No to jest chyba jakaś totalna KPINA !!!! jak mogli, no jako mogli tak zepsuć mid - season finalle, no nie wierze w to co widziałem przed chwilą....poważnie reunion rodzinki przez 40minut i ostatnia minuta to na co wszyscy czekali po promo?? zaraz mnie szlag jasny chyba trafi. Po 10 sezonach w końcu chyba trzeba stwierdzić, że nie ma na co czekać...
Mnie się odcinek szalenie podobał. Cliffhangera nie zostawił żadnego i ogólnie marnie się sprawdza jako mid-season finale, ale był naprawdę dobry od początku do końca.
Dean bardzo powoli traci kontrolę, co wskazuje na to, że Znamię dotrwa do końca sezonu. Po świętach pewnie zacznie się prawdziwe szukanie sposobu na pozbycie się go, przynajmniej na to wskazuje promo.
Przynajmniej wyjaśniło się to jeżdżenie osiem godzin, żeby zaliczyć. Dean za wszelką cenę stara się przekonać samego siebie, że jest okej. Jadł dużo, oglądał komedie, w 10x07 szukał seksu. Wszystko to, na co nie miał ochoty ostatnio, gdy Znamię przejmowało kontrolę.
Biedny Sam nie wie, co ze sobą zrobić, a tym bardziej co zrobić ze Znamieniem. On chyba nie zdaje sobie sprawy, z czym ma do czynienia i cały czas wierzy, że wszystko samo minie. Niby miał oko na Deana przez cały ten czas, ale widać ewidentnie, że ta sytuacja go przerasta.
Claire to świetne odbicie lustrzane Deana i daje nadzieję na to, że Cas pomoże Deanowi w pozbyciu się Znamienia tak jak pomógł Claire z lichwiarzem. Naprawdę sympatyczna dziewczyna i chętnie zobaczę więcej scen z nią i Casem, zwłaszcza jeśli ten będzie próbował zastąpić jej ojca.
Crowley mało mnie interesował, ale jego relacje z Roweną też stanowią lustrzane odbicie Deana i jego relacji z Johnem, więc może być ciekawie. Być może w końcu doczekamy się krytyki z ust Deana na temat tatusia, bo do tej pory zrobił to tylko jako demon.
Burger date i ogólna relacja Deana z Casem to coś, czego mi brakowało przez te wszystkie odcinki. Obaj się kochają, ufają sobie i nie boją się przed sobą odsłonić. Znają się na wylot. Kiedy Cas zobaczył, co zrobił Dean, pewne uświadomił sobie, że może jednak będzie zmuszony zabić Deana. Ale tak jak robił wszystko co mógł, by pomóc Claire, tak teraz zrobi wszystko, by uratować Deana bez zabijania go.
Naprawdę podoba mi się kierunek w jakim zmierza ten sezon i jestem ciekawa w jakim miejscu znajdą się bohaterowie w ostatnim odcinku.
a ja jestem ciekawa kiedy wróci Śmierć. To mój jedyny ulubiony bohater, który nie jest martwy, albo zamknięty gdzieś :)
Znając życie XD Może na koniec całej serii chociaż coś o nim wspomną. Mamy Króla Piekieł, był Lucyfer, mamy różnych aniołów i skrybę Boga, a samego Boga nie ma już 10 sezon. Jedyne co wiemy, to to, że go nie ma i nikt nie wie co z nim się stało ;x Mogli by to rozwinąć jakoś na koniec serialu chociaż.
Serial już dawno stracił na jakości. Kiedy bohaterowie spotykali w pierwszym sezonie demona to był wielki hurr durr, strach bo to jeden z najgorszych przeciwników, na których nie sposób znaleźć szybkiej metody unicestwienia. Teraz demony nadziewają się same na specjalne sztylet, które każdy trzyma pod pazuchą. Szczytowym momentem w Supernatural był sezon z Szatanem i apokalipsą, naprawdę świetny do samego końca. Sam, który posiadał nadludzkie moce - teraz jest 'zwykłym' łowcą potworów - czemu nie ruszono jego wątku dalej? Im dalej ode sezonu z piekłem, tym bardziej widać jak scenarzyści nie mają pomysłu jaki big bang zrobić. Wszystko już było więc poza wprowadzeniem Boga i ponowną walką z Szatanem - ten serial będzie popadał w coraz większą rutynę. Dziesiąty sezon to już przegięcie pały, co jest tak naprawdę wątkiem głównym? Znamię Kaina? Ileż na jasną ciasną można to wałkować? Ile razy będziemy słuchać tych patetycznych rozmów braci W.? Crowley to teraz żaden straszny przeciwnik tylko kumpel do whisky, anioły bez mocy (pamiętam jak dziś pierwsze pojawienie się Castiela, wtedy to było WOW! jaka potężna istota - teraz? Zwykły wykidajło). Nie wiem gdzie ten serial zmierza...
zgadzam się z Twoją opinią prawie całkowicie, zresztą pisałem już o tym na tym forum, najlepsze sezony to 1-3, 4-5 wciąż trzymały poziom ale to już nie było to, autorzy z braku pomysłu porwali się z motyką na księżyc, pierwsze sezony były najlepsze bo właśnie wszystko było takie "przyziemne" ( oczywiście w porównaniu z tym co było później ) , te pierwsze spotkania z demonami, rozdroża , robiło to wrażenie, budżet był dobrze rozłożony, teraz demony nie znaczą nic, to mięso armatnie i to najgorsze z możliwych, zero emocji, już nie wspomnę o klimatycznych odcinkach z duchami jak bloody mary czy hookman, był klimat, było to coś. Teraz takie sprawy z perspektywy braci są nic nie znaczące, zastąpiono je nudnymi do cna aniołami, lewiatanami i Bóg wie czym jeszcze ( już o tym wspominałem ale to co zrobili ze smokami to .. a nawet niema sensu tego rozpamiętywać). Od momentu pojawienia się aniołów to już równia pochyła, ogląda się wciąż nieźle, są odcinki perełki jak ten jubileuszowy, właściwie przy serialu trzymają mnie głównie te niepoważne, nie związane jakkolwiek z wątkiem głównym epizody które czasami są świetne, wiem że to już nie to samo co na początku, gdzie nie było takich wygłupów, ale jak sobie przypomnę odcinki np. z króliczą łapką, z tym wirusem strachu czy czarno biały odcinek w stylu starych horrorów.. aż mi się micha cieszy na samą myśl, te odcinki odskocznie są teraz najlepsze i tylko one trzymają mnie przy tym serialu :)
Według mnie to był bardzo dobry odcinek, tylko faktycznie nie na mid-season finale. Wyglądał raczej jak preludium do czegoś większego, i spokojnie mógł polecieć w zeszłym tygodniu zamiast "Hibbing 911".
Ale wciąż uważam, że był bardzo dobry, mimo, że zupełnie inny i mało "Supernaturalowy" i należał przede wszystkim do Castiela ( wynagrodzili mu to, ze przez cały 10 sezon włóczył się bez ładu i składu po marginesach opowieści).
Ten sezon jest bardziej o tym, ze potwory kryją się również w samych ludziach i ten odcinek dobrze to pokazywał uderzając w psychologiczne i realistyczne tony opowieści.
Ogólnie podobało mi się:
- przede wszystkim to, że Team Free Will wróciła na ekran - cała trójka ma rewelacyjną interakcję, a pod przywództwem Casa wyglądali jakby mieli wyruszyć na misję przeciwko całemu światu. Chciałabym tego więcej i może przy jakichś poważniejszych, bardziej epickich sprawach. Cas w końcu pokazał pazurki i super, bo strasznie mi tego brakowało.
- potwierdzenie śmierci Jimmyego ( w końcu!)
- Sam, który w tym odcinku pełnił rolę Matki Miłosierdzia wobec pozostałej dwójki bohaterów. Robił kanapki Deanowi, martwił się o niego, ale też był pełen zrozumienia dla sytuacji Casa i wspierał go. Lubię takiego empatycznego Sama, który jest pomostem porozumienia między naszą Trójcą ( choć jakaś część życia osobistego by mu się jednak w najbliższej przyszłości przydała, bo jeszcze trochę to zostanie zwykłą kuchtą domową ;P)
- Scena w której Cas próbuje wyciągnąć Claire z ośrodka udając jej ojca - urocza i zabawna, szczególnie ta zmiana tembru głosu
- Castiel, który uświadamia Deana, że nie tylko " trupy, anioły i apokalipsa” są istotne, ale na świecie istnieją też inne poważne sprawy , które czasem wymagają interwencji i pomocy ( w podtekście - że ratowanie ludzkości to nie tylko walka z siłami nadprzyrodzonymi). Swoją drogą Dean w tej scenie był strasznym dupkiem zarówno dla Casa jak i Sama (wnioskuję, ze znamię dawało o sobie znać)
- Burger Date jako scena spowiedzi była świetna i biedny Cas znów wziął na siebie odpowiedzialność za coś za co by pewnie nie chciał być nigdy odpowiedzialny w ogóle.
- Crowley & Rowena! - "Of course you have a father! You were just conceived during a winter solstice orgy and I wasn't taking names." :D Nic dodać nic ująć.
- w ogóle podsumowanie postaci Castiela przez Claire, to jak bardzo się na przestrzeni lat zmienił, jakich szkód dokonał - bardzo na plus ( przy okazji była to dobra parabola do sytuacji na linii Dean - Cole)
- scena rozmowy w barze była rewelacyjna
- ostatnia scena w której Sam błaga Deana by ten go okłamał, a on jak na złość mówi mu bolesną prawdę - była poruszająca
Nie podobało mi się , ze nie zobaczyliśmy sceny walki, że Sam dziwnym cudem wybiegł za Casem ( jakby był tam w ogóle potrzebny) i zostawił brata samego z kilkoma uzbrojonymi gośćmi (!), mimo że mógł przypuszczać, iż nie jest to dobry pomysł ( ah ten imperatyw narracyjny), oraz to, że w sumie nie było żadnego plot twistu ( wszyscy przecież wiedzieliśmy, ze w końcu Dean przejdzie na ciemną stronę).
Zachowanie Sama było tak nielogiczne, że ło jezu :D Aż trudno było mi uwierzyć, że to ten sam facet, który od trzeciego odcinka wpada niemal w panikę przy najmniejszym objawie agresji u Deana i który w tym samym odcinku widział Znamię i to, jak Dean próbuje udawać normalnego. Wyjście Casa można zrozumieć, bo miał na głowie Claire, która omal nie została ofiarą gwałtu, ale Sam? Imperatyw narracyjny jak nic. Inaczej nie da się wytłumaczyć czemu zostawił brata z trzema agresywnymi facetami, którzy mogli być na tyle głupi, by zaatakować. Sam ignoruje Znamię, przez większość czasu udaje, że go nie ma, ale bez przesady.
Nie to, żebym się czepiał, ale Dean sam powiedział bratu żeby się wycofał. Zresztą, zazwyczaj tak to wygląda. Wycofujesz się powoli, jeden za drugim, ostatni osłania tyły. W teorii Dean miał być tuż za nim, ale że napalony lichwiarz z butelką się trafił, to inna sprawa.
Także to nie było na zasadzie "o, Cas już poszedł, to ja też sobie pójdę"
Chodzi o to, że jakim cudem Sam zdążył już dobiec do auta, wsiąść i nie zauważyć, ze Dean wciąż jest w środku i nie podąża za nim. Tak około 3 metrów przed domem już powinien się zorientować, ze coś jest nie tak, że Dean nie wychodzi za nim. Zamiast wracać do auta to jednak powinien być w pogotowi. Że już pominę fakt, że Sam wiedział, że coś się z jego bratem dzieje.
A, w takim razie jeśli o to chodzi, to Sam po prostu jest głupi :D (ale powtarzam to jakoś od dawna). Nie po raz pierwszy zrobił coś tak głupiego, że woła o pomstę do nieba :P
Albo po prostu twórcy wbrew wszystkiemu uznali, że slo-mo w aucie będzie wyglądało lepiej niż slo-mo z ręką na klamce więc.. trochę przekłamali nam z czasem ;x
Ja jakoś nie mogę uwierzyć, że Crowley zaufał matce. Cały czas miałam wrażenie, że ma jakiś plan, że ona jest mu do czegoś potrzebna...
Ja też jestem zadowolona :) Fajny odcinek, podoba mi się to pokazywanie relacji, no i scena finałowa - znamię rządzi :) Kocham go, ale niech się mój Deanuś z nim jeszcze pomęczy :) Tak ogólnie mocno emocjonalnie, a teraz trzeba zagryźć zęby do stycznia...
I jeszcze co do sceny rozmowy w barze.
Może niektórych znudziła, ale dla mnie naprawdę to było coś ( i to coś bardzo dobrze napisanego). Zarówno Cas opowiadający o tym, ze nigdy nie poznał swojego ojca, jak i absolutnie genialna anegdotka chłopaków o Johnie. Czemu genialna? Bo można ją interpretować przynajmniej na dwa sposoby. Z jednej strony mamy tu wizję ojca, który w swoim twardym wychowaniu, popełnianiu wielu błędów i byciu człowiekiem, któremu misja ratowania świata wymieszała się z misją wychowania synów zrobił coś, co , przynajmniej w odczuciu chłopaków miało znamiona tego, ze jednak o nich na swój sposób się troszczył ( choć nigdy na dobrą sprawę pewnie nie dowiemy się na ile troszczył się o swoje dzieci a na ile o powodzenie swojego planu, którego Dean był przecież częścią). Z drugiej strony – jest to opowieść o samym Deanie , który na dobrą sprawę po raz pierwszy spróbował zbuntować się przeciwko swojemu ojcu. Jednak ten bunt okazał się nie mieć racji bytu – bo nie ważne gdzie lub jak Dean by uciekał – jego ojciec w końcu zawsze go znajdzie, w sobie tylko wiadomy sposób ( i można to odbierać również na poziomie metaforycznym – „duch” Johna zawsze będzie „strofować” Deana tak czy inaczej). Z tej opowieści dodatkowo wyłania się obraz nastoletniego chłopca, który po prostu boi się swojego ojca. Ten moment w którym opisuje jak wszyscy z szacunkiem odnosili się do Johna , który przyszedł odebrać syna, jak zamilkli, jak się go bali, jasno mówi, ze dla nastoletniego Deana jego ojciec był właściwie wszechmocny w sposób niemal skrajnie wyidealizowany. Że nawet gdyby chciał uciec od tego wszystkiego nie tylko John by mu na to nie pozwolił, ale prawdopodobnie nikt nie mógłby mu pomóc z obawy przed starym Winchesterem ( z perspektywy nastoletniego chłopca mogło to wyglądać na swego typu osaczenie). Do tego wszystkiego dochodzi konkluzja, że nie miłość jest tu ważna, nie wsparcie – ale przede wszystkim szacunek. Tylko i wyłącznie, jak w wojsku. „Nie musisz mnie lubić, ale masz mnie szanować” to zdanie które prędzej powie nauczyciel lub dowódca w armii niż takie, które powinni mówić rodzice do dzieci. I nie chodzi o to wcale by wychowywać dzieci „po kumplowsku” – kochający ojciec powiedział by raczej „możesz mnie nienawidzić, ale wiedz, ze ja Cię kocham i nie pozwolę Ci marnie skończyć”. Ale nie John. John miał misję „wychowania Deana na porządnego człowieka” skrojonego według własnego szablonu. I tu jest pogrzebana bolesna prawda – Dean kochał swojego ojca, ale ewidentnie to nie było to, czego John od niego oczekiwał.
Jak pierwszy raz obejrzałam tę scenę, byłam trochę wściekła, bo wydawało mi się, że scenarzyści znowu wybielają Johna choć w 10x03 i 10x05 wyraźnie powiedzieli, nawet sam Dean to zrobił, że ojciec to był z niego marny i raczej stosował pranie mózgu niż wychowywanie. Szczególnie zdenerwowały mnie słowa Deana, że niby John zawsze był z nimi, gdy go potrzebowali. Ktoś tu najwyraźniej zapomniał o samotnych świętach i odcinku Faith.
Dzięki tumblrowi i ponownym obejrzeniu sceny doszłam jednak do wniosku, że ta historyjka może nawet nie być do końca prawdziwa i opowiedziana tylko po to, by podnieść Casa na duchu. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że Sam był zaraz obok, a jak wiemy z 9x07, Dean i John czasami zmyślali pewne wydarzenia, by chronić Sama.
Nadal mi się gryzie z tym wszystkim fakt, że Sam - zawsze przeciwko Johnowi - teraz przytakiwał. Ale nie zdziwiłabym się, gdyby obaj bracia próbowali przekonać samych siebie, że John rzeczywiście był dobrym ojcem, zwłaszcza Sam, który odkąd oddemonił Deana stara się, by wszystko było jak dawniej, a to wymaga uważania Johna za bohatera, który dobrze wykonał swoją robotę, bo przecież Azazel nie żyje tak jak plan zakładał, apokalipsa powstrzymana, a oni dwaj dalej żyją i trzymają się razem tak jak uważają, że powinni.
Martwi mnie tylko że niektórych ta nagła zmiana frontów może zdezorientować i w końcu wyjdzie na to, że nikt nie będzie do końca wiedział, jak postrzegać Johna według scenarzystów.
Nie wydaje mi się aby tu była jakas zmiana frontów. Ta historyjka jest przewrotna, bo z jednej strony oczywiście chodziło o to, zeby pocieszyć Casa i pokazac mu , ze czasem ojciec musi podejmowac ciężkie decyzje wbrew woli swoich dzieci w imię ich przyszłego dobra. Ale jej wydźwięk - w odniesieniu do samej historii braci , był naprawdę dramatyczny. Bo czy mamy pewność, ze działania Johna były faktycznie poświadczeniem jego miłości do syna? Czy raczej to Dean chciałby aby tak było, stąd idealizuje postać Johna w całej historii? Wręcz robi to na zasadzie zbudowania mitu. Oznaki miłości Johna do swoich dzieci były w końcu tak rzadkie i znikome, ze skoro wydarzyła się historia, która w jakims, najmniejszym choćby stopniu, mogła poświadczyć tą domniemaną miłość, to pozwoliła Deanpwi zbudować w okół niej całą anegdotę.
DLatego cała ta historia jest mocno przerysowana - John Winchester wchodzi do kultowego CBGB ( a dodajmy, ze to miejsce to, to była czysta, punkowa anarchia) i nagle wszyscy milkną, zapada cisza, ktoś wstaje i go przeprasza ( puncury - buntownicy lat 80 przepraszają ojca jakiegoś przypadkowego dzieciaka, który się upił, widzę 1000 razy jak to się wydarza :/).... to przecież bardziej opis jakiegoś boskiego objawienia niż wejście zatroskanego ojca do klubu by odebrać syna, któremu moze stać się krzywda. To wejście można tez porównać do przybycia króla, któremu pokłania się lud cały w trwodze i prosi o wybaczenie za swoje występki . (W tym czasie Dean żyga. Cudowna scena kontrastu :D)
Tylko , ze z głębi mitu zawsze wyziera prawda - w tym wypadku o tym, ze Dean bał się ojca ( dlatego wszyscy w klubie również się go boją) i o tym, że Dean nie mógł sobie pzowolić na bunt bo zawsze czuwał nad nim John ze swoimi zasadami ( dlatego ojciec pojawia się w klubie nagle i znikąd) a także o tym, że nawet w domniemanych gestach miłości Johna zawsze misja ( job) były na pierwszym miejscu.
Strasznie przykre jest, ze Dean musiał doszukiwac się gestu ojcowskiej miłości w zdaniu "It's not my job to be liked. It's my job to raise you right" i że pewnie to były jedne z najmilszych w jego mniemaniu słów jakie od ojca w ogóle usłyszał w całym swoim życiu. Przy czym przecież sam kochał go bezgranicznie :( Mam totalnie złamane serce ta historią pod tym względem.
A Samantha przytakiwał, bo wiedział, ze dla Deana ta historia jest w jakiś sposób krzepiąca ( Sammy znał ją wydaje się na pamięć więc Dean musiał ją opowiadać wiele razy).
Ten ogromny strach jaki siał wokół siebie John przypomina mi inną opowieść Deana, kiedy to opowiadał w dzieciństwie Samowi, że ich tata to bohater. Takie celowe podkoloryzowanie.
Tyle się już naczytałam analiz tej sceny, że już nie wiem, co myśleć :D Ale chyba najbardziej trafia do mnie interpretacja o tym, że Dean po prostu ma tak spaczone spojrzenie na ojcostwo, że nawet takie chłodne gesty traktuje jak przejaw miłości. Może i John go uratował przed potencjalnym gwałtem albo wycięciem nerki, ale nic nie wskazuje na to, że dał mu potem oparcie jak to chociażby zrobił Cas z Claire. John raczej sprawiał wrażenie generała, który jest wściekły, że żołnierz się uchlał i nie jest w stanie pełnić służby(chronić Sama) tak jak powinien.
Plus, wydaje mi się że Dean chciał przekazać Casowi dobrą radę i po części mu się udało, a mianowicie chodzi o to, że jako rodzic/opiekun masz chronić nastolatka jeśli wpakuje się w kłopoty, niezależnie od tego czy mu się to podoba i czy później na ciebie na krzyczy albo obrazi się śmiertelnie. To w końcu tylko dzieciak, jeszcze nie wie co dla niego dobre i będzie z dorosłymi walczył jak tylko umie, ale po pewnym czasie zrozumie, że akcje rodzica są efektem troski i miłości, a nie chęci kontroli. Z tym że u Johna jest raczej na odwrót dlatego historia teoretycznie dobra i pouczająca dla Casa, choć nieco marny przykład.
Tak, tak wydaje mi się, ze właśnie o ten dysonans chodzi. W oczach Deana to była anegdotka o ojcowskiej miłości, która zawsze musi być twarda, ale już bez tego elemntu o wsparciu - bo też John nigdy takowego Deanowi nie dał.
Ta scena jest w ogóle rewelacyjnie napisana, sama opowieśc idealnie uchwyca całą relację między Deanem a ojcem, nawet jeśli jest tylko wymysłem wyobraźni - i dobrze pokazuje tez jak bardzo Dean nie zdaje sobie sprawy do końca jak zła była ta relacja, bo też nie ma żadnego innego odniesienia w tej kwestii.
Jezu, niech ktoś wskrzesi Johna tylko po to bym mogła zobaczyć jak go torturują ;]
Nie wiem jak z torturami, ale biorąc pod uwagę, że aktor grający Johna będzie na konwencie/konwentach, to można się spodziewać powrotu Johna. Tylko pytanie czy jako duch, wspomnienie, czy wskrzeszona osoba :D
Skoro Chuck gdzieś powrócił, to mam nadzieję, że będzie jakieś szersze rozliczenie z ojcami , szczególnie, że rodzinne konflikty wydają się jednym z tematów przewodnich w tym sezonie.
Po prostu marzę by John dostał w końcu porządną reprymendę i żeby w końcu miał jakąś chwilę refleksji nad całą sytuacją - w sensie - niech wróci i zobaczy jak potoczyło się przez niego życie jego synów, niech go to zdołuje. Bo apokalipsa to już przeszłośc, więc w tej sytuacji Johny nie mógłby się zasłaniać swoją wielką "misją" i w takim kontekście jestem ciekawa jakby ta relacja rodzinna wyglądała, skoro spoiwo, które ją cały czas wiązało uległo przedawnieniu.
A marzę o jakiś torturach dla niego bo chciałabym aby Dean zobaczył ojca w końcu jako złamanego i nieszczęsnego człowieka, który już mu nie zagraża i już nie ma jak nim rządzić - myślę, ze byłoby to niemal lecznicze dla stosunków rodzinnych, może Dean w końcu wtedy przestałby się go tak bać :) Tak, tak , tak! John musi wrócić!
Obiecujące byłoby też wspomnienie Henry'ego. John przez lata był święcie przekonany, że ojciec go porzucił, a to nieprawda. Ciekawa by też była jego reakcja na rodzinę Mary, to że to ona zawarła pakt z Azazelem i jak by się odniósł do tego, że jego synowi nie tylko pozwolili kilku potworom żyć, ale i przyjaźnią się z kilkoma(Cas, Garth, Benny)
O tak! Dokładnie!
No przez pewien czas prowadzali się też z Crowleyem :)
Co więcej nie zapominajmy też, ze Dean lubił torturowac w piekle ( a John ponoć nigdy się nie złamał), to byłby dopiero pokaźny konflikt.
I ciekawe jak zareagowałby na wieść, że wiedzą o Adamie, który zresztą wiadomo gdzie obecnie przebywa :) Dużo niusów by go czekało musze powiedzieć :D Od czasu jego śmierci idealna sytuacja black&white totalnie się rozmazała.
I w ogóle intrygujące też jakby się odnosił do Casa, szczególnie w kontekście sytuacji z Claire - opętaniem a potem uśmierceniem jej ojca przez naszego aniołka.
Ja chce takiego rodzinnego spotkania! Ono koniecznie musi się wydarzyć!
W sensie - niezależnie czy ta historia wydarzyłą się naprawdę jest jednoczesnie prawdziwa ( ze względu na to co w niej jest zawarte w odniesieniu do całej relacji z ojcem) jak i jest pewnym myśleniem życzeniowym Deana :)
Dokładnie John powiedział:
"It's not my job to be liked. It's my job to raise you right" ale ogólny sens zachowania Johna był właśnie na zasadzie " Nie lub mnie, tylko szanuj, bo muszę wychowac Cię na porządnego mężczyznę. Wiesz to moja praca - misja przede wszystkim".
Tak, myślę, że był to odcinek, który można pokochać bądź znienawidzić. Ja z tych, co pokochali. Taki był trochę nie-supernaturalowy, więcej podobnych i mielibyśmy telenowelę, ale ten jeden był potrzebny. Przez cały odcinek czekałam na potwora, choćby jakiegoś demonika, wampirka, duszka może, aż się zorientowałam, że nie będzie i że odcinek jest o zupełnie naturalnych, nie nad-naturalnych potworach. Podobała mi się każda scena, wszystko. Relacja Crowley'a (pardon - Fergusa) z matką. Rozmowa w barze. Empatyczny Sam. Dean, który sam przed sobą udawał, że jest ok. Keczup to warzywo. Castiel dający się wykiwać, że Claire idzie do siku. Mogłabym wymieniać i wymieniać. Ale najbardziej - ostatnia scena. Twarz przerażonego Sama. On faktycznie chciał udawać, że wszystko jest ok, chyba bardziej niż Dean. Dean wyglądał... nie wiem, nie mam słów. Jego zrozpaczona twarz. Brawa dla chłopaków za tę scenę. Coś niezwykłego. Cieszę się, że nie pokazali sceny walki - ten sposób był bardziej wymowny. Sam w zwolnionym tempie w samochodzie, a później oczami Casa oglądamy kałuże krwi. Dla mnie było mocne.
Oczywiście w tych emocjach nie zauważyłam nielogicznego zachowania Sama, dopiero tu o nim wyczytałam. :)
Co do Johna... musiałabym tę scenę jeszcze raz obejrzeć, ale moje pierwsze wrażenie było takie, że Sam się zawahał, gdy Dean zaczął wychwalać ojca. Później jakby się zreflektował - nie wiem, może na zasadzie "o zmarłych dobrze albo wcale"? Może rzucił anegdotą, bo chciał pokazać Castielowi, czym jest ojcostwo? A z braku lepszego przykładu...
@Deathmaster martwisz się, że taka zmiana frontów może dezorientować, ale wg mnie takie zachowanie chłopaków jest zupełnie naturalne. Mamy wrodzoną potrzebę idealizowania naszych rodziców i jako idealnych postrzegamy ich jako dzieci. Kiedy dorastamy, zaczynamy widzieć ich wady i nasz bunt względem nich, nasza surowa krytyka bierze się z tego (przynajmniej między innymi), że oni nie dorastają do tego ideału. I choć jako dorośli postrzegamy ich bardziej realnie, to potrzeba idealnego obrazu rodziców wciąż w nas jest i przeplata się z tym realnym, krytycznym spojrzeniem.
Może faktycznie masz rację co do tej sceny walki - może rzeczywiście by tu nie pasowała.
"Kiedy dorastamy, zaczynamy widzieć ich wady i nasz bunt względem nich, nasza surowa krytyka bierze się z tego (przynajmniej między innymi), że oni nie dorastają do tego ideału. "
Dokładnie, ale mam wrażenie, ze Dean właśnie nigdy nie przerobił tego buntu, bo nie mógł sobie na to pozwolić ( jak zresztą wynika z przedstawionej w barze anegdotki). Zawsze to misja, ten "job", były na pierwszym planie - zasady przede wszystkim. No i rodzina była najważniejsza, nie ważne jak bardzo dysfunkcyjna nie można było sobie pozwolić na jej krytykę - takie zaklinanie rzeczywistości, bo w imię wyższych celów trzeba było trzymać się razem. A kiedy Dean w końcu w pełni zorientował się jak daleko Johnowi do ideału, było już w sumie za późno by skonfrontować się z nim w tej kwestii. Także panowie mają sporo nieprzerobionych tematów, dlatego liczę na wskrzeszenie Johna i jakąś poważną rodzinną rozmowę - najlepiej z ogromna dawką przeprosin i kajania się ze strony "kochanego" tatusia.
"@Deathmaster martwisz się, że taka zmiana frontów może dezorientować, ale wg mnie takie zachowanie chłopaków jest zupełnie naturalne. "
Nie mnie to mów tylko ludziom, którzy traktują zdanie Deana jako prawdę objawioną choć gość notorycznie kłamie i już nie raz się mylił ;) Właśnie przez to się martwię, że ludzie zignorują złe zachowanie Johna bo raz Dean powiedział o nim dobrze. Niestety niektórzy fani zwracają uwagę głównie na jedną warstwę serialu z co najmniej dziesięciu. Nie że ich o to obwiniam, każdy ogląda jak chce, jeśli Supernatural to dla nich po prostu dobra rozrywka, to okej, ale od czasu do czasu przydałoby się pokazać coś, co da się zobaczyć bez głębszej analizy ;)
Odcinek dobry, choć nie powiem, żeby mnie urzekł. Też mam poczucie zmęczenia materiału, ale już od dłuższego czasu, więc postaram się za bardzo nie narzekać.
Tak naprawdę bardzo podobał mi się tylko Dean. To, że w końcu wyjaśniono, że jego dziwne zachowanie od paru odcinków jest spowodowane Znamieniem Kaina. No i że w końcu Znamię przejęło kontrolę.
Claire była w porządku, Cas, o dziwo, też.
Trochę mi jednak zgrzyta, że Cas przypomniał sobie o Claire dopiero teraz i do tego potrzebował przykładu Hanny. Równie dobrze mogliby nie odkopywać tej postaci i pozwolić jej mieszkać spokojnie z matką. Ale, to i tak najlepszy wątek Casa od długiego czasu.
Crowley/Rowena - może być. Nie fascynują mnie te dramaty Króla Piekła i Castiela. Trochę mnie drażni, że było więcej o nich niż o Winchesterach. W poprzednim odcinku bracia też byli tylko dodatkiem do Donny i Jody. Jak tak dalej pójdzie, to Winchesterowie staną się bohaterami drugoplanowymi we własnym serialu. Uważam, że Crowley w głównej obsadzie to duży błąd, Castiel tak samo.
Podobała mi się wzmianka o Johnie. Rzadko o nim słyszymy. Musiałabym ponownie obejrzeć tę scenę do wyrobienia sobie opinii :D Ale wydaje mi się, że bracia już uwolnili się spod wpływu wszechwładnego Johna :D I mogą o nim opowiadać i śmiać się z jego surowości. Byłoby super, gdyby John jakoś pojawił się w serialu albo przynajmniej znów został przypomniany - chętnie dowiem się dokładniej, co chłopaki o nim myślą.
Myślę, że John bardzo kochał synów i jego surowość wynikała ze strachu o nich, ale fakt faktem, że ojcem był beznadziejnym ^^
"Niestety niektórzy fani zwracają uwagę głównie na jedną warstwę serialu z co najmniej dziesięciu"
A ja sądzę, że niektórzy fani doszukują się wielu warstw tam, gdzie ich nie ma ^^
"A ja sądzę, że niektórzy fani doszukują się wielu warstw tam, gdzie ich nie ma ^^"
Tyle paraleli ile jest w tym serialu, to nie ma w żadnym innym. Nie mówiąc już o scenografii, która zawsze jest starannie przygotowywana, a interpretacje fanów na ich temat są pochwalane. Jerry Wanek, który zajmuje się scenografią już wielokrotnie cieszył się z tego, że ludzie analizują jego pracę. Gdyby nic nie znaczyła nie wklejałby zdjęć scenografii na twitterze i nie pytałby, co o niej sądzimy. Tak samo muzyka, która wszak kosztuje i musi być starannie dobrana, a nie na odwal się. Wszystko coś znaczy w Supernatural i pomaga opowiadać historię.
Ten serial wcale nie jest taki prosty i jednowarstwowy, jak się wydaje na pierwszy rzut oka ;)
Ale na piekło Jerremu kasę ciachnęli.
A taki ładny korytarz wynalazł do "piekielnego koszmaru kolejkowego".
Płytkowe laboratorium Crowleya w stylu retro, w którym zakończył się sezon 6 też było niezłe oraz inne industrialne miejscówki do przesłuchań, lecz piekło samo w sobie poza wspomnianym niekończącym się korytarzem i zieloną przestrzenią z finału 3-go sezonu, prezentuje się mało piekielnie więc wypada słabo.
"A ja sądzę, że niektórzy fani doszukują się wielu warstw tam, gdzie ich nie ma"
Ej, ale wiesz, że jest czysto akademicka, całkiem obszerna publikacja dotycząca metatekstualności i intertekstualności w Supernatural? Czyli ni mniej ni więcej taka która czyta serial "poprzez tekst", a więc robi w sumie to co fani tylko w bardziej profesjonalny, uniwersytetcki sposób? Nawet udostępniałam wczesniej linki do niej. ( jeden z ciekawszych artykułów to np. "The Impala as negotiator of melodrama and masculinity in Supernatural" pokazujący wszelkie klasycznie melodramatyczne tropy w serialu )
SPN jest mega wdzięczny do analizowania bo zawiera bardzo wiele różnych klisz popkulturalnych, kulturowych czy choćby religijnych - odczytuje np. na nowo mitologię chrześcijańską więc jest sporo zabawy z doszukiwaniem się różnych smaczków ( co oczywiście nie każdy musi robić). Psychologia postaci też jest wbrew pozorom również na bardzo wysokim poziomie, nawet jeśli bohaterowie są lekko przerysowani.
A jesli jeszcze twórcy wiedzą, ze fani analizują każdy kadr, każdy szczegół, to zapewne mają kontrolę nad tym co pokazują ( za wyjątkiem piekła, widocznie nikt się mu blizej z fanów nie przyglądał ;))
Tytuł potwora tygodnia otrzymuje (ode mnie) Clair Novak. Rozumiem, że nastolatki są zbuntowane, krew w nich buzuje, ale dziewczę było wyjątkowo wzdychające, fuczące i burczące. Znowu tak jak w odcinku "Freak and Geek" pojawił się niecny "opiekun", tym razem ograniczający swoją retorykę do "jesteście moją jedyną rodziną, a rodzina potrzebuje pieniędzy"... Rozterki wychowawcze Casa jakoś średnio mnie obeszły jak i rodzinne spotkanie Crowleya z Roweną, chociaż "Freedom" Mela Gibsona sparodiowała cudnie. Jednak wizja piekła szwankuje na całej linii.
Mam dość "nie takich" kobiet w tym serialu: mamuś, cioć policjantek, zbuntowanych nastolatek, koleżanek lesbijek i żon do wypożyczenia na tydzień ;)
I chłopcom, i widzom należy się jakaś motywacyjna marchewka na końcu tej nie kończącej się drogi. Stopniowo dawkowana marchewka z charakterem i w odpowiednim wieku, mogłaby odświeżyć nieco konwencję.
No i tak jak zauważyła Aura_de_Montalais1 w serialu o Winchesterach coraz mniej Winchesterów.
Na plus zaliczam te sceny, gdzie było coś o braciach. Najlepszy był finał odcinka. A zaraz obok niego nienaturalnie chichrający się Dean - miałam dokładnie taką samą minę jak Sam: "Facet, ale o co chodzi?"
Wizja piekła szwankuje szczególnie w dekoracji jak już kiedyś słusznie zauważyłaś ( co to był za film?)... Mi przypomina mi ona siedzibę jakiegoś swojskiego łotra z epoki serialu Power Rangers. Albo tą z ekranizacji "Dungeons & dragons" gdzie Jeremy Irons grał będąc chyba na psychotropach.
http://www.planetpulp.dk/billeder/film/dungeons_and_dragons/dungeons_and_dragons _02_stor.jpg
A jeszcze za czasów ratowania Bobbyego lochy wyglądały całkiem dobrze, niczym cele z "Milczenia owiec".
No i coś demonów coraz mniej. Może wszyscy już w buncie popełnili samobójstwo tylko Crowley nie zauważył?
Mimo wszystko duet Roweny z Królem Piekieł uważam za ogromny plus. I lubię Rowenę mimo, że to sucz :) Poza tym matki w SPN zawsze były z reguły takie zupełnie idealne, to ojcowie byli tymi złymi - więc moze to jednak dobra odmiana.
Rowena jest fajnie wymyśloną postacią, tylko to piekło jest jakieś takie biedniutkie (tron Crowleya był z czechosłowackiej "Arabelli"), piwniczne i bardzo mało straszne.
Żeby dobrze straszyć nie trzeba wcale dużo kasy. Im mniej widać, tym straszniej - tylko trzeba mieć dobrego "pomysła", a nie kajdanki na ścianie ;)
Crowley to w sumie esteta i bon vivant... Ja na jego miejscu już dawno zamknęłabym interes i się przekwalifikowała ze względu na "ciężkie warunki pracy" i "szkodliwość zawodu".
O właśnie, Anabella! Ale Power Rangers też pasują, szczególnie te z wcześniejszych epok:
http://www.rovang.org/wg/pics/finstersworkshop-mmpr1.jpg
Choć nie wiem czy i one nie były bardziej pomysłowe:
http://4.bp.blogspot.com/_lLsdaCVk3Kk/THBuPkxrfDI/AAAAAAABygo/xaonPuw6w_g/s1600/ lordzeddpalace2.jpg
Już by było lepiej gdyby Crowley siedział w jakims totalnie dziwnym pomieszczeniu typu czerwone obicia, kula dyskotekowa coś w ten deseń. Skoro niebo było tak zupełnie biurokratyczne ( za czasów Naomi) i super designerskie, to piekło powinno być choć trochę imprezowe - tak dla kontrastu.
Właśnie, Crowley jako urzędnik wyższego stopnia powinien pamiętać by podpisać odpowiedni kontrakt ze sobą w kwesti zasad BHP i warunków wykonywanej pracy :)
Może Rowena zrobi tam porządek, lub przynajmniej przemeblowanie.
Królewna Arabella, a nie Kura - ulubienica Crowleya Anabella
Dla mnie jedną z bardziej 'pekielnych' dekoracji w SPN był korytarzyk wyklejony fototapetą w las z "3x10 Dream a Little Dream of Me". Uwielbiam takie nagłe, klaustrofobiczne przeskoki... A ostatnio jest tego jak na lekarstwo. Może to wyrzucona Sera Gamble była za to odpowiedzialna ;)
Uwierz lub nie, ale to była literówka :D Hehe, oczywiście Arabella. Pamiętam nawet chyba udostepniałąś gdzieś zdjęcie tego sławetnego tronu.
Zdecydowanie fototapety byłyby iście piekielne! I do tego jeszcze takie obrazki z jeleniami na rykowisku, albo z Crowleyem sportretowanym na koniu niczym Napoleon :D I paprotki i kule ze śniegiem , o... tak to widzę.
Może napiszmy do producentów, ze mogą nas zatrudnić przy dekoracjach skoro ewidentnie nie wiedzą co z nimi robić ;))
Piekło nie powinno wyglądać jak "cele z Milczenia Owiec", tylko jak stany świadomości, coś co już dawno temu wymyślił Dante Alighieri. Więc moim zdaniem już za czasów "poszukiwania Bobbyego" piekło i czyściec były klapą. Nie wiem czy okolice Vancouver są takie ubogie w krajobrazy, że tylko tam same sekwoje rosną, ale przy absurdalnych pomysłach np od Monty Python'a, albo od Salvadora Dali, można by było szukać Bobbyego przez kilka odcinków, zamiast dawać wcześniejsze "odcinki zapychacze".
Edlund Carver nie ma zmysłu "codziennej epickości" jaka cechowała wcześniejsze sezony zwłaszcza te, które powstały za życia Kima Mannersa.
Piekło z czasów poszukiwań Bobby'ego i czyściec są naprawdę spoko, ale obecna "sala tronowa" Crowleya już nie bardzo. Nie różni się to wiele od pomieszczenia, w którym spiskował z Castielem. Już mogli mu dać jakiś pełen przepychu salon, skoro piekło najwyraźniej wygląda inaczej dla każdego. Poza tym skoro Crowley był w stanie zmienić piekło w niekończącą się kolejkę, jaki był problem, żeby sobie zrobić jakiś szlachecki dworek?
Jakoś niespecjalnie mi to wyobrażenie piekła przeszkadza, bo bardziej mi zależy na postaciach i ich przeżyciach, ale trochę się to gryzie z postacią Crowleya.
Masz rację, że przeżycia są najważniejsze, ale dobre pomysły inscenizacyjne, czasem zastępują 1000 słów.
"Gra o tron" razem z żelaznym tronem rzuciła się wszystkim na podświadomość, a przecież Crowley prezentowałby się znacznie lepiej w całkowicie czarnym wnętrzu posadzony na przezroczystym "tronie" Pasha od Pedrali
http://www.modalita.com/products/pedrali/pasha-660
z lampami w kształcie koni ze stolikiem świnką
http://www.frontdesign.se/category.php?id=193&product=556
Czy mam podesłać inspiracje koledze Wankowi ? :D
Wymyśliłam jeszcze jedną modyfikację - czarne, bardzo wysokie pudełko, ale ze szklaną podłogą.
Poniżej (jakieś 30 metrów w głąb) grzesznicy w dużej ilości ustawieni w zygzak kolejki jak na lotnisku... Nad Cowleyem elektroniczny wyświetlacz z czerwonymi cyframi i jakąś absurdalnie długą cyfrą.
U góry duże, czarne zadymienie cały czas kotłujące się.
Elegancko i nie drogo.
A jeszcze jedno.
Sala tronowa powinna być niezwykle długa.
Do tronu powinna prowadzić alejka z "końskimi lampami" na których siedzą jak jeźdźcy demoniczni strażnicy.
Demoniczny strażnik, to "dym" uformowany w człowieka - matowa wersja lateksowego gwałciciela z "American Horror Story".
Jak już jednego wygenerują komputerowo, to multiplikować taką "maskotkę" jest niezwykle łatwo.
http://americanhorrorstory.wikia.com/wiki/Rubber_Man?file=Rubberlubber.gif
Pisz dziewczyno do produkcji! Jakkolwiek nie wiem jakie koszty neisie za sobą szklana podłoga, to reszta jak najbardziej mogłaby zostać zrealizowana, no chyba , ze teraz grają po prostu na zapleczu jakiegoś starego teatru, który udostepnia im miejsce za darmo w ramach promocji swojej placówki ;P