Recenzja Sezonu 5

Lucyfer (2016)
Len Wiseman
Matt Earl Beesley
Tom Ellis
Lauren German

Taniec z diabłem

Z każdym odcinkiem – mimo ciągłych wstawek humorystycznych – robi się coraz poważniej i mroczniej. Oczywiście, skoro mrok triumfuje, jest i nadzieja na zwycięstwo dobra. Jak stwierdza
Taniec z diabłem
Diabelsko ironiczny i uwodzicielski Lucyfer powraca – tym razem w drugiej ośmioodcinkowej części piątego sezonu. Na posterunku policyjnym w Los Angeles pojawia się długo wyczekiwany ojciec zwaśnionych braci, by zakończyć eskalujący między synami spór. Brzmi jak historia z życia wzięta, ale tylko przez chwilę – nieobecny patriarcha to przecież Alfa i Omega we własnej osobie, a serialowe rodzeństwo to grupka znienawidzonych aniołów (w tym jeden upadły) od lat próbujących przepracować kompleks ojca. W niebie, w piekle czy na ziemi, z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu.

Słowem przypomnienia: Lucyfer Morningstar pracuje jako konsultant policyjny u boku inteligentnej i rezolutnej pani Detektyw Decker. I od kilku lat usiłuje zrozumieć, co tak naprawdę do niej czuje. Serial robi widzom psikusa, gdy w momencie wyczekiwanego miłosnego wyznania (liczba pojedyncza) czas staje nagle w miejscu, a policyjny posterunek zamienia się w pole bitwy. Michael – czarny charakter serialu oraz pozbawiony skrupułów zły brat bliźniak Lucyfera – wywraca świat bohaterów do góry nogami. W komitywie z demoniczną Mazikeen, której obiecał w zamian duszę, nieustannie mąci w życiu swojego rodzeństwa. Jednocześnie "ten dobry" wśród braci – poczciwy i honorowy Amenadiel – dowiaduje się, że jego dziecko, owoc romansu z kobietą, okazuje się zwykłym śmiertelnikiem pozbawionym nadnaturalnych mocy. 


W najnowszych odcinkach poznajemy bliżej najbardziej dysfunkcyjną familię we wszechświecie. Lucyfer straumatyzowany ciągłą nieobecnością i brakiem miłości ze strony Ojca nie potrafi wyznać Chloe magicznego "kocham cię". Nie potrafi tego oznajmić synom również sam Bóg, a jaw wychodzą powoli wszystkie niewypowiedziane przez lata smutki i żale. Nic dziwnego, że ich wieczerza przypomina polską wigilię – niewinny smalltalk kończy się słowną przepychanką, wino leje się strumieniami, a połowa biesiadników wychodzi po angielsku. 

Wezwijcie psychoanalityka! Skomplikowana więź z ojcem zaburza wszelkie relacje, jakie Diabeł usiłuje nawiązać na Ziemi, a w kolejce po miłość patriarchy ustawiają się również bracia Lucyfera – Amenadiel oraz Michael. Ta freudowska pogadanka o podświadomym wpływie dzieciństwa na kondycję psychiczną dorosłego człowieka okazuje się w sumie zabawnym paradoksem. Bo jak dowiadujemy się z serialu – aniołowie dzieciństwa nie posiadali, a Bóg stworzył ich od razu w pełnej, dorosłej postaci. Jako że w drugiej części 5. sezonu wybrzmiewa wątek wyścigu szczurów o boską posadę, wypada żałować, że sam Bóg pozostaje w serialu wielką enigmą.  Obsadzenie w roli stwórcy czarującego Dennisa Haysberta było strzałem w dziesiątkę (a przy okazji – kostiumowo-scenariopisarskim hołdem złożonym Morganowi Freemanowi), ale to przecież główny punkt odniesienia dla tytułowego bohatera. Jasne, niezbadane są wyroki pańskie, ale przed wiernymi wyznawcami "Lucyfera" mógłby uchylić rąbka tajemnicy.    

Osiem odcinków zaskakuje ciekawym gatunkowym miksem – nie brakuje musicalu z przewijającym się wątkiem kryminalnym, elementów ckliwego romansu, groteskowego humoru rodem z czarnej komedii czy melodramatycznych momentów roztrzaskujących serce w drobny mak. Słynny już musicalowy odcinek zostaje uratowany od banału przez fabularny koncept – nie jest to nagły przeskok w kiczowaty świat muzycznych pląsów, ale jedynie wynik boskich działań ojca Lucyfera. W rezultacie twórcy serwują nam cały odcinek muzycznych uniesień, pełen znanych i lubianych coverów. Obok niemal doszczętnie wyeksploatowanego numeru Queen "Another one bites the dust" oryginalnie wypada utwór "I had a dream", znany bardzo dobrze z oscarowego wykonania Anne Hathaway. Wzruszającą pieśń śpiewa duet Lucyfer & Bóg, których występ – mimo patosu i komizmu – tworzy piękną, metaforyczną klamrę dla skomplikowanej relacji ojciec-syn. 


Pomijając potraktowany po macoszemu wątek miłosny Chloe i Lucyfera, muszę przyklasnąć twórcom serialu za to, że zdołali w zaledwie ośmiu epizodach pogłębić tak wiele interesujących wątków. Poznajemy tu dalsze rozterki Maze – zimnej demonicy, w której kiełkuje dusza; powraca niebiańska Ewa, a wraz z nią wątek queerowy, który wcale nie wydaje się naciągany czy wklejony na siłę. Na pierwszym planie jest też często Ella – urzekająca i nieco dziwna medyczka sądowa, która mimo swojej ciągłej pogody ducha wewnętrznie walczy z kryjącym się w niej mrokiem. No i wreszcie możemy trochę bardziej zrozumieć intencje Michaela – głównego antagonisty, który planuje przejąć posadę swojego ojca i zostać… Bogiem. Nie wszystkich może przekonać jednak fakt, że obu zwaśnionych braci gra Tom Ellis, który pomimo występu na własnych, aktorskich wyżynach, nie do końca pasuje mi do roli skrzywionego i zawistnego Michaela. Doskonałym pomysłem okazało się umieszczenie nieogarniętego policjanta Daniela Espinozy na pierwszym planie jednego z odcinków – jego epizod jest najbardziej zaskakującym elementem całego sezonu. Mamy tequilę, meksykańskie rytmy i kilka trupów, a wszystko w oparach absurdu i komizmu. Podoba mi się również pogłębienie wątku boskiego rodzeństwa Lucyfera, które zstępuje z pól elizejskich na Ziemię, by wybrać się na rodzinnego grilla i zagłosować w wyborach na nowego patriarchę rodu. Panteon aniołów jest nakreślony lekką ręką i z pomysłem – widać, że twórcy bawią się biblijnymi konwencjami i nie boją się łamać starotestamentowych stereotypów.

Atmosfera serialu zdaje się sięgać do czasów, gdy "Lucyfer" nie był jeszcze w rękach Netflixa, lecz debiutował w stacji Fox. Było wtedy trochę mniej lukru i bylejakości, a więcej mroku i czarnego humoru – nic dziwnego, że druga część piątego sezonu okazuje się o parę klas lepsza, spójniejsza i dopracowana od poprzedniej. Zaś z każdym odcinkiem – mimo ciągłych wstawek humorystycznych – robi się coraz poważniej i mroczniej. Oczywiście, skoro mrok triumfuje, jest i nadzieja na zwycięstwo dobra. Jak stwierdza wszechwiedzący ojciec Lucyfera: "Im ciemniejsza ciemność, tym jaśniejsze światło". Amen. 
1 10
Moja ocena sezonu 5:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?