Z tych autentycznych życiorysów można było ulepić kilka filmów. "Uwikłani" starają się być każdym z tych utworów po trochu, w efekcie reżyser, Tom Kalin, staje na rozdrożu.
Życie małżeństwa Baeklandów toczy się pod dyktando kosmopolitycznej socjety. Wąsaty Brooks ogrzewa się w blasku sławy przodków. Jego dziadek, Leo, wynalazł bakelit, najstarsze syntetyczne tworzywo sztuczne, wykorzystywane przy produkcji aparatów fotograficznych i telefonicznych, odzieżowych dodatków i bomb atomowych. Wżeniona w wyższe sfery Barbara (z domu: Daly), pojawia się wszędzie tam, gdzie ma wystarczająco dużo miejsca, by krokiem arystokratki, z zadartym wysoko podbródkiem, przespacerować się wśród możnych i wpływowych. Mijają lata, za oknami zmienia się krajobraz, w salonie herbatkę popijają coraz to nowi przyjaciele. Lata czterdzieste, pięćdziesiąte, siedemdziesiąte; Nowy Jork, Paryż, Majorka; holenderska arystokracja, Marcel Duchamp, upalone i upojone dzieci plażowej kontrkultury. Kolejne konflikty spychają Baeklandów na samo dno. Smutni, wydrążeni nihiliści, serca z bakelitu – niepalne, nietopliwe, nieprzewodzące ciepła.
Z tych autentycznych życiorysów można było ulepić kilka filmów. Balzakowską historię klasowych kompleksów lub kameralny zapis upadku ze szczytu drabiny społecznej. Dramat o erozji powojennej obyczajowości albo dekadencki, turpistyczny spektakl. "Uwikłani" starają się być każdym z tych utworów po trochu, w efekcie reżyser, Tom Kalin, staje na rozdrożu. Trochę tu wycyzelowanych obrazków z życia towarzyskich elit, kilka fotogenicznych napadów szału lub nostalgii, subtelnie wygrana relacja matczyno-synowska i demoniczny (normalka) seks analny. Reżyser nie dotarł do dramaturgicznego i emocjonalnego rdzenia tej opowieści, nie uchwycił momentu, w którym liberalne staje się libertyńskie, a moralny relatywizm zostaje zdiagnozowany przez wyższe sfery jako nowotwór toczący zdrowe społeczeństwo. Wszak, jak przytomnie zauważa rozpuszczony syn Barbary i Brooksa, bogatych i biednych dzieli tylko to, że ci pierwsi nie muszą uczyć się na błędach – ani swoich, ani cudzych.
Bohaterowie Kalina są nieciekawi, puści, a swój status zawdzięczają pokoleniu dziadów. Są tego świadomi, jednak wątek pokoleniowej predestynacji, determinującej ich działania, sterującej losami, rozpływa się wśród sprzecznych, reżyserskich interesów. Utrzymany w dziwacznej, na wpół teatralnej poetyce, utwór ma jednak niezaprzeczalną zaletę. Pokazuje, jaką egzystencjalną gehenną mogą być częste przeprowadzki. Wiszące nad finałem historii pytanie kieruję do tych, którzy już wrócili z seansu: czy to wszystko naprawdę miałoby miejsce, gdyby Baeklandowie pozwolili synowi dorastać pod stałym adresem?
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu