Oglądanie "Szefów wrogów 2" przypomina chwilami grę w rosyjską ruletkę. Na każdy udany żart przypada bowiem co najmniej jeden wysilony, a wulgarność sprzedawana jest tu pod płaszczykiem igrania
Porzućcie rozum i dobry smak, wy, którzy tu wchodzicie. Jeśli rozmowa o tym, kto i w jakiej kolejności spenetruje wszystkie otwory Jennifer Aniston, wydaje się Wam szczytem kloaki, radzę zmienić rezerwację na seans. W filmie Seana Andersa to zaledwie rozgrzewka przed nurkowaniem w głębinach muszli klozetowej.
Pierwsi "Szefowie wrogowie" z pewnością nie byli komedią subtelną i wyrafinowaną. Ostrze satyry – wymierzone w kryzys gospodarczy i niespełniony amerykański sen – cięło jednak skutecznie, a sceny biurowej kaźni wydawały się równie gorzkie co celne. Sponiewierani przez kapitalizm bohaterowie z łatwością zyskiwali aplauz publiczności, snując plany pozbycia się potworów z kierowniczych stanowisk. W sequelu Nick, Kurt i Dale sami są szefami. Ich firma właśnie opatentowała urządzenie, które wkrótce może zawisnąć w każdej kabinie prysznicowej. Szukając potencjalnych kontrahentów, panowie trafiają na Christopha Waltza wcielającego się we właściciela jednego z czołowych sklepów internetowych w USA. Jak nietrudno się domyślić, za sprawą biznespartnera interes życia zamienia się w katastrofę, a trzej przyjaciele znów muszą zboczyć ze ścieżki prawa, by sprawiedliwości stało się zadość.
Oglądanie "Szefów wrogów 2" przypomina chwilami grę w rosyjską ruletkę. Na każdy udany żart przypada bowiem co najmniej jeden wysilony, a wulgarność sprzedawana jest tu pod płaszczykiem igrania ze stereotypami i poprawnością polityczną. Wszystko w myśl zasady: skoro nie może być równie zabawnie co w oryginale, będzie przynajmniej dosadnie. Dowcipy o seksie – w przeciwieństwie do samego seksu – niekoniecznie muszą jednak budzić entuzjazm. Tym bardziej, że twórcy niczym napalone nastolatki przeciągają je do granic cierpliwości. Znacznie lepiej wypada sprytnie obmyślony wątek kryminalny, zwłaszcza scena, w której doskonały plan przestępstwa zostaje skonfrontowany z rzeczywistością (czytaj: szokująco niskim IQ bohaterów).
Tam, gdzie zawodzi scenariusz, z odsieczą przychodzi obsada. Bateman, Sudeikis i Day stanowią wdzięczny ekranowy tercet – odpowiednio skontrastowany, z chemią, którą można by obdzielić parę innych komedii kumpelskich. Świetny jest również Jamie Foxx w roli kryminalnego doradcy – niedojdy skrywającego słabości pod maską wytatuowanego twardziela. Wreszcie Chris Pine, który w przeciwieństwie do zupełnie niewykorzystanego Waltza świetnie sprawdza się jako czarujący, złotousty diabeł z platynową kartą kredytową. Jeśli "Szefowie wrogowie 2" zrealizują założenia biznes-planu i zarobią więcej niż poprzednik, gwiazdor "Star Trek" premię ma jak w banku.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu