Opowieść o parze imigrantów lawirujących pomiędzy pracownikami belgijskiego socjalu a gangsterami z Liege, to wciąż fabularny wariant cinema verite, i to w krystalicznie czystym stanie. Ale też
Bracia Dardenne wrócili do formy. Dodałbym coś w stylu "wreszcie-nareszcie!", ale powiedzmy dyplomatycznie, że w ich filmowym królestwie nigdy nie czułem się jak u siebie. Nie mówię też o formie, która pozwalała im przetrwać chude lata w gronie canneńskich pieszczochów ("Nieznajoma dziewczyna" i "Młody Ahmed" wydają się wręcz filmami "na przeczekanie"), tylko o formie, którą zapracowali na renomę sumienia europejskiego kina oraz na dwie Złote Palmy. Ich "Tori i Lokita", opowieść o parze imigrantów lawirujących pomiędzy pracownikami belgijskiego socjalu a gangsterami z Liege, to wciąż fabularny wariant cinema verite, i to w krystalicznie czystym stanie. Ale też zaskakująco sprawnie opowiedziany thriller społeczny, w którym stawką, poza klasycznym, dardennowskim RiGCzem, jest czyjeś życie.
Film otwiera scena przesłuchania, w której pracownicy opieki społecznej próbują ustalić pokrewieństwo szesnastoletniej Lokity (Mbundu Joely) i dwunastolatka Toriego (Pablo Schils). Choć nasza sympatia lokuje się po stronie zeznającej przed komisją bohaterki, jej historia o małym braciszku nie trzyma się kupy. Empatyczni i delikatni jak walec drogowy urzędnicy również nie dają się nabrać, żądają testu DNA, a Tori i Lokita – imigranci z Kamerunu i Beninu, których los zderzył ze sobą na łodzi u wybrzeży Europy – grawitują powoli w stronę kryminalnego podziemia. Dardenne'owie używają tu jednego ze swoich ulubionych, narracyjnych chwytów i wrzucają widza w sam środek akcji. Prowadzą nas przez codzienną rutynę bohaterów za pomocą kapitalnych, obyczajowych mikroscenek, a o głębokości bagienka każą wnioskować ze strzępek rozmów, ledwie zauważalnych gestów oraz ze znajomego polityczno-społecznego kontekstu. Szybko zresztą bagienko przykryje ich w całości.
Betim (Alban Ukaj), lokalny mafiozo, dla którego Tori gania z narkotykami po mieście, umieszcza Lokitę pod ziemią, na plantacji marihuany przypominającej rozżarzony, betonowy labirynt. Moment, w którym dziewczyna wkracza do pokoju wielkości schowka na miotły, z mikrofalówką, stertą zatęchłych prześcieradeł oraz przedpotopowym telewizorem, byłby w innym filmie podróżą przez pierwszy krąg piekła. Ale bracia Dardenne raczej nie piszą (i nie myślą) takim językiem – nie interesują ich zamaszyste metafory, tylko konkret i detal. A konkret jest taki, że mówimy o przestrzeni, którą, chcąc nie chcąc, Lokita będzie musiała oswoić. I o podróży w poszukiwaniu "siostry", którą Tori będzie musiał odbyć. Podglądanie tych dwóch opowieści jest fascynujące – debiutujący przed kamerą Schils i Joely potrafią oddać zarówno żywą desperację, z którą bohaterowie pragną wrócić na wspólną orbitę, jak i miłość rozpisaną na najdrobniejsze, czułe gesty. Świetni są zresztą wszyscy naturszczycy, których anonimowość wpisuje się doskonale w szerszy temat filmu, czyli społeczną "niewidzialność" imigrantów.
Im dłużej Dardenne'owie przyglądają się współczesnej Europie, tym mniej mają nadziei na to, że empatia i podział odpowiedzialności za ekonomiczne dysproporcje będą kiedyś w modzie. To ich kolejny film, w którym o człowieczeństwie opowiadają głównie przez negację oraz mnożenie obrazów ludzkiej niegodziwości. W poprzednim, "Młodym Ahmedzie", wysłali na resocjalizację chłopaka z liberalnego domu, którego lokalny imam zamienił w ekstremistę. Choć bohater deklarował przemianę i obiecywał poprawę, w jego oczach nie zgasł błysk religijnego fanatyzmu, a bracia musieli w końcu zrzucić małego terminatora z dachu, żeby cokolwiek do niego dotarło. W "Torim i Lokicie" rezygnują z takich motywów jak fatum czy "ironia losu", i być może dlatego nie muszą prosić o pomoc Boga z Maszyny. To kino najprostsze w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa. Gdy w ramach fabularnego leitmotivu Tori i Lokita śpiewają rzewny włoski szlagier (jak doczytałem – o pożerających się zwierzętach i nienaruszalności łańcucha pokarmowego), bracia Dardenne ocalają ich człowieczeństwo w jedyny, możliwy sposób. W świecie, w którym Tori i Lokita są jedynie kłopotliwym balastem, zwracają im język, emocje i wrażliwość.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu