Tworząc dokument o tak ekstremalnej subkulturze, jaką jest scena black metalowa, twórca na pewno stoi przed dużym dylematem, jaką formę obrazu przyjąć. Można przecież stworzyć hermetyczny
Tworząc dokument o tak ekstremalnej subkulturze, jaką jest scena black metalowa, twórca na pewno stoi przed dużym dylematem, jaką formę obrazu przyjąć. Można przecież stworzyć hermetyczny dokument przeznaczony dla zagorzałych fanów, który zapewne w efekcie okaże się niezrozumiały i nieprzekonujący dla szerszej widowni. Z drugiej strony natomiast może nakręcić coś, co pozwoli osobom niezorientowanym zapoznać się ze światem danej subkultury, jednak ciężko jest wtedy ustrzec się uogólnień i pominięć, co z kolei nie spodoba się jej miłośnikom.
Oglądając "Until the Light Takes Us", odniosłem wrażenie, że reżyserzy Audrey Ewell i Aaron Aites mieli zamiar umiejscowić swe dzieło gdzieś pośrodku tych dwóch rozwiązań. Założenie było proste – zaprosić do rozmowy przed kamerą czołowych przedstawicieli norweskiej sceny black metalowej lat 80-tych i 90-tych oraz zamieścić sceny prezentujące życie całego muzycznego podziemia.
Większa część dokumentu skupiona jest wokół osoby Gylva Nagella (Fenriz), który przedstawiony jest jako podpora i jedna z najważniejszych postaci nurtu. Opowiada on, czym dla niego jest black metal, przedstawia realia tej sceny, wyjaśnia, dlaczego to właśnie Norwegia stała się królestwem tego gatunku. Dowiadujemy się nawet tego, iż zdarza mu się słuchać muzyki techno. Kamera towarzyszy muzykowi w pociągu, w galerii, podąża za nim przez ulice Oslo.
Drugą ważną osobistością jest Varg Vikernes, odsiadujący w czasie kręcenia filmu najwyższą w Norwegii karę pozbawienia wolności. Wywiad z nim różni się jednak znacznie od tego przeprowadzonego z Fenrizem – nieraz wypowiada się w sposób niezrozumiały, wręcz bezsensowny. Mówi głownie o sprzeciwie wobec chrześcijaństwa i współpracy z zespołem Mayhem. Fragmenty z jego udziałem przeplatają się z archiwalnymi zdjęciami palonych kościołów, zapisami z rozprawy i urywkami wiadomości.
Poza wywiadami jest też miejsce na przedstawienie życia i historii norweskiej bohemy. Poza sławnym klubem Elm Street pojawia się też sklep Helvete, prowadzony niegdyś przez członków Mayhem. Widz może zobaczyć wystawę obrazów Bjarne Melgaarda, uczestniczyć w przedstawieniu Frosta okaleczającego się i palącego rysunki na scenie. Przez moment pojawia się Harmony Korine i jego dziwny performance, który swoją drogą niewiele ma wspólnego z całością.
Równie długo, o ile nie dłużej, można mówić o tym, czego w filmie nie ma, oraz o tym, co pojawia się bezcelowo i wnosi nic ciekawego. Najbardziej nurtującą dla mnie kwestią jest brak Nocturno Culto, równie zasłużonego członka Dakthrone. Można odnieść przez to wrażenie, że zespół tworzy wyłącznie Fenriz. Przelotnie pojawią się Abbath i Demonaz z zespołu Immortal, jednak ich wypowiedzi wydają się niczemu nie służyć. Podobnie jest z Hellhammerem, którego obecność tylko przypomina o dokonaniach grupy Mayhem. Wydaje mi się, że twórcy skupiając się na kontrowersjach, zapomnieli gdzieś o sednie, jakim jest muzyka. Zamiast oczekiwanych przeze mnie informacji o albumach, które ukształtowały gatunek i muzyków, dostałem zdawkowe wzmianki o kilku płytach, zepchnięte dodatkowo na bok przez relacje z ekscesów muzyków.
Szczerze rozbawiła mnie opowieść Varga Vikernesa, w której skazany za morderstwo Norweg zrobił z siebie niemal "kozła ofiarnego", który musiał w obronie własnej zadźgać nożem obezwładnionego Euronymousa, a dodatkowo został publicznie oskarżony o wszystkie grzechy kolegów.
Największym plusem jest ścieżka dźwiękowa. Z jednej strony budujące atmosferę ambientowe utwory Ulvera, Vikernesa czy islandzkiego múm, z drugiej – surowy black metal w wykonaniu Darkthrone’a, Mayhemu czy wczesnego Burzumu. Jednak czytając napisy końcowe, doszukałem się kilku błędów w nazwach utworów, co w muzycznym dokumencie jest karygodne.
Osoba zaznajomiona z black metalem nie znajdzie w "Until the Light Takes Us" niczego nadzwyczajnego, początkujący natomiast mogą pogubić się w wywodach muzyków, którzy wydaję się nie rozumieć samym siebie. Osobom spragnionym podobnych produkcji polecam nieco ciekawszy dokument "The Misanthrope".