Postanowiłem podjąć się karkołomnego zadania. Jak zrecenzować swoją ulubioną serię, mając w świadomości to, że nie jest doskonała. Po długich przemyśleniach postanowiłem napisać prostą i twardą
Postanowiłem podjąć się karkołomnego zadania. Jak zrecenzować swoją ulubioną serię, mając w świadomości to, że nie jest doskonała. Po długich przemyśleniach postanowiłem napisać prostą i twardą recenzję.
Na początku 2003 roku studio Gonzo ogłosiło ramówkę na sezon zimowy, wśród kilku całkiem ciekawych tytułów znalazł się także ten - ekranizacja znakomitej mangi autorstwa Daisukego Moriyamy, który zresztą współpracował przy tworzeniu animacji. W momencie pisania scenariusza Moriyama wciąż pracował nad zakończeniem komiksu. Sam serial nie jest wybitną jej ekranizacją, nie jest też złą. Tak pomiędzy. Jeśli się czytało mangę, nie sposób nie zauważyć wyraźnego wpływu autora komiksu na wygląd serialu. Ponadto sam autor przyznawał później, że celowo opóźnił finał mangi, by nie zepsuć zakończenia serialu. I było to genialne posunięcie.
Fabuła, muszę przyznać, jest sztampowa i na pierwszy rzut oka schematyczna. Typowa walka dobra ze złem. Zakonnice kontra demony i inne piekielne okropieństwa. I przez prawie połowę taka historia też jest, jednakże, co jest wybitnym plusem serii, poziom dramatyzmu w niektórych momentach sięga zenitu. W trakcie fabuły obserwujemy zmagania dwojga głównych bohaterów serii, siostry Rosette Christopher i jej kompana... diabła o imieniu Chrono. Na co dzień walczą oni ze złem, a w wolnym czasie poszukują zaginionego przed laty brata Rosette, Joshuy. Niestety, bądź na szczęście (to już zależy od preferencji), nie brak w serialu wątków komediowych, właściwie, przed dłuższą część seansu mamy do czynienia z typową komedią akcji z elementami dramatu. I tak należy podejść do całości. Nie oczekiwać niczego niesamowitego. W zamian otrzymacie wspaniałą wisienkę na torcie w postaci zakończenia. Im dalej zagłębiamy się w seans, tym bardziej tonacja zmienia swoją barwę, ale na jaką, kiedy i gdzie, to musicie już zobaczyć sami. Z samego opisu fabuły się nie dowiecie wiele, bowiem nie chcę zdradzać szczegółów. Ujawnię jedynie, że będziecie mieli do czynienia z naprawdę barwną paletą postaci. Od tych złych do samego szpiku kości, po te aż do przesady dobre.
Yuu Kou (kontrowersyjne "Loveless") dostał w ręce naprawdę kawał dobrego scenariusza z mimo sztampowości, oryginalną fabułą, w końcu pakt diabła z zakonnicą, który służy dobru, jest naprawdę ewenementem. Głównym scenarzystą jest Atsuhiro Tomioka, który jest odpowiedzialny m.in. za "Siedmiu samurajów", uwielbiane przez masy (nie przeze mnie) "Fairy Tail" czy klimatyczne i podobne do recenzowanej serii "Krew trójcy". Jak widać, człowiek z z niesamowitym doświadczeniem i zapleczem. Napisał przezabawny, miejscami mroczny i na pewno smutny tekst. W zamian otrzymaliśmy żwawą, ciekawą i wciągającą produkcję, która na długo pozostaje w pamięci. Na bardzo długo. Ale czymże by było dobre wykonanie, gdyby nie muzyka, która nadaje klimat? Za piękną muzykę odpowiada znakomita japońska kompozytorka Hikaru Nanase, którą znamy z kompozycji do ciekawego akcyjniaka "CANAAN". Stworzyła ona przepiękną muzykę, łącząc muzykę klasyczną z elektroniką, a nawet mocniejszymi brzmieniami. Bez jej wysiłku, mielibyśmy do czynienia ze znacznie uboższą produkcją. Nieczęsto zdarza mi się wspominać o openingu, lecz w tym przypadku nie mogę nie wspomnieć o wspaniałej kompozycji zaśpiewanej przez Minami Kuribayashi, która nie pierwszy raz udowadnia, że ma wspaniały głos. Saeko Chiba natomiast jest odpowiedzialna za wykonanie niepokojącego endingu, jednocześnie podkłada głos jednej z głównych postaci, Azmarii.
Teraz przyszła pora na mniej miłą część. Minusy. Ze względu na tematykę opowieści, najbardziej irytującą rzeczą jest humor. Nieraz nie pasuje do sytuacji, wciskany na siłę, po to tylko, by rozładować napięcie (jestem pewien, że to nie zawsze było celowe zamierzenie). Jak na 24 odcinki, co najmniej dwa są wciśnięte, jako zwykłe zapychacze (odcinek "świąteczny"), nie wiedzieć czemu, bowiem nie wnoszą do fabuły niczego nowego, a tylko nudzą. Kreska niektórych lokacji pozostawia sporo do życzenia, a co jest bolączką seriali animowanych, projekty drugoplanowych postaci czasem dają mocno w kość. Same postaci są przepięknie narysowane, choć specjalnie wielkiej oryginalności w nich nie ma, a kreska jest płynna. Ale co będzie przeszkadzać bardzo wielu osobom (ja do takowych nie należę), to traktowanie religii w sposób iście lekki i po macoszemu. Twórcy bardzo lekko podchodzą do wiary i mimo, że przedstawiają chrześcijaństwo w bardzo pozytywnym świetne, to raczej ich wersja wyznania nie ma wiele wspólnego z oficjalną. Dość by dodać, że przebrnięcie przez pierwsze dwa odcinki również wymagają sporego samozaparcia.
Ale czy pomimo wymienienia takich zastrzeżeń przeszkadzają mi one? W żadnym wypadku! Nie zwracam na nie wręcz uwagi! Od momentu pierwszego seansu, a miałem przyjemność oglądać niemalże równocześnie z premierą, jest to mój numer jeden. Po niemalże 10 latach wciąż wracam do serii z chęcią i przyjemnością. Niewiele jest takich seriali. Polecam i zachęcam do obejrzenia, mimo wątpliwości zobaczcie do końca, a nie zawiedziecie się! Otrzymacie jeden z najmocniejszych finałów w historii, piękny i niesamowity. Seria wciąż urzeka świeżością i podejściem. To jeden z przykładów, że kiedyś z miernego pomysłu można było zrobić arcydzieło, dziś z genialnego pomysłu można zrobić miernotę. Ja daję 10. To najlepsza animowana seria wszech czasów. Mimo że są lepsze, dla mnie ta pozostanie numero uno na wieki.