Seria gier "Medal of Honour" od zawsze kojarzyła mi się z klasyką. Po siedmiu latach od premiery "Vanguard" mimo oczywistego postarzenia się zarówno grafiki, jak i mechaniki, daje radę i czaruje
Seria gier "Medal of Honour" od zawsze kojarzyła mi się z klasyką. Po siedmiu latach od premiery "Vanguard" mimo oczywistego postarzenia się zarówno grafiki, jak i mechaniki, daje radę i czaruje klimatem.
"Medal of Honor: Vanguard" przenosi nas w czasy drugiej wojny światowej, która niejeden już tytuł wypełniła fabułą. Prosta sprawa: gracz wdziewa mundur aliancki, a podły żołnierz po złej stronie barykady stara się utrudnić nam osiągnięcie celu. Może do niego prowadzić droga prosta lub lekko zakręcona. Przede wszystkim liczy się likwidacja obcej jednostki, niepadnięcie twarzą w błoto i dotarcie z punktu A do punktu B. Momentami jednak trzeba będzie coś wysadzić, poszukać bazooki w celu sprawienia sobie broni przeciwko niemieckim czołgom czy też bronić dopiero co podbitej miejscówki.
Mechanika... Cóż, w zasadzie to trochę byłem zaskoczony, jak działa to wszystko w "Vanguard". Spodziewałem się większej sztywności, a jednak samo wychylanie się zza rogów i barykad działa wyśmienicie. Żołnierz podąża płynnie za celownikiem i reaguje na obiekt, za jakim się ukrywamy. To samo robią wrogowie! Nie wychylają się na pałę, cali i gotowi do odstrzelenia, a robią to zdecydowanie ostrożniej i często w różnych miejscach. Przyjemnie wygląda również moment, gdy wróg otrzyma kulkę, a jednak nie padnie trupem. Pocisk sprawia, że zostaje on odrzucony do tyłu, upuszcza broń, klęka i na czworaka sięga po karabin. Cudo. Śmierć przeciwnika także niesie przyjemne doznania w postaci całkiem zgrabnie działającej fizyki, która miota truposzami na boki, w dół prosto z balkonów i okien, czy w górę zaraz po eksplozji granatu.
Wspominałem, że grafika się postarzała. Nie da się tego ukryć. Mimo to gra się przyjemnie, czuję się ten klimat panujący w szeregach aliantów, a tempo rozgrywki i rzucane kwestie dialogowe sprawiają, że przymyka się na to oko (ja wręcz swoje zamknąłem). Poza tym latające dookoła kule wznoszące kłęby kurzu, piachu i odprysków od ceglanych ścian, wybuchy pokrywające otoczenie dymem i blaskiem ognia tworzą bardzo miłą dla oka otoczkę. Ach, gdyby jeszcze tylko polegli wojownicy nie znikali z pola tak szybko...
Chciałbym napisać coś więcej o fabule, ale jest ona bardzo prosta. Nie zaznamy w "Medal of Honor: Vanguard" epickich zwrotów akcji, ckliwych historii porzuconego dziecka, czy też zgubnego heroizmu... Jasne, są momenty gdy ginie dowodzący, są momenty, gdy zostajemy sami i są przemowy. Jednak to wszystko jest podane jako lekkostrawna sałatka i nie niesie ze sobą wielkich doznań emocjonalnych. W tym przypadku istotną rolę gra satysfakcja, która pojawia się zaraz po zakończeniu misji, gdy zdamy sobie sprawę, co przeszła nasza dywizja. Na końcu dodatkowo ujrzymy podsumowanie danej misji, gdzie rozdane zostaną medale za celność, skuteczność, wykorzystanie zasobów itd. Ostatecznie grę oceniam bardzo pozytywnie jako klasyka, dobrą strzelankę i przyjemną, klimatyczną wyprawę na pole czystej, nieskrępowanej wymiany ognia.