"W sieci zła" to obraz, który w świetny sposób oddaje, czym jest zmaganie się z wyższą siłą personifikującą czyste zło i niezważającą na żadne ziemskie moralne prawa. Jest to sztandarowy, filmowy
Część ludzi żyjących na świecie wyznaje jakąś religię. Wiąże się to z wiarą w jakiegoś Boga. Bóstwo jest na ogół uosobieniem wszelkich cnót i generalnie jest w porządku. Każdy chce być jak on. Jak każdy bohater jednak musi posiadać adwersarza. W naszym kręgu kulturowym jest nim diabeł. Można go łatwo rozpoznać na szczęście, bo co cztery lata jego wcielenia pojawiają się na billboardach przy okazji kolejnych wyborów. I ten diabeł nie działa sam, tylko ma swoich pomagierów. Tak zwane demony. Trudno je namierzyć, bo jest ich dużo i nie lubią podawać swoich danych osobowych. Jest jednak pośród nich parę znanych nazwisk. W świecie kina największą karierę zrobił bez wątpienia Pazuzu, czyli antagonista w klasycznym horrorze "Egzorcysta". Kilka dekad później na scenie pojawił się zaś Azazel, a to za sprawą dzieła wyreżyserowanego przez Gregory’ego Hoblita pod jakże radosnym tytułem "W sieci zła".
Film rozpoczyna się sekwencją w więzieniu. Oto pewien seryjny zabójca ma zostać właśnie stracony. Przed egzekucją spotyka się z policjantami, którzy go ujęli. Podaje dłoń detektywowi Johnowi Hobbes'owi (Denzel Washington) i mamrocze coś po aramejsku. W momencie śmierci zaś zaczyna śpiewać piosenkę grupy The Rolling Stones "Time Is on My Side", która jest motywem przewodnim dzieła, który mocno się z nim kojarzy. Hobbes wraz z partnerem Jonesym (John Goodman) prowadzą śledztwo w sprawie zabójstw podobnych do tych, jakie popełniał dopiero co stracony przestępca. Hobbes w toku dochodzenia trafia na Grettę Milano (Embeth Davidtz), której ojciec popełnił samobójstwo w pewnej leśnej chacie. Bohaterowi udaje się na miejsce tego zdarzenia. Tam na jednej ze ścian w piwnicy widnieje napis "Azazel".
Nie wiem czemu, ale motyw przemieszczania się demona w filmie zawsze mnie fascynował. Być może dlatego, że jest to najczystsza forma wolności, czyli taka pozbawiona fizyczności. Wizja pozbycia się ograniczającej materialnej postaci jest zaiste bardzo kusząca. Niestety wydaje się ona zarezerwowana wyłącznie dla istot nadnaturalnych takich jak demony właśnie. "W sieci zła" daje nam możliwość przekonania się, jak wygląda codzienne życie nieuchwytnego bytu, którego głównym celem jest szerzenie chaosu i zniszczenia pośród zwykłych zjadaczy chleba. Azazel jest w stosunku do ludzi tworem wyższym i zdaje się upajać tym faktem. Z lubością niszczy ludzi i zabiera im to, co dla nich najważniejsze. Nie musi się przy tym martwić o żadne konsekwencje, ponieważ nie ponosi nigdy kary za swoje czyny. Tak naprawdę bowiem nie istnieje, nie można go złapać za przysłowiową rękę. To wielka moc. Nic dziwnego, że tak bardzo działa na wyobraźnię niezrównoważonych umysłów.
"W sieci zła" wyróżnia się zarówno na tle dramatów kryminalnych, jak i horrorów. Sprawdza się jako ten pierwszy, oferując wciągającą tajemnicę, która sprawia, iż widz z ciekawością towarzyszy bohaterom w odkrywaniu kolejnych elementów układanki. Tym, co nadaje śledztwu oryginalności to wplatanie w zagadkę nadnaturalnego elementu. Nie jest to jednak często spotykana walka z diabelnymi siłami naznaczona wrzaskami, fruwającymi przedmiotami czy konsumpcją owadów. Tutaj konflikt ten jest dużo bardziej stonowany i wyważony. Kameralny wręcz. Przypominają bardziej film szpiegowski, w którym protagonista stara się przewidzieć następny krok przeciwnika. Film posiada zatem intrygująca atmosferę, a podczas seansu towarzyszy nam poczucie bezradności i osamotnienia. John Hobbes musi sam stoczyć ostateczną walkę. Nie może nikomu ufać, a jego próby przechytrzenia Azazela stanowią dodatkową umysłową stymulację. "W sieci zła" to obraz, który w świetny sposób oddaje, czym jest zmaganie się z wyższą siłą personifikującą czyste zło i niezważającą na żadne ziemskie moralne prawa. Jest to sztandarowy, filmowy przykład ludzkich potyczek z diabłem.