Recenzja gry

Dark Souls (2011)
Hidetaka Miyazaki

Pora umierać

Gdy napis "Blighttown" pojawia się na ekranie w wydanym właśnie remasterze "Dark Souls", nerwowo przełykamy ślinę – to coś pomiędzy wspomnieniem najgorszych wakacji a proszonym obiadem u rodziców
Recenzja "Dark Souls Remastered" na PS4
Blighttown, podobnie jak wiele miejsc, których nie chcielibyście odwiedzić, leży pod ziemią. Wejście znajdziecie w Głębinach, tuż pod Parafią Nieumarłych. Wyjść jest kilka, od Wielkiej Pustki po Ruiny Demonów, ale bez względu na trasę, i tak traficie z deszczu pod rynnę. Górne poziomy Blighttown to umocowana do skalnej ściany plątanina chybotliwych rusztowań, przegniłych kładek i spróchniałych mostów – stworzona przez obłąkanego architekta bez poszanowania prawa grawitacji. Na niższych poziomach, w spowitych toksycznymi oparami korytarzach i jamach, komitet powitalny stanowią krwiożercze pijawki, skrzydlate włochate pajęczaki i komary wielkości rottweilera. Z kolei na samym dole, nieopodal trującego jeziora, w oplecionym pajęczyną i upstrzonym matowymi kokonami leżu, czeka już Queelag, Wiedźma Chaosu. Mokry sen deathmetalowych plakacistów – tors nagiej kobiety z całunem czarnych włosów opadających na piersi, buchający płomieniami odwłok tarantuli, w ręku ognisty miecz, na ustach lubieżny uśmiech. Spokojnie, wszystko będzie dobrze.  


Każdy Gracz, który miał przyjemność obcować z "Dark Souls" w wersji konsolowej, pamięta swoją dziewiczą wizytę w Blighttown – fakt, że wolał spędzić upojne chwile z Queelag, niż zwiedzać zakamarki tego domu strachów, mówi sam za siebie. Lokacja była nie tylko świadectwem dzikiej wyobraźni Hidetaki Miyazakiego i artystycznego polotu level designerów, ale też dowodem na indolencję pionu technicznego. Pal licho pułapki, komary i inne atrakcje, skoro wrogiem była tu przede wszystkim szalejąca wirtualna kamera, zaś największą przeszkodą – animacja zwalniająca nawet do dziesięciu klatek na sekundę i zamieniająca grę w pokaz slajdów. Nic więc dziwnego, że gdy napis "Blighttown" pojawia się na ekranie w wydanym właśnie remasterze "Dark Souls", nerwowo przełykamy ślinę – to coś pomiędzy wspomnieniem najgorszych wakacji a proszonym obiadem u rodziców swojej dziewczyny. Pierwsze minuty przynoszą niemal surrealistyczne wrażenie: rozdzielczość zbliżona do 4K rzuca światło na skrytą dotąd w mroku brzydotę miasteczka, zaś sześćdziesięcioklatkowa animacja zamienia dotychczasową gehennę w spacerek po parku. Ten krótki moment doskonale oddaje istotę "Dark Souls" AD 2018. To jednocześnie gra, którą znamy, i gra, którą widzimy po raz pierwszy.
 

Jeśli przemierzyliście krainę Lordran wzdłuż i wszerz, nie jesteście łowcami trofeów, a w dodatku mieliście komfort ogrywania tytułu na pececie (zwłaszcza z zainstalowanymi modami graficznymi), remaster spełnia jedynie obietnicę nostalgicznej podróży. Gra zawiera wybitny dodatek "Artorias of The Abyss", niezłą kinową lokalizację, kilka ułatwień przeniesionych z "Dark Souls III" (m.in. możliwość szybkiej nawigacji w podręcznym menu, "konsumpcji" paru przedmiotów danego typu), a także szereg graficznych usprawnień – od nowych efektów cząsteczkowych przez dynamiczne oświetlenie po kilka odpicowanych tekstur podłoża. Nie jest to jednak tuning na miarę "Dark Souls II: Scholar of the First Sin". Tam pokombinowano z układem przedmiotów i wrogów, rozbudowano fabułę i kontekst punktów węzłowych, słowem – zadbano o to, by powracający gracze znaleźli coś dla siebie. Tutaj zmiany są ledwie kosmetyczne i w najlepszym wypadku prowadzą do interesującego dysonansu: wizyta w Blighttown uświadamia, że nigdy nie obcowaliśmy z tytułem From Software w emocjonalnej próżni, a nasza gehenna miała najróżniejsze źródła. 

Jeśli jednak będzie to Wasza pierwsza podróż do krainy ludzi, bogów, smoków oraz przerośniętych wagin z zębami, wiedzcie, że nie zagracie w lepszą i pełniejszą wersję "Dark Souls". Nie ma znaczenia, na który haczyk dacie się złapać. Czy będzie to wymagający poziom trudności, konieczność balansowania na granicy ryzyka i ustawicznego wyciągania wniosków z własnych porażek; opowiadane poprzez scenografię i opisy przedmiotów anegdoty, które cegiełka po cegiełce złożycie w szekspirowski dramat żądzy i altruizmu, pychy i poświęcenia; czy może fenomenalny, wymagający precyzji, zimnej krwi i odrobiny szaleństwa system walki. Jeśli raz dacie się uwieść, nie będzie już powrotu. Z kolei każdy napis "You died" wypalony na matrycy Waszego telewizora stanie się kontrapunktem dla ekstatycznych chwil spełnienia. 


Jak nietrudno się domyślić, ocena, którą widzicie poniżej, nie dotyczy samego remasteru i pracy wykonanej przez polskie studio QLOC. Po pierwsze dlatego, że nie wierzę w ideę reedycji kwestionującej majestat oryginału (ok, zdubbingowany od nowa "Silent Hill Collection" to wyjątek potwierdzający regułę). Po drugie dlatego, że "Dark Souls" – możecie połamać mnie kołem i przypalić - nigdy nie doczekało się recenzji na Filmwebie. Myślę jednak, że ani dla hardkorowych fanów, ani dla nowicjuszy, nie będzie to miało większego znaczenia. Mówimy w końcu o produkcji, której twórcy uchwycili ponadczasową ideę elektronicznej rozrywki: jeśli jakieś doświadczenie da się odzwierciedlić w innym medium, prawdopodobnie nie nadaje się ono na grę wideo. A żaden inny tekst kultury nie przeprowadzi Was od krańcowej frustracji, przez złość i rachunek sumienia, po graniczącą z rozkoszą satysfakcję. Idźcie i chwalcie słońce!  
1 10
Moja ocena:
10
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?