W szarym prochowcu i wielgachnych okularach George Smiley przypomina raczej pracownika urzędu skarbowego niż agenta jej królewskiej mości. Pozory jednak mylą - choć Smiley więcej czasu spędza za biurkiem niż w terenie, jest pierwszorzędnym wywiadowcą. Metodycznie tropi wszelkie spiski i sprzeniewierza względem interesu narodowego. Tym razem będzie musiał ustalić, kto jest pracującym dla Moskwy kretem w strukturach MI6 (nazywanego w filmie Cyrkiem). Podejrzani są czterej szpiedzy o ksywach: Druciarz, Krawiec, Żołnierz i Szpieg.
W interpretacji Gary'ego Oldmana Smiley to postać tragiczna. Najlepsze lata życia oddał pracy w służbach specjalnych, za co nawet nie doczekał się awansu proporcjonalnego do wieku i dorobku zawodowego. Opuszczony przez żonę bohater wraca z biura do mieszkania, gdzie czekają na niego tylko kanapa, telewizor i paczka papierosów. W dodatku Smiley zaczyna powoli odczuwać efekty starzenia się. Wydaje się, że w jego życiu jest już za późno na zmiany. Pozostało mu tropienie - "węchu" i zmysłu łowcy jeszcze nie stracił.
Do takich produkcji jak "Szpieg" dobrze pasuje przymiotnik "analogowy". To kino sensacyjne wyjęte jakby z innej epoki: nieśpieszne, pozbawione fajerwerków, z powolnie budowanym napięciem. Erupcje przemocy są tu rzadkie i krótkotrwałe, ale jednocześnie niezwykle intensywne. Z kolei zaczerpnięta z powieści klasyka gatunku, Johna le Carré, fabuła dostarcza nam szczegółów szpiegowskiej profesji, jakich nie znajdziemy w filmach o Jamesie Bondzie czy Jasonie Bournie. Zamiast strzelać z pistoletu i rozbijać się Astonem Martinem, Smiley przesłuchuje po milion razy nagrania z podsłuchów, ślęczy całymi godzinami nad aktami sprawy i na ich podstawie wyciąga wnioski (zazwyczaj słuszne). Akcja, która w innych filmach jest sednem, tutaj stanowi tylko dodatek.
Gdyby filmy mogły pachnieć, anglojęzyczny debiut Tomasa Alfredsona ("Pozwól mi wejść") zalatywałby pewnie niedogaszonymi petami i źle dobraną wodą kolońską. "Szpieg" to opowieść o mężczyznach, którzy rządzą światem albo próbują go ratować. Kobieta może być tutaj wyłącznie ofiarą samczych machinacji, obiektem seksualnym lub (w najlepszym wypadku) obiektem uczuć. Z filmu Alfredsona jasno wynika jednak, że prawdziwy szpieg musi być samotnikiem, gdyż obciążony bagażem niepotrzebnych emocji staje się słaby. Gdzieś z boku reżyser zadaje pytania o moralne koszty, jakie ponoszą bohaterowie w walce o ściśle tajne informacje. W jednej ze scen czarny charakter powiada: Przejście na stronę Rosjan było wyborem nie tylko etycznym, ale i estetycznym. Zachód zrobił się brzydki.
Jeśli lubicie kino dobrze zrobione, to "Szpieg" będzie dla Was dwugodzinną ucztą. Z eleganckich, "wychłodzonych" kadrów bije przywiązanie do detalu i rozmiłowanie w stylu lat 70., kiedy to rozgrywa się akcja filmu. Dodajcie do tego obsadę złożoną z czołówki brytyjskich aktorów (Oldman ma duże szanse na nominację do Oscara), a otrzymacie jeden z najlepszych filmów tego roku.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu