Każda potwora znajdzie swego amatora

Czuję, że nie będę oryginalny, twierdząc, iż to właśnie retrospekcyjna połowa opowieści, ubrana w XIX-wieczny ton penny dreadful,  jest najmocniejszym punktem gry.
Pamiętam, że przy okazji recenzowania "Firewatch", napisałem, iż uwielbiam gry, które "umieją być wielkie swoją skromnością". Te słowa nie wydają się być adekwatne względem tytułu "The Beast Inside", gdyż gra – mimo skromnego budżetu, typowego dla produkcji indie (plus kilkadziesiąt tys. kickstarterowych dolarów) - wygląda na pierwszy rzut oka niczym poważna, "średniobudżetowa" opcja.

Dziełko polskiego studia Illusion Ray rozpoczyna się (pomijając bardzo mroczny, początkowy teaser) "lśnieniową" narracją. Nasz protagonista, wraz z ciężarną małżonką, przemierza samochodem amerykańskie drogi i pokonuje kręte, górskie, zalesione szlaki, by ostatecznie dotrzeć do gospodarstwa odziedziczonego po krewnej. Warto dodać, iż akcja gry dzieje się połowicznie w latach siedemdziesiątych XX w., tak więc gracz spodziewać się może nadciągnięcia standardowego horror trope'u – czyli zupełnego ("bezkomórkowego") odseparowania od świata zewnętrznego...

Fabułę "The Beast Inside" przyjdzie nam poznawać za pomocą dwóch linii fabularnych, po których poruszać się będziemy w uporządkowany, "rozdziałowy" sposób. Pierwsza to, wspomniana już wyżej, bardziej detektywistyczna przygoda naszego głównego bohatera – poprzez odnajdywanie licznych przedmiotów i miejsc, przesiąkniętych (nieraz dosłownie) niepokojącymi siłami, będziemy rzucać coraz więcej światła na wydarzenia z przeszłości, mające realny wpływ na formalnie teraźniejsze nam czasy.

Czuję, że nie będę oryginalny, twierdząc, iż to właśnie retrospekcyjna połowa opowieści, ubrana w XIX-wieczny ton penny dreadful,  jest najmocniejszym punktem gry. Wcielać się w niej będziemy w postać Nicolasa – pierwszego spadkobiercy wspominanych włości. Podczas naszej samotnej drogi przez "wiktoriańskie" ciemności musimy ustawicznie pilnować zasobu zapałek (którymi tymczasowo możemy oświetlić sobie drogę lub podpalić świece) oraz nafty do naszej stylowej lampy, która nadaje klimat każdej opowieści tego typu. Wszystko po to, by skrawek po skrawku odkrywać pośród murów domostwa rodzinne tajemnice, pogrzebane lata temu przez ojca tyrana. Najgorsze, iż to prawdopodobnie za ich przeklętą sprawą, prześladować nas będą koszmarne monstra, które uwiły sobie w tym miejscu cieplutkie gniazdko.

Przyznam się od razu, że gdy zestawiam ze sobą powyższe "połówki", to o ile ta mroczniejsza jest niemalże idealna (podkreślam: niemalże), ta przygodowa posiada w sobie dość sporo niedorzeczności. Logiczne myślenie gracza doczepić się może do tego, czemu Adam (główna postać z XX w.) już po samym znalezieniu zakrwawionych ubrań na terenie posesji nie wsiądzie ze swą kobietą do samochodu, by odwiedzić najbliższy posterunek policji. Wiem, że nie ma to większego wpływu na samą rozgrywkę, ale czuję się w obowiązku zwrócić na to uwagę. Nie podobał mi się także pomysł z używaniem lokalizatora kwantowego. Sama obecność tego urządzenia i namierzania "duchowych" cząsteczek z innego wymiaru bardzo wyrzucała mnie z klimatu fabuły.

Na duży plus zasługuje natomiast jakość wykonania oraz różnorodność łamigłówek - są dość wymagające, ale nie frustrujące, a każda z nich ma swój koloryt - od enigmy po "kod da Vinci". Fajnie też działa tu interakcja z otoczeniem: w bardzo naturalny sposób, za pomocą myszki, możemy podnosić paczki, przesuwać meble, otwierać szafki czy zrzucać książki. Wszelakie opisy "znajdziek" są dobrze sklecone, a ponieważ wiele z nich jest obecnych na obu osiach czasu, daje to intrygujący sznyt w postępie gry.

Nie podoba mi się zbytnio system QTE, jak prawie wszystkie sekwencje akcji. Bardzo to wszystko jest nieintuicyjne, kliknięcia myszy nijak się miały do wydarzeń na ekranie (nie zawsze, ale odczuwałem to dość często), a FPS-owy tryb jest zrobiony bardzo topornie i najzwyczajniej w świecie nie pasuje mi do suspensu, którym twórcy "oblekli" resztę rozgrywki. Bardzo pasowałby tu system znany nam z "Outlasta" - przynajmniej w tym straszącym odłamie historii.

Audio-video stoi na bardzo wysokim poziomie – rzecz  jasna biorąc pod uwagę budżet, jakim Illusion Ray dysponowało. Świetna gra światłem/cieniem, bardzo plastyczne wzory pomieszczeń (zwłaszcza podczas wędrówki Nicolasa po niektórych miejscach, jak żywo wyczuwałem vibe, na zawsze nieodżałowanego, "Silent Hills"), pełnowartościowe efekty pogodowe – a to wszystko okraszone fantastycznym udźwiękowieniem, które doskonale się wkomponowuje w każdy moment naszej ośmiogodzinnej rozgrywki (czyt. dźwięk gwałtownie otwartego okna na wyższym piętrze wyrywa nas z napięcia powodowanego przez piekielny szum plamy dźwiękowej i tykanie zegara, które "zacieśniały się" na naszym słuchu, niczym pętla na szyi wisielca).

"The Beast Inside" mogę z czystym sumieniem polecić każdemu fanowi horroru. Gra jest pod wieloma względami naprawdę wyjątkowa, a wasze serca zadrżą w trwodze niejednokrotnie. Jednakże mam nieodparte wrażenie, że developerzy na pewnych etapach produkcji nieco błądzili i decydowali się wówczas iść na skróty, za pomocą wytartych schematów, które niezbyt kleją się z nastrojem budowanym przy początkach perypetii Nicolasa i Adama. To przeświadczenie nie obrzydziło mi tragicznie zabawy, ale nieustannie odczuwać będę wobec niej pewien niedosyt – czy też mały głód… Nieustanny głód...
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones