W pierwszym epizodzie uruchomiłam całe zasoby dobrej woli, przypomniałam sobie, że opowiadanie "Pusty dom" też
było na siłę napisane, i właściwie nie było zbyt dobre, więc cóż, bzdurki wstępne wydawały mi się nawet zabawne. Ale
drugi epizod to nieporozumienie fabularne, logiczne, psychologiczne, a nawet estetyczne. No chyba, że wszystko da się
sprowadzić do soap-opery z weselem w tle. Najwyraźniej można, bo skoro oni to zrobili...Jestem rozczarowana w
najwyższym stopniu.
Został jeszcze jeden odcinek. Który ponoć ma zostawić fanów w rozpaczy. Ja się nie zdziwię jak Moffat coś uknuł, on nie jest kimś kto robiłby serial familijny.
PS od początku dawałaś 5 gwiazdek?
Dobre pytanie. Nie, po dwóch sezonach utrzymywałam 8*, ale po 1 i 2 odc. 3 serii musiałam średnią arytmetycznie wyliczyć.
Swoją drogą: nie oczekiwałam serialu familijnego, naprawdę, spodziewałam się właśnie kina dla dorosłych, przy czym bariera wiekowa nie oznacza dla mnie zagęszczenia 'momentów', a doświadczenia niezbędnego do sensownego odbioru. Zagadeczki konstrukcyjne na poziomie łamigłówki o dwa razy starszej siostrze, w dodatku wprowadzane po nic (chyba tylko dlatego, że tfurcy sobie co raz przypominają, że to jednak serial z Sherlockiem w tytule, więc trzeba).
No, a tak naprawdę: za co lubimy postać Holmesa (Sherlocka) i co powoduje, że co kilka lat ktoś tę postać bierze na warsztat mniej lub bardziej twórczy.
Mnie męczy jedna rzecz. Jaki niby związek miała sprawa tych pięciu kobiet, które spotykały się z duchem, z historią niedoszłych zabójstw żołnierzy?
Sherlock doszedł do tego, że żołnierz na weselu ma zginąć po tym, że jedna z tych kobiet nazwała Watsona jego drugim, nieznanym nikomu imieniem. Ale jak to się łączy z historią żołnierzy i kim jest ta kobieta, która przyszła ze spraw ducha do Sherlocka, to nie mam pojęcia.
Ja to rozpracowałam w ten sposób (wciąż nie widziałam całości z napisami, mogę się mylić) - wszystkie kobiety pracowały dla byłego żołnierza, dlatego mordercy zależało na spotkaniach akurat z nimi, ażeby wyciągnąć z nich poufne informacje. Stąd też dowiedział się o tym, że tamten będzie na weselu. Na weselnym zaproszeniu znajdowało się drugie imię Watsona, dlatego ta kobieta je znała. I dlatego te babki tak szybko zwiały z czatu, kiedy Sherlock zapytał, czy mają jakieś sekrety.
Hmmm. Mnie się wydaje, że on tam raczej pomyślał, że one pracowały dla jednego człowieka a potem to obalił - to było w połowie filmu. Jeszcze nie wiedział o żołnierzu.
Taak, a potem było coś o tym, że musiały podpisać coś o poufności - albo one wszystkie, albo tylko ta jedna kobieta, która znała drugie imię Watsona. Jeśli tylko ona pracowałaby dla byłego żołnierza, to nie trzymałoby się za bardzo kupy. Chyba że szukał konkretnej babki, dlatego spotykał się z innymi kandydatkami.
W sumie też chciałabym, żeby mi to ktoś jasno wyklarował. :D
Jeszcze co najmniej jedna rzecz mnie męczy. Po co ten koleś robi cały czas zdjęcia gwardziście?
Przecież jak chciał wypróbować akcję z ostrzem to mógł podejść do niego raz i wbić je podczas robienia sobie z nim zdjęcia.
Dlaczego akurat ten gwardzista, a nie dowolny? I po co te zdjęcia?
Tego jakoś specjalnie nie rozwlekali - facet miał obsesję na punkcie swojego planu, chciał go zapiąć na ostatni guzik. Chyba tylko stąd ta mała mania prześladowcza na punkcie gwardzisty. Wybrał go po prostu spośród innych. Psychopata, mają swoje gierki, człek nie zrozumie.
To przecież bardzo zrozumiałe. Wybrał sobie po prostu jednego gwardzistę, żeby wypróbować na nim technikę zabójstwa za pomocą paska w mundurze. Padło akurat na tego żołnierza. Robił mu zdjęcia, żeby sprawdzić czy poczuje mając pasek i stojąc na warcie.
1. strażnik był próbą generalną nożowania kogoś z pasem.
2. 5 kobiet pracowało dla tego przyjaciela Watsona z wojska, wszystkie miały sekret i tym sekretem było właśnie pismo o poufności danych pracodawcy.
Ogólnie to odcinek nr2 był miłą odskocznią, bo był niesamowicie śmieszny :D ale trzeba przyznać że intryga nie stała na najwyższym poziomie.
1. Wiem, że próba, to oczywiste. Ale po co robił mu te zdjęcia cały czas? I dlaczego akurat ten gwardzista? Nie mógł wybrać dowolnego i po prostu przeprowadzić próbę? Zamiast tego uparł się na jednego gwardzistę i do tego robił mu fotki, zanim go przebił...
2. "Pismo o poufności danych pracodawcy" - muszę chyba jeszcze raz zobaczyć, bo nie mam pojęcia gdzie mówili o takim piśmie.
Ten odcinek jest trochę dziwny.
'' I dlaczego akurat ten gwardzista? Nie mógł wybrać dowolnego i po prostu przeprowadzić próbę? ''
Przecież to właśnie zrobił. Wybrał konkretnego gwardzistę i tego się trzymał, żeby przetestować swój plan.
Dobra, oglądam drugi raz fragmentami i mam to pismo o poufności. :)
Czyli teraz nie rozumiem już tylko po co on robił zdjęcia temu gwardziście i dlaczego wybrał akurat tego.
Chyba dlatego, żeby nie wzbudzać podejrzeń, wcielał się w turystę. Choć z drugiej strony robił mu też zdjęcia, gdy ten był w domu (kwaterze). Może takie psychopatyczne zachowanie.
może dlatego, że akurat ten gwardzista był odpowiedniego wzrostu? a zdjęcia po to, żeby w jakiś sposób porównać anatomię, gdzie się wbije, coś w tym stylu? zaznaczam - gdybam sobie, nie mam potwierdzeń :)
Ja jestem zachwycony w najwyższym stopniu.
Trzeci sezon, póki co, najlepszym sezonem.
Mnie ten 3. sezon leży jako tako, chyba bardziej jedzie na opinii o poprzednich, bo już się zdążyłam zżyć z bohaterami :P Gdyby ktoś mi powiedział "Słuchaj, znam taki fajny serial, obejrzysz ze mną jeden odcinek?" i byłby to któryś z tych dwóch 3. sezonu, naaa peeewno nie zachęciłby mnie do zapoznania się z poprzednimi.
IMO to jest odpowiednie dalsze prowadzenie bohaterów. Nie jest to serial do oglądania na wyrywki i wskoczenie w bohaterów w tym momencie faktycznie nie byłoby tym samym. Na przykład, scena chlania nie miałaby nawet połowy tej mocy bez wcześniejszego poznania postaci Szerloka.
Ogólnie konwencja trochę się zmieniła - więcej elementów komediowych, nieco mniejsze skupienie na wątkach kryminalnych - ale wciąż na tym samym poziomie.
Stawiam, że trzeci odcinek wróci do pełnej powagi, ale te dwa, które się dotąd ukazały, były rewelacyjną zabawą tworzywem, z którego zrobiony jest serial.
Jima M. nic nie pokona :P 2 seria rządzi!!! Ale 3 ma wielkie szanse uplasować się nad 1 ;)
I dodam jeszcze, żeby nie było, żem krytykantka: za najlepsze epizody uważam ( w kolejności punktacji): Study in pink, Raichenbach Fall,
The Great Game, The Hounds of Baskerville, The Blind Banker. Domina Irene Adler mnie nie przekonała zupełnie. Przekonał mnie natomiast Jefferson Hope (taksówkarz) i Jim Moriarty, bo zastanawiałam się, kim dzisiaj mógłby być napoleon zbrodni. No, i wychodzi na to, że jeśli nowy sherlock jest sprawnie funkcjonującym socjopatą z lekkim Aspergerem, to Moriarty jest socjopatą kompletnie porobionym, i w gruncie rzeczy tylko jego samobójstwo może się wydać dyskusyjne, chyba że uznamy je za próbę ostatecznego uwolnienia się od nudy i rutyny, skoro zawiódł się nawet na swoim jedynym stymulatorze (znaczy Holmesie). No, więc do tej chwili, a nawet przy zabawie w teorie spiskowe na temat 'jak ocalał Holmes' było nieźle, a nawet całkiem dobrze. Ale, darujcie, uczłowieczanie Holmesa przez alkoholowe poniewieranie połączone z womitalnym wytworzeniem drugiej (sorry, pierwszej) plamy, tudzież wyznania pod adresem Watsona i wprowadzenie wzdychulca (skądinąd sympatycznego) w osobie Molly, a co gorsza wprowadzenie ciąży jako znaku 'trzech' Watsonów nie musi mi się podobać. Motyw Jonathana Small i majora Sholto ciekawie wymyślony i spieprzony przez marginalność w całym tym weselnym katzenjammerze.
Też jestem na nie.
Zagadka kryminalna jest gdzieś na uboczu, a główną atrakcją odcinka miał chyba być aspołeczny Sherlock, postawiony w sytuacjach, hmm… społecznie wymagających.
Ale tu nawet nie chodzi o to co ludzie piszą, że rzekomo Sherlock stał się bardziej ludzki. Jest gorzej! Oni zrobili z tej postaci jakiś groteskowy i niestrawny miks psychopaty z pluszowym misiem.
Jakby miał zainstalowany jakiś cholerny guzik i co chwila się przełączał z jednego trybu na drugi. Np. najpierw w banalnych, patetycznych słowach wyznaje Watsonom dozgonną przyjaźń, by za chwilę być zszokowanym wzruszeniem gości na swoje słowa. Jak mniemam, miało to w „subtelny” sposób przypomnieć, że Sherlock mimo wszystko, jak na rasowego socjopatę przystało, nie ma krzty empatii i nie rozumie ludzkich emocji? Taaaa, jasne… Przepraszam, ja tego nie kupuję.
Strasznie papierowy i karykaturalny ten Sherlock, bo z jednej strony próbują pokazać zmianę jego charakteru, ale jednocześnie co chwilę na siłę podkreślają, że spoko!, on nadal jest tym fajnym, socjopatycznym, zimnym, nieempatycznym, egocentrycznym, dysfunkcyjnym, ZUYM draniem. Jest to tak nieautentyczne, rysowane taką grubą kreską, że aż odrzuca.
Ja naprawdę rozumiem, że formuła uroczego psychopaty/popaprańca jest już mocno wyeksploatowana (różnego rodzaju Dextery, doktory House’y, Californicationy itd.) i łatwo popaść w tandetę i wtórność, ale właśnie tym bardziej mi żal, bo do tej pory w tej produkcji charaktery były kreślone dość zręcznie i subtelnie, bez tej groteskowej przesady.
Pobawię się w Sherlocka i przedstawię wyniki swojej dedukcji; kierunek w jakim zmierza ten serial: tania szmira; główny target zmieniony teraz na: nastolatki płci żeńskiej.
Bez obrazy dla kogokolwiek – no ale serio, uważacie że ten serial nadal jest dobry? Tak jak już ktoś celnie zapytał: czy gdyby to był pierwszy odcinek jaki obejrzałeś/aś, przekonałby cię do serialu? Mnie - w życiu.
Ogólnie się zgadzam, tylko jedna uwaga: Sherlock nie jest socjopatą. Tak się utarło o nim mówić, ale nie jest, to raczej poza czy maska, wygodna nazwa zbiorcza dla jego introwertyzmu, zdystansowania, chłodu, wyobcowania, eee...upośledzenia społecznego ;)
"Jakby miał zainstalowany jakiś cholerny guzik i co chwila się przełączał z jednego trybu na drugi." Trafiłaś w sedno. Sceny na weselu były dziwnie niekonsekwentne psychologicznie. Moim zdaniem wiele zachowań nie było wynikiem character development (które też trzeba robić z głową, a nie na wariata), ale było kompletnie out of character. Nie wiem, czy jasno wytłumaczyłam, o co mi chodzi.
Podczas oglądania pałętała mi się po głowie myśl, że oglądam jakiś dziwny mix "The Big Bang Theory" z parodią "Doctora Who". I to nie było fajne.
Nie powiedziałabym aż tak mocno, że wędruje serial w kierunku taniej szmiry, tak źle jeszcze nie jest, choć ja też czuję się rozczarowana i lekko zdegustowana tym odcinkiem. Nie chodzi o to, że był inny stylistycznie, on prezentował inną jakość - niestety niższą od tej, do której mnie ten serial przyzwyczaił. Uważam jednak, że należy poczekać na "His Last Vow", bo całkiem możliwe, że to rzuci inne światło na to, co się wyprawiało w "The Sign.." albo chociaż zmyje niesmak.
Tak,to byłoby naprawdę dobre- gdyby ta seria była całością i w 3 oedcinku wyjasniło się,ze np. Sherlock grał przez cąłe wesele- bo przypominam i w poprzednich seriach potrafił się radośnie wyszczerzyć- ale dla sprawy.Kiedy był zadowolony to się tak usmiechał półtwarzą i to najlepiej kiedy nikt nei widział... I choć ja jestem zachwycona 2 odcinkiem(pewnie dlatego,zę 1 mnie znudził,sfrustrował i zdegustował) to jednak za kazdym razem,kiedy oglądam ten 2 na nowo coraz bardziej widzę sztuczność tych "szerokich uśmiechów" Sherlocka- którą to sztuczność John chyba przeacza, bo jest zbyt zajęty Mary. Prawdziwy Sherlock w 2 odcinku to ten który podchodzi do zadania bycia drużbą jak do kolejnej sprawy i lekko(bardzo ;-) panikuje,ze nie podoła i chce być perfekcyjny a wychodzi na dzieciaka...
Te szerokie uśmiechy w stronę Mary... to TEZ zaczyna być dla mnie podejrzane- i MAM NADZIEJE że jakoś to wyjaśnia w 3 odcinku- tę nagłą komitywę tych dwojga. Wiem,wiem-Mary jest czarująca itd,ale na Sherlocka to raczej nie działało. Tak się poddał bez walki o "duszę" Johna? bo teraz to wygląda tak,jakby się strasznie spietrał,ze jak zrobi cokolwiek nie tak,to John go zostawi- fakt w 1 odcinku J.mu udowdnił,ze JUZ potrafi go zostawić,ale całe to wesele coraz bardziej śmierdzi mi przedstawieniem I oby się to potwierdziło ;-)
Niestety muszę przyznać wam wszystkim rację, niestety bo Sherlock do niedawna był moją obsesją. Poprzednie dwa sezony znam na pamięć i jak każdy czekałam długo na trzeci ale się zawiodłam. O ile 1 odc był jeszcze jako taki o tyle drugi wydawał mi się tak cukierkowy jak to tylko można sobie wyobrazić. Dla porównania przywołam inną adaptację Sherlocka, a mianowicie A Game of Shadows, gdzie wieczór kawalerski Watsona zamienił się w totalną rozpier*** a ślub był przebłyskiem, wesela nie pokazali. Dobrze, że wszystko o czym opowiadał Sherlock prowadziło do rozwiązania zagadki ale znów było to strasznie naciągane, że wybrał akurat te sprawy a nie inne. Ok. Było śmiesznie. Widok narąbanych S i J był przezabawny ale sorry, nie przypominam sobie, żebym widziała Sherlocka pijącego alkohol, jak można narazić swój "twardy dysk" na takie otumanienie. Mogłabym tu jeszcze wymieniać i wymieniać ale myslę że odczuwacie podobnie. To już nie jest ten inteligentny humor który tak rozbrajał, wredne przycinki Sherlocka. Kiedyś wystarczył gest, mimika twarzy, spojrzenie, teraz mamy humor na poziomie komedii typu głupie to ale śmieszne. Tak, było śmieszne ale mało Sherlockowe.
Dziwne jest także to, że Sherlock akceptuje Marry. Nie czytałam wszystkich książek i opowiadań, nie wiem jak ich relacja była przedstawiona przez Doyle'a, ale Sherlock tutaj wręcz próbuje się jej przypodobać.
I jeszcze taki mały szkopuł do którego się przyczepię. Sherlock nigdy nie wiedział jak Lestrade ma na imię, nawet po HoB mylił je. Jednak nie miał żadnego problemu z nazywaniem Andersona po imieniu. Dla przypomnienia w poprzednich dwóch sezonach zawsze mówił do niego po nazwisku: "Anderson won't work with me", "Anderson shut up" itp.
Źle się dzieje.
Nie ma sensu porównywać serialu brytyjskiego od BBC do amerykańskiej wersji filmowej. Szczególnie, że Sherlock od BBC jest, jak sami twórcy powiedzieli, praktycznie ich 'fanfiction' w hołdzie Sir Arturowi Doylowi i jego bohaterowi książkowemu.
Naciągane? Może trochę. Ale nie powiesz mi, że Sherlock nigdy nie był trochę naciągany ;)
A kiedy miałaś widzieć Sherlocka pijącego alkohol skoro go nie było? Wieczór kawalerski jego najlepszego przyjaciela - oczywiście, że na chwilę sobie odpuścił, szczególnie biorąc pod uwagę ile John i jego przyjaźń dla niego znaczą. Chciał mu zorganizować fajnie spędzony czas. Akurat nie mieli zamiaru się upić, to była mała pomyłka w obliczeniach Molly ;)
Tak. Na otwarcie się Sherlocka wiele osób psioczy. Naprawdę sądzisz, że to nienaturalne, że po dwóch latach rozłąki ze swoją stałą, jaką jest John Watson, po torturach (w Serbii na torturach był podobno od około lipca), ucieczkach i śledzeniu przestępców od Moriarty'ego i bojąc się, że coś spaprze i narazi przyjaciół na niebezpieczeństwo, Sherlock wróci dokładnie taki sam? Już wie, jak to jest być znowu samemu i nie spodobało mu się to. Docenił wartość przyjaźni. Kanoniczny Sherlock Holmes też tak miał :)
Klimat sezonu jest jaki jest, bo Sherlock otworzył się na ludzi. Nabrał życzliwszych tonów, ale wystarczy obejrzeć odcinek z napisami (dobrymi!) i trochę poanalizować, żeby zobaczyć, że to jest ciągle ten sam Sherlock, tylko bardziej otwarty (według mnie to gwałtowna reakcja na przebaczenie Johna, między innymi).
Na razie nie doszłam jeszcze za bardzo do relacji Sherlock + Mary w książkach i opowiadaniach, ale Sherlock uważał ją za uroczą, młodą damę. Oczywiście wku*wiał się niemiłosiernie, że zabrała mu Watsona, ale nie był niemiły.
PAMIĘTAJMY, ŻE AKCJA SERIALU TO XXI WIEK, A NIE XIX!!!!
Nie wiem jak ty, ale ja też czasami mam zaćmę mózgową kiedy mam przypomnieć sobie imię pewnej osoby i zawsze zapominam. Miałam takiego znajomego kiedyś, że nigdy nie mogłam zapamiętać jego imienia. Może Sherlock wie, ale po prostu się zgrywa, who knows.
No, właśnie, ja też po pierwszych dwóch sezonach pomyślałam sobie: no, nareszcie, po wypocinach Guya Richiego nareszcie jakaś w miarę inteligentna, nowoczesna ekranizacja (dodam dla ułatwienia, że mój pierwszy kontakt to było naraz wszystkie 6 części jako blok jednego dnia). I kontynuacji tego poziomu oczekiwałam w sezonie 3. Co do 'kanonicznego' Holmesa: ja tam nie wiem, on nawet jak się cieszy w Pustym Domu czy martwi w Trzech panach Garrideb, to powiedzmy sobie szczerze, raczej nie nazbyt wylewnie, nawet komplementując Irene Adler (za taką twarz, i tak dalej) przywołuje się do porządku. Więc jego próby wyrażenia swoich uczuć do Watsonów oczywiście mogłyby być wiarygodne, gdyby przyjąć, że tortury spełniły funkcję terapii 'pierwotnego krzyku', modnej swego czasu wśród dzieci-kwiatów. Ale czy naprawdę chcemy oglądać historyję o Sherlocku, detektywie, który stał się człowiekiem? Jakoś nie mam ochoty, a wy? Przeciętniaków jest całą planeta, jednostki wybitne czy nadzwyczaj oryginalne to wciąż jednostki. I dobrze.
Sherlock jest człowiekiem. Ludzie o tym widocznie ciągle zapominają obsesyjnie patrząc na jego alienową stronę.
Ja mam ochotę oglądać jak Sherlock staje się szczęśliwy. Wiadomo, że nie dostaniemy full komedii i słodyczy - twórcy na to nie pozwolą, chyba ich znamy trochę.
Jeżeli naprawdę ci się nie podoba, no to trudno, nikt nie będzie cię przekonywać, szczególnie, że widać, że opinię masz niezłomną ;) daj jeszcze szansę trzeciemu odcinkowi, może poprawi się twoja opinia :)
A pewnie, że obejrzę. Ale nie wiem, czy skomentuję. Chyba, że będę mogła zmienić dotychczasowe zdanie.
Na tym etapie mogę tylko tytułem podsumowania zacytować Wolanda w rozmowie z Mateuszem Lewitą na dachu: "Mówimy jak zwykle różnymi językami, ale rzeczy od tego nie ulegną zmianie, prawda?"
Ja chcę, żeby Sherlock był szczęśliwszy. Chcę, żeby jego przyjaźń z Johnem kwitła. Chcę, żeby zachodziły w nim jakieś zmiany. Martwię się, że w "Last Vow", czego nas rozpacz i melodramat. Ale za cholerę nie chcę, żeby stał się przeciętniakiem, o którym piszesz, a którym się stanie, jeśli tfurcy pociągną styl "The Sign of Three". Mówię, nadzieję daje smutne bo smutne, ale sherlockowe zakończenie odcinka.
PS. co do tortur, to, wbrew wszelkiej logice, nie widać, żeby akurat one wpłynęły jakoś na Sherlocka ;)
Nie porównuję filmu do serialu (chociaż nie widzę nic dziwnego w porównywaniu dwóch różnych adaptacji) porównuję dwie sceny: wieczór kawalerski i ślub/wesele i moim zdaniem lepiej przedstawił to Ritchie. Nie ma się co rozwodzić i pokazywać przedłużającą się przemowę na temat pary młodej i wyznawania sobie uczuć. Próba zabójstwa na weselu jest na pewno elementem jakiejś grubszej sprawy (najpierw zamach na Johna teraz na majora) więc musieli to jakoś przedstawić i opowiedzieć o sprawach, które doprowadziły Sherlocka do rozwiązania zagadki, ale mogli sobie darować niektóre aspekty. Może wam się podoba nowy Sherlock, mnie niestety nie. Wolę detektywa który kieruje się logiką i faktami a nie sercem. Przecież Sherlock nie rozumie sentymentu, miłości, niektórych aluzji. Kobieta proponuje mu pójście na obiad a on twierdzi, że nie jest głodny. I picie alkoholu też do mnie nie przemawia. Sherlock zawsze powtarzał że jedyne co się liczy to jego umysł " everything else is transport". A to nie była pomyłka Molly w obliczeniach tylko Watson za plecami dolał mu wódki? do piwa a później to już pewnie odpuścił sobie obliczenia.
A jeśli chodzi o napisy to tak się składa, że w moich jest sporo błędów, ale poradziłam sobie z nimi
Pozdrawiam
tak bardzo się zgadzam ;) No może poza filmem, bo nie widziałam drugiej części (a pierwsza niezbyt mi się podobała).
Ja cały czas mam nadzieję, że ten ludzki Sherlock to jakiś żart, no bo umówmy się, to już jest tak skrajnie słodkie, że aż nie mogę uwierzyć żeby było prawdziwe.
Może napomknę o tym, że książkowy Sherlock był uzależniony od narkotyków, co było dość mocno zarysowane Znaku Czterech (ciekawa analogia, tytuł podobny, tutaj mamy alkohol tam kokainę/morfinę). Poza tym - o ile się nie mylę - Doyle mało skupiał się ma wątku z Mary, małżeństwo praktycznie w ogóle nie naruszyło relacji Holmes & Watson, przy czym ten pierwszy przepadał za kobietą.
A dla mnie świetny. Uśmiałem się tak, jak dawno już nie miałem okazji. Uwielbiam tę szybko-mowę Sherlocka, lekkie wyzwanie, kiedy się ogląda bez napisów, ale nie mogłem znaleźć angielskich.
Widzę, że jak już Sherlock wszystkiego nie wytłumaczy jak to miał w zwyczaju w poprzednich sezonach to nie wszyscy ludzie potrafią odkryć drugie dno. Odcinek 2 genialny, soap-opera to tylko przykrywka i jak widze po forum wiekszość sie dala na nią nabrać, ale to dobrze...:D
Poproszę o argumenty potwierdzające genialność; to dość duży komplement, który dobrze byłoby uzasadnić.
Nie czuję też, by było się na co nabierać, konstrukcja nie zostawia wiele miejsca na wielostronną ocenę, jak to się dzieje w przypadku dobrych filmów, książek i tak dalej.
Pierwsze co mi sie nasuwa z brzegu. Przez cały odcinek przewija się uwaga, że małżeństwo zmienia ludzi. Mówi o tym John, tak samo pani Hudson, która jeszcze dodaje niby nie potrzebną historyjkę o jej koleżance przed i po ślubem. Kiedy dochodzimy do końcowej sceny Sherlock mówi "już jesteście najlepszymi rodzicami na świecie, spójrzcie na całą praktykę, jaką macie. Nie będziecie mnie już potrzebować, teraz, kiedy macie prawdziwe dziecko w drodze." Do tego John wypowiada zdanie "Nie możemy tańczyć w trójkę, są jakieś granice". Po chwili uśmiech dyskretnie znika Sherlockowi z twarzy, ponieważ odkrywa że jednak Mrs Hudson miała rację i faktycznie nie będzie już potrzebny swojemu jedynemu przyjacielowi, choć John wytrwale zapewniał go że tak sie nie stanie, dziecko zmienia sytuacje bardziej niż ślub. Zostaje sam na sali, nawet druhna nie będzie z nim tańczyć, choć wyraźnie miał na to ochote. Wychodzi dokładnie tak samo jak koleżanka Mrs Hudson.
Jak dla mnie jest to sprytnie poprowadzona fabuła, która od lekkiej komedyjki przechodzi na koniec w dramat. Nie jest to nagły przeskok, ma swoje korzenie już na początku odcinka, co widać powyżej.
Do tego nie brakuje zagadek, ciekawych spraw do rozwiązania, jest i mind palace. Genialność pełną gębą.
Chyba łatwo cię zadowolić, skoro jako argumentację na rzecz rzekomej genialności tłumaczysz rzeczy oczywiste i trywialne. Nie ma sensu dalej ciągnąć tej dyskusji, bo nic nie wnosi.
W sumie moglem sie domyślić, ze dyskusja z kims kto przez pryzmat jednego odcinka(skądinąd genialnego) zmienia ocenę całego serialu na 5 nie ma sensu.
To porównanie do Margaret, przyjaciółki Pani Hudson widać gołym okiem. Mi na końcu odcinka brzmiały w uszach jej słowa "Who leaves a wedding early? So sad."
Ja mam nadzieję, że to wszystko rzeczywiście jest tylko grą i że 3 odcinek wbije mnie w fotel tak, że się nie pozbieram.