<a href="aa=31568,fbinfo.xml" class="text"><b>"Vanilla Sky"</b></a> miałem przyjemność obejrzeć już jakiś czas temu. Długo jednak nie mogłem zabrać się do napisania recenzji filmu bowiem obraz
"Vanilla Sky" miałem przyjemność obejrzeć już jakiś czas temu. Długo jednak nie mogłem zabrać się do napisania recenzji filmu bowiem obraz ten wzbudził we mnie bardzo skrajne uczucia. Z jednej strony zachwycił mnie grą aktorów, muzyką, realizacją niektórych scen, z drugiej jednak pozostawił pewien niedosyt, który skutecznie zepsuł mi odbiór całego filmu. Zacznijmy od początku. "Vanilla Sky" jest nową, amerykańską wersją głośnego hiszpańskiego obrazu zatytułowanego "Abre Los Ojos", którego twórcą był Alejandro Amenabar, autor bardzo dobrze przyjętych "Innych" z Nicole Kidman. Bohaterem filmu jest David Aames (Cruise), młody, przystojny i niezwykle bogaty wydawca kolorowych magazynów, który więcej uwagi poświęca kolejnym swoim kochankom niż pracy. Pewnego dnia na swojej drodze spotyka piękną Sofię (Cruz), dziewczynę swojego najlepszego przyjaciela Briana (Lee). Aames zakochuje się w niej z wzajemnością i wszystko wskazuje na to, że nasz bohater wreszcie się ustatkuje, rozpocznie szczęśliwe życie u boku ukochanej kobiety. Niestety, była kochanka Davida - Brenda nie może znieść faktu, iż została porzucona i postanawia zabić siebie oraz Aamesa. Dziewczyna powoduje wypadek samochody, w którym sama ginie, ale David z potwornie okaleczoną twarzą i bezwładną częścią ciała wychodzi z niego cało. Od tej pory beztroskie życie playboya zmienia się w koszmar. Powyższe streszczenie to zaledwie zarys fabuły "Vanilla Sky". Najnowszy film Crowe'a należy bowiem do tych obrazów, których konstrukcja, fabuła i sposób realizacji składają się przeprowadzenie specyficznej gry z widzem, który w pewnym momencie nie jest już w stanie odróżnić wydarzeń realnych od sennych marzeń, wyobrażeń, czy zwidów. Akcja "Vanilla Sky" obfituje w liczne zwroty akcji, za każdym razem, kiedy wydaje nam się, że za chwilę poznamy wyjaśnienie zagadki fabuła 'zakręca' o 180 stopni i okazuje się, że wszystkie elementy układanki, które skrupulatnie układaliśmy we własnej głowie nadal do siebie nie pasują, a co więcej ich ułożenie staje się coraz bardziej skomplikowane. Osobiście bardzo lubię tego rodzaju filmy. Oglądając je widz angażuje się w prezentowane wydarzenia w dużo większym stopniu niż przy innych produkcjach. Niestety, bardzo często bywa tak, że scenarzyście, skoncentrowanemu na stworzeniu niesamowitego, tajemniczego klimatu w filmie brakuje już pomysłu na zakończenie i rozwiązanie zagadki jest płytkie, banalne, a czasami również bez sensu. Dokładnie taka sytuacja ma, moim zdaniem, miejsce przy "Vanilla Sky". Nie zdradzę oczywiście, jak film się kończy, powiem jedynie, że finał całej opowieści mocno mnie rozczarował i to do tego stopnia, że wpłynął na ostateczną ocenę obrazu. Zupełnie nie pasował do całości. Odniosłem wrażenie, jakby Crowe poszedł na łatwiznę i wymyślił najbardziej banalne zakończenie rodem z tanich powieści sci-fi. Z całą pewnością można to było zrobić lepiej. Sam Crowe mówi, że "Vanilla Sky" jest filmem, który oglądać trzeba po kilka razy. Przy okazji amerykańskiej premiery obrazu na DVD, które będzie miała miejsce za kilka tygodni, reżyser udzielił kilku wywiadów, w których powiedział, iż dopiero teraz "Vanilla Sky" zostanie docenione przez widzów i krytyków, którzy każdą ze scen będą mogli oglądać i analizować. A trzeba przyznać, że jest w obrazie Crowe'a mnóstwo scen, które na długo zostają w pamięci. Otwierająca film sekwencja, w której Aames spaceruje po opustoszałym Times Square robi niesamowite wrażenie. Wszyscy, którzy choć raz mieli okazję odwiedzić Nowy Jork wiedzą doskonale, że na Times Square o każdej porze dnia i nocy jest tłok, w filmie zaś widzimy plac, na którym nie ma ani jednego człowieka. Scena ta, mimo iż rozgrywa się w miejscu znanym i rozpoznawalnym jest tak nierzeczywista, że aż (ośmielę się użyć takiego porównania) baśniowa. Na pochwałę zasługują również aktorzy grający w filmie. Tom Cruise po raz kolejny udowodnił, że jest doskonałym aktorem, który jest w stanie zagrać różne postaci. Nieźle wypadła partnerująca mu Penelope Cruz, choć bardziej wyrazistą postać kobiecą stworzyła na ekranie Cameron Diaz. Ta ostatnia, która do tej pory kojarzyła mi się głównie z rolami komediowymi, udowodniła, że jest utalentowaną aktorką dramatyczną i mam nadzieję, że hollywoodzcy producenci zwrócą na to uwagę. Fenomenalnie zagrał również Jason Lee jako przyjaciel Davida - Brian. Lee przez długi czas kojarzony był głównie jako aktor Kevina Smitha, ale po udanych kreacjach wpierw w "U progu sławy", a teraz w "Vanilla Sky" (oba filmy w reżyserii Camerona Crowe) na pewno nie będzie narzekał na brak nowych propozycji pracy. Kilka słów należałoby poświecić również muzyce, jaka pojawia się w filmie, a zapewniam, że jest czego posłuchać. 'Soundtrack' "Vanilla Sky" to bowiem prawdziwa lista przebojów. Mamy tu kompozycje takich sław jak R.E.M., Radiohead, Peter Gabriel, The Monkees, Bob Dylan, a nawet Chemical Brothers. Natomiast tytułowa piosenka autorstwa Paula McCartneya walczy w tym roku o Oscara. Z czystym sumieniem powiem, że nie wiem, czy mam gorąco polecać Wam "Vanilla Sky", czy też poradzić lepiej abyście poczekali do premiery obrazu na wideo i DVD. Tak jak napisałem wcześniej. Film ogląda się bardzo dobrze, ale końcówka psuje zupełnie odbiór obrazu, z drugiej jednak strony "Vanilla Sky" jest solidnie zagrany, ma niezłą muzykę i obfituje w szereg rewelacyjnych scen, które po prostu zobaczyć trzeba. Decyzję zatem pozostawiam Wam.