Chwilami mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która ogląda Doktora i szczerze jej nie znosi. Nie mówię, Dziewiąty i Rose byli super duetem, nawet z Dziesiątym też nie było źle, ale im bardziej jej nie ma, tym bardziej psuje. Wszystko.
Czy ona musi być wszędzie? W każdym sezonie tylko Rose Rose Rose. Ile można, było minęło, na tym chyba też polega(ła) magia Doktora, że postacie odchodzą i zostawiają niedosyt. Że się za nimi tęskni. A ja mam powyżej uszu Rose Tyler i nie mam bladego pojęcia, za co Doktor tak bardzo ją kocha.
50 rocznica (i z tego, co czytałam, bo mogę się mylić) - Jacka nie będzie, Marthy nie będzie, no bo po co, jak będzie Rose...
Skończyłam dopiero czwarty sezon i po cichu liczę, że teraz nadarzy się taki, w którym Rose się nie pojawi. Będzie? Proszę, powiedzcie, że najgorsze już za mną i to DEFINITYWNY koniec Rose Tylor.
Przecież o Rose wspomniał pare razy w 3 sezonie i odgrywałą dosyc wazna role w 4..
9 doktor nei traktował jej wyjatkowo ale 10 "narodził sie" przy niej wiec odtworzyła sie miedzy nimi pewna więź.
"50 rocznica (i z tego, co czytałam, bo mogę się mylić) - Jacka nie będzie, Marthy nie będzie, no bo po co, jak będzie Rose..."
Rose ma sie pojawic znowu w serialu?
"Skończyłam dopiero czwarty sezon i po cichu liczę, że teraz nadarzy się taki, w którym Rose się nie pojawi. Będzie? Proszę, powiedzcie, że najgorsze już za mną i to DEFINITYWNY koniec Rose Tylor."
SPOILER
Pojawi sie jako hologram na poczatku 7 sezonu.. Ogólnie 1-4 i 5- sezony łączy tylko doktor.. poza tym na poczatku pomyslalem ze to w ogole inne uniwersum
Taa, na mój gust w trzecim sezonie wspomniał o niej o kilka razy za dużo. Dziewiąty traktował ją wyjątkowo, przecież ją na koniec pocałował i to nie 'dla transmisji danych', ale wtedy to było nawet urocze. Zresztą, można to w ogóle oddzielić? Czy jeśli Dziewiąty kogoś kochał, to nie jest jednoznaczne, że tak samo będzie z Dziesiątym, Jedenastym et cetera? Przecież to ciągle ten sam facet. Tak jakby, bo zmienia mu się wygląd, charakter i upodobania (aż się uśmiecham do siebie, jak wspominam scenę, gdzie mała Amy chce nakarmić Doktora :)). Sama już nie wiem...
Z okazji 50 rocznicy ma chyba powstać coś na kształt odcinka specjalnego i tam ma się na pewno pojawić Rose i Dziesiąty, nie bardzo pamiętam kto jeszcze.
A piąty sezon podoba mi się, ale jestem dopiero po jednym odcinku. Matt jest naprawdę przyjemny i wniósł ogromny powiew świeżości. No, i nie tęskni za Rose. Same pozytywy :P
Dużo ludzi nie lubi piątej serii, trudno powiedzieć, czemu. Dla mnie jest rewelacyjna.
Kilka razy za dużo? Przecież na palcach jednej ręki można policzyć ile razy o niej sam wspomina. Raz jak zaprasza Marthę do Tardis i mówi jej żeby nie starała się zastąpić Rose a drugi raz jak leżą razem na łóżku i mówi że Rose by "wiedziała". To aż tak dużo? Mi osobiście podobało się że za nią tęsknił. Sama za nią tęskniłam i milo było wiedzieć że Doctor o niej nie zapomniał tak jak 11 zapomniał nagle o wszystkich.
Pamiętał, tylko starał się to ignorować, bo uważał, że spieprzył życia Rose, Marcie i Donnie ("Let's kill Hitler")
Chodzi Ci o te hologramy? Ale mi wspominki okraszone trzema nawet nie zdaniami (Give me guilt. Also guilt. More guilt!). Nie oszukujmy się. Moffat wszystko ignoruje co wymyślił RTD i na tym ucierpiał serial bo wielu twierdzi że nie ma łączności między sezonami 1-4 a dalszymi.
Nie chodzi mi, że wspominał, tylko, że usprawiedliwiono, czemu tego nie robił. Bo się czuł winny.
Fakt, wielu tak twierdzi. Ale wielu innych twierdzi inaczej :)
Jakaś tam łączność jest. Nie większa niż z klasycznymi sezonami, ale jest. I to mi się podoba, nie powinni traktować żadnego wcielenia w uprzywilejowany sposób :D
Zostały tylko najciekawsze moim zdaniem rzeczy z tamtych sezonów - motyw ostatniego władcy czasu i ból po stracie i niszczeniu życia wszystkim dookoła. A straciła się cała tandeta i sporo nudy.
Zresztą tak naprawdę miedzy pierwszym sezonem a kolejnymi jedynym łącznikiem była tylko Rose. Gdyby po regeneracji Dziewiątego zmienili od razu towarzyszkę, mielibyśmy identyczną sytuację jak między Dziesiątym a Jedenastym. Chociaż patrząc wstecz na całą historię serialu, prawie zawsze przy Doktorze był ktoś z wcześniej. Jak nie regularni towarzysze to Brygadier. Regeneracja 10 w 11 i 7 w 8 to jedyne sytuacje gdzie Doktor pozostaje bez łącznika (ok, jest River w 10-11, ale ona więcej gmatwa niż łączy i Mistrz w 7-8, ale Mistrz jest zbyt uniwersalny) i historia natychmiast wkracza no nowe tory. I to jest fajne :D (tak, film też lubię bardzo)
Chyba w tym temacie gdzieś jest dyskusja co zostało zmienione (przepraszam jak wszystko zostało zmienione) (łącznie z operowaniem kamery i muzyką).
http://www.filmweb.pl/serial/Doktor+Who-2005-199691/discussion/Jak+ja+nie+znosz% C4%99+Rose+Tyler!!!,2231645
Nie lubię dyskutować wiele razy na te same tematy :)
W 3 sezonie wspomniał o niej dokładnie 3 razy.... W 4 wspomniał o niej dokładnie 1 raz (jak widział ze wróciła)
W sumie 4 razy..
Każde wcielenie doktora jest inne.. Teoretycznia mozna powiedziec ze regeneracja to włąściciwe splodzenie nowego osobnika o pamieci i DNA starego.. Równie dobrze 11 mógł nienawidzc Rose..
Ktoś ma ból tyłka widzę... Przykro mi bardzo że nikt się z tobą nie skonsultował przed angażem Billie do odcinka rocznicowego ._. Dziecinne narzekanie... <Ja nie lubię cebuli, jest taka zła i okropna i wszyscy ją lubią> - serio?
Wyraziłam swoją opinię, jakoś każdy inny z wypowiadających się umiał wyrazić swoją bez obrażania mnie i tworzenia dziwnych insynuacji.
Ja cię wcale nie obraziłam, to po pierwsze. A po drugie, ty masz prawo do swojej opinii a ja mam prawo do skomentowania jej reprezentując odpowiedni do odbiorcy poziom - widzisz, to nazywam obrażaniem :)
PS. To był tylko taki niemiło obrazowy przykład, nie było moją intencją obrażenie cię, przepraszam. Na przyszłość - nie spinaj się tak. Twarde jest kruche ;)
Zgadzam się z Tobą w tej kwestii. Może Rose nie nienawidzę, ale mocno mnie ona irytuje i uważam jej romans z Doktorem za mocno przereklamowany przez niektórych ludzi oraz wkurzający. W 1 sezonie Rose nie przeszkadzała mi. Owszem, czasem lekko irytowała lekką tępotą i niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy (wiecznie otwarte usta i zamglony wzrok w stylu Kristen Stewart), ale ogólnie jej sceny z Dziewiątym przyjemnie mi się oglądało. Ogólnie odcinki, w których nie był w żaden sposób poruszany ich wątek miłosny bardzo dobrze mi się ogląda. Jednak do tej pory nie mogę zrozumieć czemu od 2 sezonu z relacji Doktora i Rose zrobili telenowelę. Jeszcze w 2 sezonie dało się to oglądać, ale od finału tego sezonu wątek ten stał się dla mnie istną torturą i największym (i właściwie jedynym) minusem serialu. Zachowanie Dziesiątego w stosunku do Marthy było dla mnie skandaliczne i zwyczajnie chamskie. Doktor nie zachowywał się tu jak Doktor. Za każdym razem, gdy zwracał się do Marthy z nieprzyjemnymi słowami, to czułam jakby ktoś mi szpile wbijał w serce. Sam Doktor momentami zachowywał się jak niedojrzały, rozkapryszony nastolatek wzdychający za swoja "miłością" i ciężko się to mi oglądało. W 4 sezonie mieliśmy na szczęście Donnę, która potrafiła utemperować Dziesiątego i pilnowała by ten porządnie się zachowywał (tęsknię za Donną...). Lecz scena z Rose z finału 4 sezonu kompletnie zniechęciła mnie do tego pairingu. Rose wybrała klona, nie Doktora. Wybrała klona, a nie prawdziwego Doktora. Przez 3 sezony scenarzyści truli mi o tej ich miłości, a tu nagle Rose wybiera sobie klona i jakoś szczególnie nie przejęła się odejściem Doktora. Czyli co, była tylko zainteresowana jego ciałem?
Dlatego też nie jestem zbytnio zadowolona z powrotu Rose, gdyż wolałabym np Jacka, Donnę czy nawet Marthę. Oczywiście, najbardziej chciałabym powrotu Sary Jane Smith, ale to, niestety, jest niemożliwe :(
Co do hologramów z "Let's Kill Hitler" - nigdy w sumie nie rozumiałam czemu Doktor czuł się winny, gdy zobaczył hologram Rose. Rozumiem czemu czuł winę na widok hologramu Marthy (koszmar jaki przeżyła ona i jej rodzina w finale 3 sezonu) oraz Donna (wytarcie pamięci), ale czemu Rose? Wręcz uważam, że co jak co, ale ona miała szczęśliwe zakończenie. Jasne, została w równoległym wszechświecie, ale była ze swoją rodziną, dostała z powrotem ojca oraz żyje z klonem Doktora. Dlaczego Doktor uważał, że "zepsuł jej życie"? Myślę, że wręcz je naprawił.
Wreszcie ktoś, kto uważa, że wybór hologramu to nie najromantyczniejsza scena świata, a zwykle świadectwo egoizmu Rose - na litość boską, przecież jeżeli 10. ją kochał, to mu w tym momencie pękało serce, a Rose jakby nigdy nic... Nie lubię tej sceny, to właśnie w tej chwili moja niechęć do blondyneczki osiągnęła apogeum.
Ogólnie średnio kupuję to wieczne "psucie życia" - nie sądzę, żeby ktokolwiek z jego towarzyszy chciałby cofnąć czas i podjąć decyzję o tym, żeby z nim nie lecieć. Przecież Rose nie miała przed sobą żadnych perspektyw (bez studiów, ekspedientka), a jak skończyła? Dostała tatusia, braciszka i klona Doktora - jak wspomniałaś zresztą wyżej. Rzeczywiście, nie ma to jak psucie życia. Martha dzięki Doktorowi znalazła kapitalną pracę i znalazła faceta. A Donna? Donna wyszła na tym najgorzej, ona tylko nic nie straciła (ale co swego czasu przeżyła, to jej). Ech, żeby życie tylko tak się psuło :P
Najbardziej to chyba brakuje mi Jacka, świetnie się spisywał jako towarzysz z doskoku. Nie oglądałam oryginalnych serii, więc Sara Jane Smith jest mi generalnie obojętna (chociaż lubię ją). Martha do dziś pozostaje moją ulubioną towarzyszką, jej miłość do Doktora przerodziła się w ogromne wsparcie. I nie oczekiwała nic w zamian.
Dokładnie, też nie widzę nic romantycznego w scenie, w której Rose wybiera klona Doktora... Było mi tam tak strasznie szkoda Doktora, a Rose się nawet nie przejęła. Już w poprzednich sezonach irytowała mnie jak traktowała Mickey'ego :/ Uważam, że była ona momentami niesamowicie egoistyczna i mam wrażenie, że lubiła czuć się "wybrana" przez Doktora (odcinek z 2 sezonu z Sarą Jane). Scenarzyści zrobili z niej po 2 sezonie osobę, która wręcz miała nad Doktorem kontrolę. Oczywiście, nie mówię o dosłownej kontroli, tylko tym, że gdy Doktor choć usłyszał jej imię w 3 sezonie, to od razu stawał się nieprzyjemny (często w stosunku do Marthy), a w 4 sezonie w finale podczas ataku Daleków na Ziemię zaczął biec w jej stronę niczym w jakimś filmie romantycznym O__O Że co? Dalekowie są naokoło, strzelając zabójczymi laserami, a on odgrywa scenę kochanków biegnących ku sobie przy brzegu morza??
Co do "psucia życia". Mam wrażenie, że Doktor sam siebie nienawidzi, co objawia się w ciągłym obwinianiu siebie o wszystko co tylko się dzieje. Ja również za nic w świecie nie oddałabym podróżowania z Doktorem, nawet jeśli by to się dla mnie niezbyt dobrze skończyło. Doktor często zapomina, że jego towarzysze nie są dziećmi i sami podejmują decyzje. Ponadto chyba trochę odczuwa satysfakcję, gdy sam siebie nienawidzi. Myślę, że w ten sposób karze się za, między innymi, Gallifrey.
Powiem szczerze, że Martha mnie irytowała swoim maślanymi oczami i zakochaniem w Doktorze. Pamiętam, że byłam pełna optymizmu po pierwszym odcinku z nią, gdyż, w przeciwieństwie do Rose, była inteligentna, sama potrafiła sobie poradzić i nie była głupiutka. Ale potem scenarzyści brnęli w te jej zakochanie, co wg mnie było wręcz obraźliwe dla jej charakteru. Na szczęście odzyskałam w nią wiarę, gdy pod koniec 3 sezonu opuściła Doktora i w 4 sezonie (oraz w Torchwood) bardzo ją lubiłam. W końcu stała się badassem, jakim powinna być od początku :) Ja mam za to słabość do Donny. Donna zaczynała u mnie jako najbardziej irytująca osoba w serialu (mam na myśli odcinek specjalny "The Runaway Bride), lecz, co mi się niesamowicie spodobało, jej charakter po tym odcinku ewoluował, a Donna stała się naprawdę super. Dlatego jestem wściekła na scenarzystów, że wyczyścili jej pamięć, gdyż cała ta jej wspaniała ewolucja się cofnęła, a Donna znów stała się irytującą babą. To wg mnie było gorsze od śmierci. Jej śmierć byłaby przynajmniej wielka, szlachetna, umarłaby, pamiętając wszystkie wspaniałe rzeczy, które zrobiła. Umarłaby jako inteligentna osoba, która przeszła wiele w życiu i to ją zmieniło na lepsze. A tak to wróciliśmy do punktu wyjścia :/ A za Jackiem dalej tęsknię :( Uwielbiałam go i żałowałam, że to nie on był dłuższym towarzyszem Doktora.
Jeszcze odnośnie tego psucia życia towarzyszom, może też chodzić o to, że wg. Doktora gdyby nie on, żyliby bezpieczniej, nieświadomi przynajmniej jakiejś części czyhających gdzieś zagrożeń. (A tak np. Martha pracując dla UNITu żyje w ciągłym zagrożeniu, itp)
Jak mówiłam, jeszcze Marthę i Donnę da się wytłumaczyć, ale właśnie Rose nie. Jej życie się wręcz poprawiło (nawet dostała z powrotem zmarłego ojca oraz klona Doktora). Tak więc nie rozumiem czemu Doktor czuje się tutaj winny...
To, co napiszę to nic ponad czystą spekulację, ale jeśli w alternatywnym wymiarze też nie ma już Władców Czasu, to nawet ktoś będący nim tylko w połowie (klon) może być dla różnych tamtejszych Rodzin Krwi, Solomonów itp, cenny i będą go chcieli dopaść - co wystawi na niebezpieczeństwo też i Rose.
Ale jest praktycznie zerowe prawdopodobieństwo, iż ci kosmici by nawet wiedzieli o istnieniu klona Doktora, a więc nie wiedzieliby jak jest cenny (czy smaczny :P). Ponadto ten klon jest tak samo genialny jak Doktor, a więc nie miałby problemu z pokonaniem ich. Co więcej - w uciętej scenie z finału 4 sezonu Doktor daje klonowi fragment korala TARDIS by klon mógł sobie wybudować nową TARDIS, a to, jak wiemy, jest bardzo przydatna maszyna :> Tak więc ja nie widzę ani jednego powodu, dla którego Doktor czułby winę w stosunku do Rose. Jest tu wręcz kolejny plus - mimo że nie jest z Doktorem, to i tak może sobie podróżować w czasie z jego klonem O_O
Ta scena wyleciała, czyli jakby jej nie było - jak "I'm FAR more than another Time Lord" z "Remembrance of the Daleks". Szkoda swoją drogą
Z tymi wrogami pewnie masz rację, ale można to też tak wyjaśnić, iż Doktor mimo wszystko dopuszcza jakąś ewentualność porażki, (Nawet, jeśli nie jest możliwa w rzeczywistości) i się martwi.
też mnie irytowała, nie wiem dlaczego ale się ucieszyłem gdy w 5 sezonie nie było wspominane o niej, za to brakuje mi Pondów (Arthur Darvill i Karen Gillan), według mnie z towarzyszy długo terminowych oni byli świetni, co do 5 sezonu nie wiem dlaczego niektórzy go tak nie lubią sam oglądałem 4 sezon i od razu 5 i według mnie był o niebo lepszy od 3
Piąty sezon jako jedyny połknęłam za jednym zamachem - obecnie mam lekkie zmęczenie materiału na początku 6., kiedy to Rory po raz x w cudowny, niewytłumaczalny sposób został ocalony. Także Pondów jeszcze mi nie brakuje :)
ja już 7 sezon zakończyłem, nie mam nic przeciwko Jenna-Louise Coleman ale jakość bardziej wole Pondów, a szkoda że już nie wrócą
Ja tam uwielbiam Rose Tyler. Ale skoro tak bardzo jej nie znosisz, to pocieszeniem będzie, że wątek o niej ciągnął się tylko przez dziewiątego i dziesiątego Doctora. Kiedy przyszedł jedenasty ten, no cóż, tak jakby o niej zapomniał... Nie ma wątków z nią, nie ma wspominania jej. Jakby to powiedzieć: nowy Doctor to tak jakby nowe życie: poznaje kogoś innego, a o starych znajomych zapomina...