Nie ukrywam, że to film niesłychanie trudny, chyba najtrudniejszy, z jakim miałem do czynienia. Odczytanie obrazu w całości, od A do Z, uwzględniając wszelkie jego metaforyczne sensy, jest zadaniem wręcz karkołomnym. Zbyt mało wiem, zbyt mało widziałem, by móc się czegoś takiego podjąć. Co do jednego nie mam jednak najmniejszych wątpliwości - to kino wybitne.
Fabuła jest jedynie pretekstem do popychania widza do przemyśleń, zaangażowania go w analizę bohaterów i w końcu do zasmakowania w formie "
Szatańskiego tanga".
Tarr umiejscawia akcję swojego dzieła w okolicy dla jego twórczości charakterystycznej - w odciętej od świata węgierskiej wiosce, w której czas się zatrzymał, a Bóg, wydaje się, zapomniał o jej istnieniu. Ludzie tam żyjący, choć stanowią pewnego rodzaju społeczność, prowadzą egzystencję samotników, zamykają się w sobie i uciekają od świata, którego nigdy nie byli w stanie zrozumieć swoimi prostymi umysłami. Prostymi jedynie z pozoru - każdy z bohaterów jest kompletnie inny, każdy nabiera w porządku fabularnym coraz więcej cech indywidualnych, stopniowo odkrywamy jego wnętrze. Kwestia oceny osobowości bohaterów może być sporna - wydaje się, że
Tarr pozostawił wolną rękę widzowi, pozwolił mu samemu wybrać, kogo i co chce zobaczyć w bohaterach jego filmu. Zaprasza odbiorcę do wędrówki wraz z nimi, idąc wraz z kamerą tuż za ich plecami.
W przypadku "
Szatańskiego tanga" trudno jest mówić o fabule. Reżyser serwuje jedynie jej zarys, tworzy ramy dla pełnego piękna obrazu, który przekazuje. "
Szatańskie tango" to ośmiogodzinna, niezwykłego kształtu opowieść, sfilmowana w czarno-białych barwach, niemalże całkowicie pozbawiona dialogów, wypełniona niezwykle długimi ujęciami. Jeżeli chce się koniecznie wskazać oś fabularną filmu, byłaby nią ucieczka mieszkańców wioski - najpierw narastająca w ich umysłach, potem w bólach realizowana. To wokół tego tragicznego rozdarcia - pomiędzy chęcią pozostania w świecie takim, jaki się zastało, a wykroczenia poza jego granice, by zobaczyć, czy tam jest lepiej - obraca się to dzieło.
Niesamowite jest to, jak reżyser połączył wrażenie dokumentaryzmu z perfekcją w posługiwaniu się językiem filmowym, przecież tak dla dzisiejszego kina anachronicznym, kompletnie nie przystającym do narzucanych przez mainstream standardów, każących pędzić do przodu filmowi, a wraz z nim - odbiorcy, traktowanego w sposób coraz bardziej budzący wątpliwości, ściąganego do wielkiego kwantyfikatora w postaci mlaszczącego pożeracza popcornu.
Tarr idzie pod prąd wszelkim zasadom, jednocześnie dopracowując się absolutnie niepowtarzalnego stylu narracji filmowej. O ile
Fellini czy
Visconti uczyli widza cierpliwości,
Tarr mówi wyraźnie: jeżeli nie jesteś cierpliwy w kontemplowaniu sztuki filmowej, możesz ominąć moje kino szerokim łukiem. I nie wpada jednocześnie w kinowe moralizatorstwo.
Ze swojego zadania znakomicie wywiązują się aktorzy - grają niesłychanie naturalnie, ma się wrażenie, że to po prostu zarejestrowana codzienność. Nie jest to jednak w całości prawda. Można by myśleć, że to ukryta kamera, gdyby nie to, że zdjęcia to arcydzieło, zdecydowanie najlepsza praca kamery, jaką miałem przyjemność oglądać w życiu. Ujęcia są niesamowicie długie, trwają nawet kilkanaście minut, wydają się kontemplować otoczenie jako całość, a także każdy jego element z osobna.
Tarr ukazuje nawet najbardziej ponure, brzydkie obrazy w tak piękny sposób, że widz nie jest w stanie się tym nie zachwycać. Zdjęcia w pomieszczeniach to po prostu coś, co nie mieści się w klasycznej skali określeń wartościujących - co do milimetra, perfekcyjnie ustawiona kamera, kapitalnie wyłapująca światło i bawiąca się nim. Scenografia również zaskakuje dokładnością, perfekcjonizmem - wydaje się, iż żaden przedmiot nie jest zbędny, każdy jest ustawiony w na tyle przemyślany sposób, iż przy każdym ujęciu ma się wrażenie, że patrzy się właśnie na jedno z arcydzieł malarstwa.
Tarr dał poprzez "
Sátántangó"
niezwykły przykład filmowego buntu przeciw jego zasadom - zarówno w kwestiach formy, jak i treści. Cóż ja mogę powiedzieć o tym filmie? Może małe moralizatorstwo - niech każdy widz, zanim użyje mocno zużytego zwrotu "kino niszowe" lub "niezależne" po raz kolejny, niech najpierw obejrzy "
Szatańskie tango". To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.
Ja również usłyszałem dzwony.