Recenzja filmu

Tenet (2020)
Christopher Nolan
John David Washington
Robert Pattinson

Początek końca

Choć fakt, że "Tenet" rymuje się ze współczesnością, ze światem targanym politycznymi i społecznymi burzami, nie jest zaskakujący w kontekście filmowca tego formatu, to znacznie ciekawszy wydaje
Początek końca
"Nie staraj się tego zrozumieć, po prostu to poczuj" - instruuje widzów Christopher Nolan w opowieści o globalnym terroryzmie, szalonych oligarchach, podróżach w czasie i niebyłych rewolucjach. Nie pomylcie tych słów z asekuracją, a tym bardziej - z nagłym odwrotem od szkiełka i oka. Podobnie jak w przypadku "Interstellar", doradzający reżyserowi astrofizycy z laureatem Nobla Kipem Thornem na czele zadbali o to, by zjawisko tzw. wstecznej entropii objawiło się na ekranie w majestacie naukowej bezsporności. Nolanowi służy jednak głównie jako fundament oszałamiającego spektaklu, w którym wystrzelone kule wskakują na powrót do luf pistoletów, samochody koziołkują w stronę niedalekiej przeszłości, a ludzie gnają na złamanie karku w miejsca, z których właśnie przybyli. Złośliwi mogliby napisać o nakręconej za ponad dwieście milionów dolarów, dwuipółgodzinnej ilustracji piłkarskiego porzekadła, że "niewykorzystane sytuacje się mszczą". Ja nie będę złośliwy – einteiwś ęis mełiwaB. 



"Tenet" rozpoczyna scena ataku terrorystycznego na Operę Narodową w Kijowie, kojarząca się nieodparcie z oblężeniem teatru na Dubrowce: to tylko jeden z sygnałów, że opowieść o fikcyjnej implozji naszego świata będzie rymować się z kroniką rzeczywistości za oknem. Głównego bohatera (John David Washington) poznajemy w samym środku tej zawieruchy i jest to jeden z tych filmów, w których wszyscy mają o jedną szarą komórkę więcej od nas – przynajmniej do czasu, gdy zajrzymy na Wikipedię. Po akcji w operze mężczyzna, ochrzczony w autotematycznym geście Protagonistą, zostaje zwerbowany do tajemniczej jednostki specjalnej i nastraszony widmem globalnego kataklizmu. A jako że przyszłe wydarzenia zaczynają w niepokojący sposób rzutować na teraźniejszość, zaś na czarnym rynku pojawiają się kule o odwróconej trajektorii lotu i ludzie biegający rakiem, przełożeni wysyłają go z niebezpieczną misją infiltracji środowiska rosyjskiego handlarza bronią (Kenneth Branagh powtarzający swoją karykaturalną rolę z "Jacka Ryana"). Stawką w tej grze jest zagłada świata. Albo światów – w zależności od tego, kogo Protagonista spyta o drogę. 



Twardziel bez imienia i właściwości, luksusowe jachty przecinające fale, czarny charakter rodem z przygód Jamesa Bonda, nieszczęśliwa i usychająca przy okrutnym mężu paprotka, pościgi, strzelaniny, akrobatyka miejska..."Tenet" posklejano z gatunkowych prefabrykatów kina klasy B. A jednak, paradoksalnie, być może dlatego przyszyta doń naukowa podszewka nie sprawia wrażenia obcej materii. Monumentalny koncept, na którym wznosi się film, byłby raczej nie do pogodzenia z jakąkolwiek próbą emocjonalnego czy psychologicznego cieniowania historii; z opowieścią, w której, pomijając ogłuszającą akcję i narracyjne hołubce, ważny byłby nasz związek z bohaterami. Nolana ludzie raczej nie interesują, przynajmniej nie na obecnym etapie kariery. Nic więc dziwnego, że sprowadza ich do roli trybików w narracyjnym mechanizmie, przesuwa jak pionki na szachownicy, nie obciąża ich głów jakąkolwiek namiętnością – a jeśli już, to raczej kiepsko markowaną w scenariuszu (w "Tenet" będzie to chłodny jak jesienny poranek wątek sympatii pomiędzy Protagonistą a szantażowaną i torturowaną psychicznie żoną oligarchy). Zadaniem większości drugoplanowych postaci – jak granej przez Clemence Poesy badaczki czasowej anomalii – jest objaśnianie meandrów fabuły. Inne – jak dowcipkujący na temat odzieżowej mody oraz zimnej wojny Michael Caine – pojawiają się w charakterze gustownego ornamentu. Tym, co ratuje drugoplanowych kronikarzy ekspozycji przed zapomnieniem, pozostaje aktorskie wyczucie. Świetnie wypada zwłaszcza Robert Pattinson w roli fizyka-komandosa z otwartą głową, wielkim sercem i ciężką ręką. Dzięki bezbłędnemu wyczuciu konwencji zamienia ledwie naszkicowany wątek większego niż czas i przestrzeń bromansu bohaterów w dynamiczną relację. 



W obliczu powyższego, trudno oprzeć się wrażeniu, iż całą artystyczną energię Nolan poświęca na budowanie wielowektorowych, narracyjnych struktur. I cóż to są za konstrukcje! Pościg samochodowy ulicami Tallinu zamienia się na naszych oczach w fascynujące puzzle, które układamy w ogniu akcji razem z bohaterami. Obraz samolotu wbijającego się klinem w fasadę lotniczego terminalu splata wydarzenia na kilku płaszczyznach czasowych. Szturm na operę i wymiana ognia pośród uśpionych gazem widzów to z kolei spektakl czystej, kinetycznej energii – krótka opowieść o ciele jako przedmiocie i podmiocie kina akcji. Dzięki inwersji elementów ścieżki dźwiękowej, praktycznym efektom specjalnym oraz wyrafinowanemu montażowi równoległemu Nolan buduje ekranową rzeczywistość, w której przeszłość spotyka przyszłość nie tylko w obrębie tych samych sekwencji, ale i scen, a także kadrów. Zaś "Tenet", jak wcześniej "Incepcja", "Interstellar" czy "Memento", błyskawicznie staje się łamigłówką wielokrotnego użytku.



Palindrom – jako symetryczna struktura językowa i narracyjna – znajduje się w stylistycznym przyborniku Nolana od lat. W "Tenet" organizuje całą akcję, a dla samego reżysera staje się kluczem do wywodu o "przeszłości, która nie nadeszła"; o straconych szansach na rebelię, zduszonych w zarodku impulsach, niewykorzystanych przez jednostki i całe społeczeństwa szansach na odmianę losu. Rzuconą półgębkiem przestrogę przed eksploatacją planety łatwo zbagatelizować, jednak wyrażoną wprost refleksję, iż świadomość przeznaczenia "nie usprawiedliwia bierności" – już nieco trudniej. I choć fakt, że "Tenet" rymuje się ze współczesnością, ze światem targanym politycznymi i społecznymi burzami, nie jest zaskakujący w kontekście filmowca tego formatu, to znacznie ciekawszy wydaje się kontekst, który dziełu dopisała pandemiczna rzeczywistość. W dobie bezterminowej stagnacji kinowego przemysłu mówimy o filmie, który – całkiem dosłownie – przybywa z przeszłości, by zmienić przyszłość. Jeśli nie teraz, to kiedy? 
1 10
Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?