazji premiery "Marsjanina". Wydaje się, jakby spora część widowni czuła się "oszukana" w momencie, gdy w filmie pojawiają się elementy niezgodne z wiedzą, jaką posiadamy obecnie na temat świata, głównie fizyki i związanych z nią tematów jak loty kosmiczne. Oczekuje pełnego realizmu. Ok, nie przeczę, że to może i zacne oczekiwania, ale w tym momencie przestaje to być "fiction". Zważmy na to, że termin brzmi po przełożeniu na nasze "fikcja naukowa". Element niezgodności ze stanem faktycznej wiedzy jest więc niejako z definicji wpisana w ten gatunek. Przykładowo wiele osób skrzywi się, jeśli w filmie np. naukowiec stwierdzi, że wynalazł maszynę do podróży w czasie zasilaną żelkami owocowymi. "To nie jest science fiction!" - krzyczą. Otóż, heloł, JEST. Absolutnie jest to science fiction, naukowa fikcja. W SF nie chodzi o to, by wszystko działało zgodnie ze światem rzeczywistym. Na tym polega właśnie element "fiction". Oczywiście, maszyna napędzana żelkami brzmi dość głupio, niemniej - autor pomysłu na takie urządzenie ma jak najbardziej prawo wprowadzić coś takiego do utworu i oczekiwać, że widz to zaakceptuje. Było nie było, twórca zaprasza nas do swojego FIKCYJNEGO świata, stworzonego w jego wyobraźni i działającego na FIKCYJNYCH zasadach. My możemy zaś zaakceptować to zaproszenie albo nie - nie wypada natomiast krytykować tego na zasadzie "to NIE JEST science fiction". Właśnie jest, tylko z niezrozumiałych dla mnie powodów mnóstwo osób oczekuje że każdy film będzie należał do gatunku HARD science fiction. A to właśnie w nim jest miejsce i swego rodzaju obowiązek trzymać się jak najściślej faktycznego stanu wiedzy o wszechświecie. Filmy, książki czy inne dzieła z gatunku science fiction nie mają za zadanie skupiać się na nauce. Ich zadaniem jest opowiedzieć jakąś historię, w której nauka (fikcyjna!) stanowi jedynie jeden z elementów świata przedstawionego. Charakterystyczną cechą jest tłumaczenie pewnych zjawisk za pomocą fikcyjnych naukowych tłumaczeń, a nie np. magii. Na tym polega za to gatunek fantasy. Wiele osób mylnie kategoryzuje tak wszystko, co dzieje się w świecie wypełnionym smokami, elfami i mieczami. Tymczasem, jeśli w takim Śródziemiu na przykład Gandalf nie twierdziłby, że rzuca czary, a np. zakrzywia czasoprzestrzeń za pomocą kryształu dwulitu osadzonego w końcówce laski - to sorry, ale to już jest science fiction. Co z tego, że w rzeczywistym świecie nie istnieją smoki, elfy i hobbity? Jeśli mają te wszystkie elementy jakieś fikcyjne naukowe wytłumaczenie, a nie opierają się na magii, to mamy do czynienia z fikcją naukową. Science fiction właśnie. Z definicji.

Wiąże się z tym druga kwestia. Tak jak widzowie oczekują hiperrealizmu w kwestiach naukowych w filmach które oglądają, tak mają podobne oczekiwania, a wręcz: żądania odnośnie innych elementów dzieła. Piszesz:

"Tło wydarzeń jest infantylne - oto mamy czasy gdy na Ziemi nie ma już chorób, rasizmu, biedy, konfliktów czy agresji. Naiwność czy propaganda?"

- a może jednak: wizja twórcy, hmm? Wydaje się, że jako publika się rozbisurmaniliśmy i zamiast wyczekiwać filmów - ŻĄDAMY ich w pewnym sensie. Zabrzmię jak emeryt, ale niestety muszę tak to ująć: "kiedyś, to, panie..." ;) Otóż kiedyś było tak, że twórca miał pomysł, robił film i tą jego propozycję publika akceptowała lub nie (bo w końcu nie wszystko się akceptuje - film mógł być za głupi, za nudny, za [wstaw negatyw]). Dzisiaj zaś mam wrażenie że niektórzy by chcieli, aby filmy robiono pod ich dyktando, ich oczekiwania. Chcą "customowych" filmów, skrojonych wedle ich żądań. tymczasem nie na tym to polega. Twórca nie ma obowiązku robić nic "pod widza" (przynajmniej z artystycznego punktu widzenia - jak chce zarobić, to...), ma obowiązek jedynie postarać się ze swojej roboty wywiązać się najlepiej jak potrafi.

Niektórzy w tej pogoni za realizmem zdaje się zapomnieli, że najważniejsza jest w filmach HISTORIA, a wszystkie pozostałe elementy służą jej opowiadaniu - nie na odwrót. Historia nie ma służyć ukazywaniu części składowych. Innymi słowy: to nie historia ma za zadanie pokazywać statki kosmiczne; to statki kosmiczne mają umożliwić opowiedzenie historii.

Podsumowując więc ten wywód: paaanie, niektórym to się w dupach poprzewracało od dobrobytu ;) Apeluję o ogarnięcie się w tej kwestii. Serial czy film science fiction byłby jednym wielkim nudziarstwem, gdyby koncentrowały się na realistycznym odwzorowywaniu rzeczywistości. Są bowiem z założenia FIKCJĄ, bajką, fantazją. Chyba, że mówimy o filmach dokumentalnych, bądź konkretnych gatunkach typu wspomniane hard SF, w którym od historii ważniejsze jest opisywanie szczegółów technicznych budowy silnika kwantowego...


Na koniec śmiesznostka. "Zgony anonimowych członków załogi mnie nie ruszają, zresztą film nawet o to nie zabiega" - ba, twórcy na tyle są tego świadomi, że ze Star Treka wywodzi się termin "red shirt", określający nieznaczące dla widza postaci, które z założenia giną niedługo po pojawieniu się na ekranie w wydarzeniu ważnym fabularnie :)

rozkminator

Bardzo dobra wypowiedź, w zasadzie zamykająca temat. Powiedzmy sobie szczerze, większość ludzi płaczących o większy realizm pewnie odpadłaby po pierwszych 50 stronach Ultra Hard/Diamond Hard sci-fi.

ocenił(a) serial na 10
malgorzata

A dziękuję :) No niestety mam wrażenie że sztuczny snobizm stał się swego rodzaju modą. Nagle każdy kto miał na świadectwie więcej niż lufę z fizyki staje się profesorem oraz hrabią z monoklem pod zmarszczoną brwią :P

A ja sobie tymczasem wczoraj zainspirowany powyższym tematem zapuściłem kilka odcinków TOS i... chyba zatrzymam się na dłużej, bo możliwe że sam lekko go niedoceniałem. Obejrzałem choćby "Mirror, mirror" i bawiłem się przednio. Aż strach pomyśleć, co by w tym odcinku wynalazł "poszukiwacz realizmu"... Ja dostrzegam i doceniam wiele elementów związanych z "prawdziwą nauką" jakie można tu odnaleźć. Doceniam fakt, że Star Trek w latach 60tych popularyzował wśród publiki zagadnienia wcześniej totalnie im nieznane. W "The Doomsday Machine" pojawia się urządzenie skonstruowane z "czystego neutronium" - wbrew pozorom okazało się że to nie typowe technobabble, ale jak najbardziej prawdziwa nazwa materiału który istnieje na razie tylko w teorii. Ale jeszcze bardziej liczy się samo przesłanie odcinka, nawiązujące do przerażającej w tamtych czasach koncepcji "broni ostatecznej", w cieniu której żyło społeczeństwo za czasów zimnej wojny. Przesłanie, morał - to jest najważniejsze w tych historiach. Bardzo dobrze ujęta psychologia oszalałego dowódcy, zachowania ludzi w obliczu niebezpieczeństwa, chęć poświęcenia się w imię ideału...

Nie wiem, może tu chodzi o to, że nasze czasy już są tak "upadnięte" że ludzie właśnie tego nie doceniają..? Że ważniejsze jest żeby cyferki się zgadzały od tego czemu one służą..?

Oglądanie TOS ma w sobie swego rodzaju magię. Należy jednak mentalnie odpowiednio się nastroić. Przypomnieć sobie czasy, gdy takie seriale i filmy nie były na wyciągnięcie ręki w internecie, tylko czekało się z wypiekami na kolejny odcinek przygód postaci, z którymi widz się zżył. Przywołać w pamięci inne filmy SF tamtych czasów i jak niezwykłym musiała być możliwość obejrzenia w telewizji "wyglądających jak prawdziwe" statków kosmicznych i gwiazd. Na mnie niektóre efekty specjalne nadal robią wrażenie, kiedy mam świadomość, że powstały całkowicie analogowo (tego akurat autor wątku się nie czepia, ale jest on wśród krytyków swego rodzaju "odmieńcem" w tej kwestii). A historie i przesłanie tych opowieści są ponadczasowe.

TOS rządzi :) Latami postrzegałem go jako bardziej western w kosmosie, ale co i rusz natykam się na odcinki dużo głębsze. Właśnie oglądam "The Changeling" i znów muszę oddać hołd scenarzystom - temat myślących maszyn których bezduszne działanie może doprowadzić do zagłady ich twórców jest aktualne jak cholera!