Nudą powiewa na forum jak w jaskini Antanabe, zwaną również jaskinią zapomnianych snów... Przeciąg taki, że spódnice i kilty falują jak kiecka Merlin M. na chodnikowym wentylatorze.
Czas więc na outlanderowy fanfik.
Co by było gdyby kamienny krąg Craigh na Dun, czy jaskinia Antanabe działały jak drzwi wahadłowe w supermarkecie i każdy mógłby przez nie przechodzić w dowolnym momencie, kierunku oraz o dowolną ilość czasu?
Nawet alabastrowe jaja pana Willoughby umiejętnie wstrząśnięte mogłyby wywołać zakłócenia w czasie i przestrzeni.
Zasady są proste:
-"Pielgrzymki do łoża" i poczucie humoru niezbędne.
- Piszemy naprzemiennie.
- Kolejny piszący podejmuje wątek tam gdzie zakończył poprzednik, lub odwołuje się do wcześniejszych wydarzeń z innej części opowieści jeśli ta będzie wielowątkowa.
- Można wymyślać kolejne wątki w odwołaniu do uniwersum "Outlandera" i powszechnie znanej historii.
- Zderzenie bohaterów ze współczesną codziennością, lub technologią z kosmosu jest również OK, a Jeżeli cudownie ocalony Angus przez przypadek wybije sobie dolne zęby za pomocą młotka Thora, też nie będzie narzekań.
- Logika mile widziana, choć nie konieczna.
- Można odwoływać się do wszystkiego, choć nie ma gwarancji, że wszyscy zrozumieją aluzje. Nie każdy zna "Harrego Potera" na wyrywki ;)
- Wpisy można kończyć urwanymi zdaniami...
Może ktoś je będzie kontynuował, albo i nie ;)
- Długość wpisów dowolna, choć lepiej nie przynudzać i dać szansę innym.
Wiem, że to trudne, bo czasem ma się fazę i pomysł na zwrot akcji, który wymaga kilku godzin pisaniny i "blokady wątku / tematu".
- W wypadku pojawienia się dwóch niezależnych odpowiedzi i rozejścia się intrygi, kolejny piszący będzie miał prawo kontynuacji wątku, który bardziej mu się spodobał, chociaż nie wyklucza to tego, że jego następca nie połączy obu wątków w zgrabną całość.
- Można pisać w dowolnej osobie, nawet z punktu widzenia psa Buttona.
- Można dopisać nowe postaci, jeśli ktoś jest np Fangirl Mutragha, może funkcjonować jako jego towarzyszka, spocona Nelly.
- Oczywiście jest to alternatywna wersja opowieści Diany Gabaldon, jednak mamy pełne prawo korzystać z jej pomysłów, oraz opisanych przez nią lokalizacji, choć podobieństwo do osób i zdarzeń będzie raczej przypadkowe... ;P
Miłej zabawy :D
Prawem pierwszej nocy pozwolę sobie zacząć...
Na niebie gasły ostatnie gwiazdy. W powietrzu unosił się zapach wczesnowiosennej nocy i delikatny swąd spalin. Pani Stanisława kończyła właśnie wymiatać resztki skorup potłuczonej rodowej porcelany spomiędzy owłosionych ud rudowłosego grubasa, który zasnął w czułym objęciu Jerzego Chojnickiego na świeżo wyremontowanej podgrzewanej terakocie w kuchni. Jerzy nieznacznie mlasnął, gdy witki wierzbowe, których dla oszczędności używała ciocia Stasieńka, musnęły go w nos. Przewrócił się na drugi bok zmieniając rękę obściskującą włochatą i wydatną pierś sąsiada, ukazując przy okazji światu połyskliwą satynę wymiętych pleców kamizelki. Kobiecinka na paluszkach obeszła śpiących. Już niemal sprowadziła ład i spokój w miejsce chaosu, który panował tu jeszcze dwie godziny temu.
Najpierw pozbierała obgryzione baranie i świńskie kości, porzucone łupki po pieczonych w kominku ziemniakach oraz turlające się wszędzie butelki. Powietrze przepełniała woń trawionego bigosu więc uchyliła okna. Nastawiła pranie i suszenie wełnianych ubrań niespodziewanych gości, co wymagało zakupienia całego zapasu „Perwool Perła” ze sklepu całodobowego tuż za rogiem oraz dodania doń środka bakteriobójczego z jonami srebra, którego miała zamiar użyć również do zmycia podłogi. Uśpionych Szkotów na ile mogła poprzecierała mokrymi chusteczkami i spryskała płynem antybakteryjnym. Niektórzy jęczeli przez sen gdy to robiła, lecz wiedziała czym grożą niedomyte rączki!
Dbając o zachowanie przyzwoitości, zanim ogołociła 20-tu mężczyzn ze spódnic, „strategiczne miejsca” zostały osłonięte pampersami Tena Lady, którymi nie mająca czasu na bieganie do toalety i nieco nie trzymająca moczu pani Stanisława hojnie obdarowała gości. Już po godzinie cała podłoga w przedpokoju, salonie, na klatce schodowej, we wszystkich czterech sypialniach, w łazience, toalecie i w kuchni, lśniła krystaliczną czystością, omieciona witkami wierzbowymi i zmyta środkami odpowiednimi dla każdego rodzaju podłóg.
W końcu Stasieńka ściągnęła parujący imbryk z gazu i zalała kolejną porcję czaju, do którego wrzuciła niemałą porcję melisy na uspokojenie. To dlia mojej kuchanej Elżuni, pomyślała. Po czym z tacą, na której stały dwie ostatnie rodowe filiżanki z saskiej porcelany i talerzyk z dymiącymi jeszcze ciepłymi bułeczkami z marmoladą, wybiegła w kierunku zacisza sypialni, gdzie na piętrze skryła się Elżbieta Chojnacka, po tym gdy skończył się jej karton Nervosolu (na uspokojenie).
Śpieszne kroki cioci Stasi przerwał dźwięk dzwonka do drzwi, który odbił się donośnym echem najpierw od ścian salonu, gdzie zazwyczaj popijano czaj i organizowano coroczne, wigilijne zgromadzenie klanu herbu Lubicz, potem od wnętrza sypialni Państwa Chojnickich, gdzie drżała Elżbieta, po drodze zmieniając tonację wskutek odbicia fal dźwiękowych od porcelanowej muszli klozetowej, by ostatecznie przepaść w zakamarkach zgrabnych uszu Murtagha.
- Kogo diabeł niesie! – burknął zaspany mężczyzna i marszcząc posępną brew ruszył czym prędzej ku drzwiom, by powitać nadciągające po nocy niebezpieczeństwo.
- Bożesztymój! – wyjęczała Stanisława i uczepiła się kurczowo prochowca Jeremiaszka, który wisiał na poręczy schodów (prochowiec, nie Jeremiaszek). Taca z dwiema ostatnimi saskimi filiżankami i imbryczkiem do czaju zmieniła się w mokry porcelanowy pył u jej stóp, na którym poległy dymiące, marmoladowe bułeczki.
Nie mogąc dodzwonić się do Koziełły postanowiłam zajrzeć do jego domu, gdzie wylewnie powitała mnie moja droga koleżanka Anka Surmacz. Od razu zauważyła, że coś sobie zrobiłam, na co skromnie opowiedziałam, że tak zadziałał najnowszy Face Cream 50+, który kupiłam na promocji w Biedronce. Oczywiście poczęstowała mnie kawą, bo też nie mogła dodzwonić się do Tadeusza, którego ostatnio widziała gdy szedł na poranne metro do EL-Medu, narzekając, że czeka go bardzo pracowity dzień. Postanowiłam dłużej nie przeciągać sprawy i po zaledwie dwóch godzinach wyruszyłam na Sadybę - miejsce, w którym zaraz po Truskawieckiej, chciałam przebywać jedynie tyle, ile będzie niezbędnie konieczne. Jednak to tam prowadził trop dotyczący Jamiego.
Gdy otworzono mi nad ranem drzwi starego domu – siedziby rodu Lubicz - moim oczom ukazał się widok zgoła niecodzienny.
- Czego ?! – w drzwiach prowadzących do wiatrołapu stał niemal nagi Murtagh. W napiętej dłoni dzierżył obnażony pałasz, a od jego gęsto porośniętego ciemnym włosiem brzucha odcinały się bielą pielucho-majtki Tena Lady. Stał bosy. Palce nóg zaczynały sinieć, brodę i włosy rozwiewał zimny nad ranem wiosenny wietrzyk z nutą spalin.
- Murtagh! – zdołałam wykrztusić i rzuciłam mu się na szyję. Mocno pachniał płynem do dezynfekcji, ale pomiędzy pasmami długich włosów dało się wyczuć zapach szkockich wrzosowisk. Była 4 rano. Miałam za sobą ciężki dzień i pobyt w Turbo_Prot0_Light_Sheer_Tercet’cie, więc zaczęłam ryczeć.
- Cicho dziewczyno. Wszystko będzie dobrze – gładził mnie po plecach jak spłoszonego konia, niemal tak samo skutecznie jak robił to jego chrześniak niemal 20 lat temu. – No cicho „lassie”. Już dobrze?
- Tak – odparłam przełykając łzy i to co wyprodukował nos.
- To świetnie. A teraz pomóż mi odzyskać od tej czarownicy, która upoiła mnie swoim czajem - tu Murtagh wskazał pałaszem na panią Stasieńkę wiszącą razem z prochowcem Jeremiaszka na balustradzie – resztki mojej męskiej godności!
Twarz posępnego Szkota wyrażała cały ogrom przewin kobieciny, jednak poziom strat moralnych został podkreślony za pomocą dosadnego i szerokiego gestu dezaprobaty wobec pielucho-majtek, czegoś z gruntu złego i sprzecznego z duchem wolności drzemiącym w każdym Szkocie.
- Ciociu Stasiu, co się stało z kiltem mojego krewniaka?
- Pani Klarciu, toż to jest pani krewniak?!
- Tak – odparłam zwięźle nie wdając się w zawiłości jednego z moich 3 małżeństw.
- Dosycha w suszarni.
- To bardzo proszę po niego pobiec, jak i po resztę ubrań naszych szkockich gości – dodałam rozglądając się po podgrzewanej, świeżo wyremontowanej podłodze z deski barlineckiej, na której snem sprawiedliwym w wyjątkowo komfortowych dla siebie warunkach spali półnadzy Szkoci wszelakich kształtów i rozmiarów.
Murtagh nie mógł dłużej znieść widoku złowróżbnych jednorazowych majtek i za pomocą sztyletu, zapominając o własnej niedoli, zaczął oswobadzać krocza pobratymców. Pani Stasieńka gdy odstawiła ważącą chyba z tonę miskę wypełnioną wełną, zdębiała na ten widok. Jej usta wypowiedziały jedno spazmatyczne „bożesztymój”, po czym uciekła trząść się obok Elżuni w sypialni państwa Chojnickich.
Pomiędzy śpiącymi odnalazłam czule przytulonego do powierzchni stołu pana Jeremiasza.
Pawła, który nawet nie zdążył zdjąć płaszcza, tylko został porwany w wir pijackiej zabawy tak jak przyszedł znalazłam skulonego na kanapie – skórzanej dumie i obsesji jego siostry bliźniaczki Elżuni. Trzymał na podołku niedopitą butelkę koniaczku Napoleon V.S.O.P. i była to jedyna butelka alkoholu jaka znajdowała się w całym domu… a Jerzy Chojnicki, którego nogi widziałam w kuchni, mąż Elżbiety, miał niegdyś hojnie wyposażoną piwniczkę i barek. Tuż obok Pawła spoczywał średniej wielkości rozczochrany Szkot, łudząco podobny do Mela Gibsona sprzed 20 lat, którego pani Stasia pozbawiła całkowicie seksapilu odziewając… w damskiego pampersa. „Shame”, pomyślałam i poszłam szukać Koziełły.
Specjalista ds. ginekologii i urologii leżał z głową przytuloną do frotowej osłony na klapę muszli klozetowej (która częściowo tłumiła koncertowy potencjał tej części domu). Miałam cichą nadzieję, że Tadeusz pozbył się już jakiś czas temu nadmiaru alkoholu z organizmu. Wskazywała na to przykurczona pozycja doktora, który zamarł w łazience w pozie upodabniającej go do ofiar wybuchu Wezuwiusza, których kształty czas przechował do naszych czasów w postaci odlewów z Pompei. Gdy pomyślałam o minionych 18 latach życia w kłamstwie z Pawłem Lubiczem czułam, że moje niegdyś ciepłe uczucia do tego człowieka zamieniają się w pył wulkaniczny.
- Tadeusz, obudź się… Ania zaraz tu będzie – szepnęłam mu prosto do ucha.
Efekt był piorunujący. Biedny doktor, karnie jak żołnierz oderwał się od miękkiego frotte. Przetarł pięściami oczy przesuwając okulary nad brwi, dłońmi pocierał policzki, a całą procedurę pobudzania skóry twarzy zakończył masażem wąsów i nieogolonego podbródka.
- Ile mam czasu na kawę? – spytał rzeczowo.
- Mamy kilka godzin zanim reszta się obudzi. Będziemy mogli porozmawiać. Murtagh też jest przytomny.
- On jako jedyny nie chciał pić wódki i cały czas nerwowo się zastanawiał, czemu zamiast ciebie przyjechał tu, jak to określił „ulizany lalauś o mimice rozwielitki”.
- Nie wiedziałam, że Murtagh wie coś o rozwielitkach.
- Myślę, że po szkocku chodziło mu o jakieś inne zwierzę, ale po polsku rozwielitka pasuje najlepiej.
- Może chodziło mu o owcę?
- W rzeczy samej jest to wysoce prawdopodobne – sapnął po swojemu Tadeusz.
- Czekaj Elżunia przechowuje tu szczoteczki dla gości. Weź ręcznik, zrób sobie prysznic, a ja zaparzę kawę i skończę ubierać Szkotów.
- A kto ich rozebrał?
- Stanisława Dorobczuk-Bałucka.
- W rzeczy samej nie wiedziałem, że z niej taka flirciara.
- Co zrobiliście z moim mężem?!!! – syknęłam usilnie starając się zapanować nad głosem by nie budzić śpiących tuż obok. – Przez waszą głupotę został sam jeden w 1297 roku, a Wallace wylądował tutaj?
- W rzeczy samej Wallace i jego kompani znaleźli się tutaj przez przypadek. Nie taki mieliśmy pan.
- Chyba obedrę ze skóry Johna, a właściwie Johannę, bo to wszystko przez nią.
- To była decyzja Jamesa, żeby tam zostać – próbował bronić Johannę Koziełło. – Poza tym przez pół roku John, znaczy Johanna próbowała sprawić, że sobie przypomnisz… W rzeczy samej nie przyniosło to skutku.
- Dopiero telefon ode mnie zadziałał – dumnie wypiął odzianą już pieś Murtagh. - W końcu jesteś tutaj.
- A nie sądzisz, że gdyby Jamie zadzwonił, to tym bardziej bym przyszła?! - Mój głos był niezwykle opanowany, lecz pobrzmiewały w nim stalowe nuty. Lata życia z Pawłem, bezbłędnie używającym tej techniki do zduszenia wszelkiej domowej opozycji w zarodku, przyniosły rezultaty. Cięta riposta zamarła na moment na ustach Fitzgibbonsa Frasera, jednak w końcu się z nich wydobyła.
- Nie. On na miejscu zadźgałby tego barana, twojego obecnego męża.
- To nie jest mój mąż – rzekłam z odrazą – to oszust, który mnie wykorzystał wmawiając mi, że jestem jego pozbawioną pamięcią żoną Klarysą. To przez niego musiałam pójść na studia medyczne, bo obawiał się tego co ludzie powiedzą…
- To chyba dobrze, zawsze chciałaś leczyć? – łagodnie spytał Murtagh.
- Podręczniki były po polsku!!!
- Sweet Lord Jesus! – zakrzyknął Szkot, co pani Stasia niewątpliwie przetłumaczyłaby na „bożesztymój’ – Jak to cię wykorzystał?
- A co robi żona ze swoim domniemanym mężem?
- Na szczęście jesteś tu od niedawna…
- Ychym… zaledwie od 18 lat.
- Sweet Lord… - zaklął Murtagh, lecz urwał w pół zdania i zaczął mi się uważnie przyglądać - Claire Fraser jesteś czarownicą!
- A to czemu?
- Bo oprócz tych kilku siwych włosów, wyglądasz dokładnie tak jak wczoraj.
- Czyli kiedy?
- 15 kwietnia 1746 roku… - Nagle Murtagha olśniło – CO Z DZIECKIEM?
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem - spojrzały na mnie świdrujące oczka domagające się szybkiej odpowiedzi.
- Ma na imię Oleńka, chociaż marzyłam o tym, żeby nazwać ją Brianną, co skutecznie wybił mi z głowy mój… pseudo mąż narzekając, że w Polsce jest już wystarczająco dużo Andżelik, Isaur i Jesik, żeby jeszcze dokładać jakieś Brijanny.
- Jamie się ucieszy.
- On nie może wiedzieć, że dziecko się już urodziło.
Brwi Murtagha i Dr Koziełły podjechały do góry w wyrazie osłupienia.
-… czemu? - w końcu udało się wykrztusić ojcu chrzestnemu.
- Bo tylko wmawiając mu, że nadal jestem w ciąży, jestem w stanie odciągnąć go od tego, co on tam obecnie wyrabia!
- Przecież wiesz, że się od razu połapie, że nie jesteś… Zbyt dobrze cię zna.
Przypominając sobie nasze ostatnie chwile, tuż przed moim przejściem przez kamienie, zrozumiałam, że Murtagh ma rację, a ja nie znajdę w sobie wystarczająco dużo siły, by nie pójść z Jamesem Aleksandrem Malcolmem MacKenzie Fraserem do łóżka przy pierwszej nadarzającej się okazji… Kuracja w Turbo_Prot0_Light_Sheer_Tercet’cie i pod tym względem przebiegła nader pomyślnie niszcząc pierwsze objawy menopauzy.
- Masz rację – odparłam – ale co mam mu powiedzieć?
- W rzeczy samej prawdę – odparł za Murtagha Tadeusz potrząsając dorodnym wąsem. – Pożycz mi komórkę, muszę zadzwonić do żony.
- A co stało się z twoją?
- Zostawiłem Jamiemu. Miał użyć nagrania występu kapeli z Zakąsek, jako zabójczej broni przeciwko Northumbryjczykom.
- Rozumiem.
- A ja nie… To był mój najlepszy występ! I nikt, absolutnie nikt oprócz Jamesa nie chciał go do końca obejrzeć i wysłuchać.
Pomyślałam, że nie będę rozwiewać sympatii Koziełły do mojego męża, mówiąc mu, ze Jamie Fraser jest zupełnie pozbawiony słuchu muzycznego ze względu na poważny uraz mózgu.
- Claire, co zrobisz z dziewczyną? – spytał Murtagh posępnie marszcząc brew. – Córka Jamiego ma prawo wiedzieć.
- A nie da się tak zrobić, skoro przejścia w czasie działają teraz bez reguł, żebyśmy z Jamiem przeżyli te brakujące 18 lat i pojawili się tu powiedzmy… jutro rano? Moja córka ma racjonalny umysł i nie uwierzy, że jej ojciec jest zaledwie o parę lat od niej starszy.
- A jak jej wytłumaczysz, że (a) jest Szkotem, (b) urodzonym w 1721 roku – Murtagh wyginał kościste palce wyliczając kolejne punkty – (c) ty nie jesteś Polką, (d) tylko Angielką, (e) że urodziłaś się w 1918 roku… (f) a nie tak jak masz wpisane w dowodzie osobistym odziedziczonym po Klarysie Lubicz – tu skrzywił się okrutnie – (g) ona też nie jest Polką, (i) tylko Brytyjką… A umie chociaż mówić po angielsku?
- Oleńka ma naturalny talent do języków, zna też chiński i francuski.
- To doskonale… Będziesz jej mogła wytłumaczyć, nawet po francusku, że jej życie wywraca się do góry nogami.
- Ależ ja nie mogę…
- Musisz! Żaden Fraser nie wybaczy ci kłamstwa, nawet taki który nie wie, że jest Fraserem!
Tu musiałam się z Murtaghem zgodzić. Dochodziła szósta rano. O 8:30 zadzwonię do córki, żeby wsiadła w tramwaj i przyjechała na Sadybę, bo ciocia Ela zaprasza na niedzielny obiad, który z powodu niedyspozycji pani Stasieńki będę musiała ugotować samodzielnie dla bagatelka 30 osób. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej zadzwonić o 8:45 do firmy cateringowej „Złoty Cielec”. Ten pomysł wydał mi się rozsądny, zwłaszcza że miałam zamiar użyć karty kredytowej mojego „męża”. Niedzielny poranek od razu wydał mi się lepszy. Rewelacje miałam zamiar ogłosić po surówce z porów, a przed deserem z składającym się z kisielu z owocami, który wbrew nazwie był wizytówką „Złotego Cielca” (słynącego również z befsztyków). Po obiedzie miałam zamiar zabrać Oleńkę i Murtagha do EL – Medu by porozmawiać z Johanną Grey. By plan się powiódł musiałam poprosić Koziełłę i Murtagha o zachowanie dla siebie wszystkich rewelacji, aż do momentu, w którym ich wsparcie będzie konieczne. Na razie działałam w ukryciu. Przed Lubiczami postanowiłam grać kochającą żonę Pawła. Jedno nie dawało mi spokoju - w jaki sposób dr Koziełło dał się namówić Johnowi Grey na ryzykowną wyprawę w przeszłość?
„Złoty Cielec” dostarczył zamówione dania na tyły Sadyby. Jako że pani Stasieńka i Elżunia zabarykadowały się w sypialni przed stadem „rozbuchanych samców różnej narodowości”, miałam całą kuchnię dla siebie. Od rana gotowałam w niej baranie kości wyjęte ze śmietnika, żeby mieć święty spokój od skacowanych osobników wałęsających się na poziomie parteru. Szczęśliwie mój „małżonek” Paweł nie miał ochoty na pogawędki i w pełnej dostojeństwa pozie polegiwał na kanapie z głową obłożoną mokrym ręcznikiem w towarzystwie wyjątkowo dziś małomównego Jerzego Chojnickiego i wyciszonego pana Jeremiaszka. We trzech oglądali niekończące się skróty Bundesligi. Odbiór od czasu do czasu zakłócali im Szkoci, którzy postanowili wybić klin kilnikiem i urządzili najazd na karton litrowych butelek spirytusu „Polmos”, który znaleźli ukryty za pralką. Cieczy zapewne używała Elżbieta Chojnacka by odkazić rączki tuż po ich wymyciu…
Większość biesiadników zasiadła do stołu w doskonałym nastroju. Członkowie klanu Lubicz pod nieobecność „trującej” Elżbiety również postanowili się „kurować”. Gdy wjechała waza z zupą i dymiące półmiski z befsztykami, powitały mnie owacje na stojąco. Byłam bardzo ciekawa w jaki sposób średniowieczni Szkoci użyją sztućców. Zupę chłeptali tradycyjnie za pomocą wielkich srebrnych łyżek Elżuni. Wallace jako jedyny podpatrzył jak dr Koziełło używa noża widelca i sprytnie poszedł w jego ślady. Srebrne noże z rodowego zestawu nie miały ostrego czubka, tylko elegancko zaokrąglony koniec więc inni Szkoci używali własnych sztyletów lub jedli palcami. Ziemniaczane puree opadało okruchami na gęste brody, a śmietana z porowej surówki skapywała między palcami. Pomiędzy kęsami befsztyka Wallace wzniósł toast:
- Ażeby się Wam darzyło, cni gospodarze, Hej!
- Chylim czółka przed naszymi gośćmi! Cha, cha! - zrewanżował się Jerzy po polsku. – Chyżo unieśmy puchary! – W grubych palcach mężczyzny ginęła niewielka setka z czystym spirytusem.
- Zdrowie pięknych dam! – odparł Wallce spełniając toast i tocząc ognistym spojrzeniem błękitnych oczu po tej części stołu gdzie skupiła się damska populacja. Szczególną uwagą zaszczycił Elżunię - kobietę bez wieku. Pani Chojnicka na tyle znała angielski, że tylko nerwowo przełknęła ślinę i sięgnęła po lampkę z winem, do której gdy nikt nie patrzył dolała sporą dawkę Nervosolu z nowej dostawy otrzymanej z rana dzięki uprzejmości Poczty Polskiej.
- Zdrowie dam po raz drugi! – pełnym dystynkcji gestem niemal nie szurając krzesłem podniósł się do góry Paweł Lubicz. Jego lśniące spojrzenie spoczęło bezpośrednio na mnie, a wysunięte dwa palce trzymające pewnie i elegancko kieliszek zrobiły wyraźny gest w moją stronę. Uznałam, że to jest ten moment. Uderzyłam kilka razy krawędzią noża o bok kieliszka by uciszyć towarzystwo, po czym uniosłam szkło do góry trzymając za cienką nóżkę. Uśmiechając się promiennie wygłosiłam swój własny toast.
- Za doktora Pawła Lubicza… Kłamcę, oszusta, pijaka i impotenta! Dzisiaj obchodzimy 18 rocznicę, gdy po raz pierwszy przeszłam przez próg mieszkania na Truskawieckiej. Byłam wówczas w szoku przez co straciłam pamięć i w 3 miesiącu ciąży. – Na razie nie miałam siły by spojrzeć na Oleńkę, rzecz trzeba było przeciąć chirurgicznie, a potem zatamować ewentualne krwawienie. - Ten mężczyzna wykorzystał mój stan, by wmówić mnie i wam, – tu rzuciłam okiem na Elżunię i Jerzego, których twarze zamarły w wyrazie zdecydowanie upodabniającym ich do owiec – że jestem jego żoną Klarysą Lubicz, która spadła z konia i wyniku doznanych obrażeń musiała zostać poddana operacji plastycznej oraz straciła pamięć. Przez 18 lat żyłam w niewiedzy i kłamstwie. W niewiedzy i kłamstwie wychowałam moje dziecko wmawiając mu, że ten wiarołomny mężczyzna jest jego ojcem. Uświadomiłam sobie prawdę dzięki pomocy Lady Johanny Gery. To przez jej ukryte działania siedzi przede mną krewniak mojego prawdziwego męża, jego ojciec chrzestny, Murtagh Fitzgibbons Fraser…
- Mamo – odezwał się charakterystyczny gruby głos mojej dziecinki – znowu przesadziłaś z whisky!
- Ależ skąd kochanie! Sama zobacz, że mam rację.
Spoconymi palcami wyciągnęłam z ciasnej kieszeni wąskiej ołówkowej spódnicy przedmiot, który otrzymałam wczoraj od Johna, czyli Lady Jo.
- Kto to jest! – krzyknęła moja córka otwierając drżącymi palcami wieczko XVIII wiecznej miniatury.
- To jest twój ojciec – wyręczył mnie po angielsku Murtagh – James Aleksander Malcolm MacKenzie Fraser, a ty wyglądasz kochanie jak żywy obraz jego matki Ellen. – Twardemu góralowi pod koniec zdania ze wzruszenia zadrgał głos. Niegdyś Fitzgibbons beznadziejnie kochał się w Ellen MacKenzie, która wybrała innego.
- Chyba zwariowaliście! – Oleńka rzuciła cennym przedmiotem o blat stołu. Jej spojrzenie powędrowało na dotychczasowego ojca, który siedział rozkraczony na krześle nawet nie starając się zachować dotychczasowych pozorów dostojeństwa i godności. – A więc to jednak prawda, co złamasie?!
Paweł Lubicz nawet nie próbował odpowiedzieć, bo w trakcie mojej przemowy w odruchu samoobrony obalił całą butelkę koniaczku, która magicznym sposobem znalazła się przed nim. Beknął żałośnie, po czym zwalił się pod stół. Jedynie to go uchroniło przed rozniesieniem na szkockich ostrzach, ponieważ całą moją przemowę symultanicznie na język angielski tłumaczył dr Koziełło, a z angielskiego na gealicki Wallace.
Oleńka popatrzyła na nas wszystkich z odrazą i z charakterystyczną dla Fraserów furią, potrącając po drodze 10 lekko nietrzeźwych klansmenów, wybiegła przed dom Elżbiety i Jerzego Chojnickich.
- Córeczko! – krzyknęłam za nią i walcząc z wąską spódnicą starałam się podążyć za moim dzieckiem. Szybszy ode mnie okazał się Murtagh, który gestem nakazał mi pozostać w miejscu, a sam szybkimi krokami podążył za dziewczyną.
- Wiem jak radzić sobie z dzikimi zwierzętami i Fraserami. Zostań tutaj Claire – mruknął odwracając się w drzwiach wejściowych i z furkotem wypranego w „Perwool’u” kiltu wyszedł na zewnątrz.
Wrócili mniej więcej po dwóch godzinach. W tym czasie w krzakach za domem było słychać angielskie wrzaski oraz szkockie i polskie przekleństwa. Po pewnym czasie rozmowa przeistoczyła się w przyjacielską pogawędkę. W końcu w podwójnych drzwiach salonu stanął podrapany Fitzgibbons i ruda dziewczyna z rozpromienioną twarzą, której uroku dodawały wielkie, łaciate od emocji rumieńce.
- Mamo musisz go do mnie przyprowadzić. Musisz wrócić po Jamie Frasera - mojego tatę! Powiedz mu, że jego córka Bianna go kocha i przekaż mu to ode mnie. – Córka przytuliła się do mnie mocno i ucałowała moje oba słone od łez policzki.
Stado dzikich Szkotów siedzących w różnych pozach po całym salonie rodziny Chojnickich słysząc te słowa przetłumaczone na ich mowę ojczystą za pośrednictwem dr Koziełły i Wallace’a zalało się rzewnymi łzami, lub uniosło w górę kubki ze spirytusem rektyfikowanym „Polmos” 95 %, lub zrobiło te obie rzeczy naraz. Chojnickich nie było. Elżunia musiała zawieźć Pawła i Jerzego na izbę wytrzeźwień. Towarzyszyli jej Stasieńka i Jeremiaszek Bałuccy.
- I have to go back!!! – powiedziałam na ucho córeczce. Teraz wiedziałam, że na pewno to zrobię, że muszę to zrobić.
"Zdrowe jaja" znajdziecie również tutaj:
https://szkockieopowiesci.wordpress.com/
w wygodniejszej wersji do czytania, z podziałem na rozdziały itd.
Na stronie dużo dodatkowych informacji na temat historii Szkocji i o zapożyczeniach z innych filmów i seriali.
Wpisy stąd zostaną zamieszczone jako kolejne rozdziały na blogu.
Nie bójcie się pisać :D
Do września mamy jeszcze dużo czasu na snucie "Szkockich opowieści" i bawienie się "Zdrowymi jajami".