Osobą dzięki której Barney postanowił zmienić swoje życie i być z Robin jest Matka? Pewnie Marshall poznał ją na studiach zanim spotkał Lily.
Hehe, co racja to racja - wątek baaardzo naciągany. W ogóle nie podoba mi się, w jaki sposób przedstawiają matkę. Jest po prostu tak idealna, że aż nienaturalna i przesłodzona. I w 3 sekundy potrafi zmienić cudze życie o 180 st. no błagam...
W dodatku matka sprawi, że w ciągu 1 wieczora 9 letnie uczucie Teda do Robin w mig mu przejdzie i po uszy zakocha się z przyszłej matce swoich dzieci... bo ona jest przecież taka idealna :/
No ja szczerze współczuje tej matce, że ma być z tym nieszczęsnym Tedem... beznadziejnie zakochanym w Robin, a jednocześnie sypiającym z kim popadnie, bo każdej dziewczynie trzeba dać szansę, bo a nóż to ta jedyna... Nie, masakra, współczułabym każdej dziewczynie, która skończyłaby z takim Tedem...brrr!
Matka wcale nie musi być lepsza... póki co ukazują ją tak jak ukazują czyli idealna do bólu ale to jest opowieść z perspektywy Teda, więc trudno o inny zarys jej osobowości. Może ona też jest tak niestabilna i pierdołowata jak on? Sama powiedziała Barney'owi, że ma chłopaka ale chyba nadal nie spotkała tego jedynego, skoro uważa, że jej chłopak to nie ten, którego szuka to po co z nim jest? W 16 odcinku ma być opowieść z perspektywy matki, wtedy dopiero ją poznamy, bo to ona będzie narratorem i już nie będzie tak idealizowana przez Teda, czy Barney'a, który ostatnio też jest tak cholernie przesłodzony, że uważam go za najgorszą ewolucje postaci w tym serialu. Z faceta z kodeksem zasad, których przestrzegał jak nikt inny, teraz stał się pantoflem, który robi wszystko pod Robin. Totalna porażka nie facet.
No tak, teraz nie ma za bardzo kogo lubić w tym serialu, kiedyś uwielbiałam parę Lily-Marshal, ale w siódmym i ósmym sezonie kompletnie ich zniszczyli (zupełnie nie poradzili sobie z wątkiem rodzicielskim). Mi póki co ta matka wydaje się dość sympatyczna (choć zgadzam się, że w ostatnim odcinku przegięli - Barney, ot tak, po rozmowie z obcą laską do której przed chwilą zarywał, nagle postanawia całkowicie odmienić swoje życie... Jasne. W sumie nawet fajnie, jakby ta matka była równie pierdołowata jak Ted, bo jeżeli zrobią z niej kobietę niemal idealną no to raczej będzie mi jej żal z powodu poznania Teda i ich wspólna miłość wcale nie będzie dla mnie szczęśliwym zakończeniem...
Ted jest jaki jest, zdążył mnie przez te 9 lat przyzwyczaić do swojego pierdołowatego charakteru. Najpierw jego uganianie się za Robin, rozstanie, powroty itd dla mnie Ted to taki trochę Ross z Przyjaciół. HIMYM sporo ściągnęło z tego serialu. Ross też był taką pierdołą, rozchodził się i ciągle wracał do Rachel. Ted nie drażni mnie tak bardzo jak Barney, czy Robin, Lilly, a Marshall też się zmienił ale zmiana w jego przypadku nie jest od razu tak widoczna jak u pozostałych. Ja tam się cieszę, że Ted wreszcie znajdzie sobie tą jedyną, bo facet miał ciężką drogę do szczęścia. Na pewno przeżył najwięcej ze wszystkich. Lilly i Marshall od początku byli sobie pisani, raz się rozstali na pół roku, potem wrócili do siebie, wzięli ślub i są szczęśliwi, Barney i Robin też nie mieli tak wybujałej drogi jak Ted, ciężko jest patrzeć na szczęście przyjaciół samemu będąc samotnym, w dodatku u niego jest to cholerny cios, bo kobieta którą uważał za miłość życia jest z jego najlepszym przyjacielem i codziennie widzi ich razem szczęśliwych, w dodatku jest świadkiem na ich ślubie to też jest ciężkie dla tego gościa, poza tym był porzucony przed ołtarzem, miał wiele nieudanych związków w przeciwieństwie do Marshalla czy Barney'a, który zwykle traktował kobiety instrumentalnie. Więc tą zmianę Teda w taką wiecznie smutną, pierdołę jestem w stanie zrozumieć, natomiast co kierowało twórców do wykreowania takich pierdół z pozostałych bohaterów? Czemu Barney nie jest bardziej stanowczy w związku, czemu Robin nie jest nadal tą samą normalną kobietą, a zamiast tego zachowuje się niczym Robin Sparkles 16 -letnia wersja jej samej, Lilly natomiast z poważnej i chyba najbardziej ogarniętej z paczki stała się dzieckiem płaczącym, sączącym ciągle ze szklanki, a Marshall też nie odczuwam jakiejś wielkiej zmiany irytuje i pcha ciągle Teda na siłę w ramiona Robin, ale on zawsze taki był.
Chyba dużo w tym zasługi samych aktorów... Póki scenariusz bronił się sam, aktorzy grali śpiewająco, każdy z nich wzbudzał sympatię. Kiedy ich postaci zaczęły ewoluować, dojrzewać (co jest naturalne i zrozumiałe) aktorzy już sobie z tym kompletnie nie poradzili, stali się parodią samych siebie. Tak mi się wydaje. Po prostu jakość obsady (i może reżyserów, którzy przecież też powinni dawać jakieś wskazówki aktorskie) daje o sobie znać, każdy z aktorów na przestrzeni lat już wyrobił sobie jakąś manierę grania danej postaci i nie potrafi się przestawić. W Przyjaciołach też każda z postaci ewoluowała mniej lub bardziej, ale metamorfozy przebiegały jakoś tak naturalnie i aktorzy świetnie sobie z tym radzili. Tutaj tego nie ma, Barney i Robin zamiast dojrzałej miłości (jaka np. łączyła Monikę i Chandlera) prezentują nam jakieś gimnazjalne zaloty, Lily i Marshal stali się rodzicami najbardziej wnerwiającego sortu, też kompletnie niedojrzałymi, za to Ted nabył mentalność 70. latka... ani to komiczne, ani tragiczne, a po prostu irytujące:/
Bez przesady... taka wpadka mogłaby się przytrafić może jednemu z aktorów, ale nie wszystkim, już nie rób z nich takich beztalenciów. Wina leży po stronie scenarzystów. Tymi głównymi są Carter Bays i Craig Thomas, ale jest jeszcze kilku innych, którzy robią po kilka odcinków, bądź pojedyncze i jeżeli trafia się jakiś gówniany odcinek to zwykle scenariusz do niego piszę właśnie, któryś z tej drugiej grupy scenarzystów, chociaż nie zawsze, bo praktycznie cały 8 sezon ta rola należała do Bays'a i Thomasa, a sezon był wybitnie do dupy. Kolejna sprawa to, to że serial za długo się już ciągnie, ale przecież trzeba zbić kabonę i gdyby aktorom się jeszcze chciało to pewnie podpisaliby kontrakty na kolejne 9 sezonów i zrobiliby z tego Modę na sukces, ale całe szczęście to już koniec i mało by brakowało, a nie ujrzelibyśmy 9 sezonu, bo Jason Segel nie chciał przedłużyć kontraktu, ale udało im się go wynegocjować, właściwie o problemach z jego kontraktem czytałem jeszcze przed 8 sezonem, ale widocznie sypnęli kasą i aktor uległ. W Przyjaciołach nie odczułem spadków w ostatnich sezonach, w grze aktorskiej też, zmiany postaci były, ale robione małymi krokami, przygotowywali widza do tego, ale co tu porównywać... Friends to klasyka sitcomów, wszyscy teraz się na nich wzorują nie ma serialu komediowego, który by czegoś od nich nie ściągnął, a takie HIMYM jest w tym rankingu na pierwszym miejscu, bo oglądając pierwszych 10 odcinków Przyjaciół można tych powiązań naliczyć kilkanaście.