Foy nie ma inscenizacyjnego talentu Derricksona. Wie, jak zbudować napięcie, ale nie potrafi go utrzymać. Sięga po oczywiste środki, osiąga przewidywalne rezultaty, samograj w postaci
Cienka jest granica między ambicją a chciwością. "Sinister" autorstwa Scotta Derricksona był udanym odświeżeniem klasycznej formuły filmu grozy – podawanej z kamienną twarzą, pozbawionej ironii, wolnej od autotematyzmu. Nakręcona przez Ciarana Foya kontynuacja to jedynie próba zdyskontowania sukcesu poprzednika. Próba nieudana, wynikającą z błędnego założenia, że każdy fabularny koncept nadaje się na sequel.
Jeśli dotrwaliście do finału pierwszej części, wiecie w zasadzie wszystko: demon, który wygląda jak Alice Cooper na ciężkim kacu, bierze pod swoje skrzydła niewinne dzieciaki, a efektem ich wspólnych zabaw są uwiecznione na taśmach morderstwa. W dwójce niewiele się w tej materii zmienia: są nowe dzieciaki, nowa rodzina i nowy-stary bohater, pierdołowaty zastępca szeryfa (James Ransone). Demon znów atakuje, krzywa gęba ponownie wyskakuje zza krzaka, terkot starego projektora zapowiada najgorsze, a przedstawiciel kleru rozkłada ręce w geście niemocy. Przypadek serii o "Naznaczonym" pokazuje, że słabsze sequele również mają sens, o ile rozwijają uniwersum, naświetlają historię z różnych stron, odwracają fabularne wektory. "Sinister 2" jest jednak tak mocno przywiązany do poetyki i narracyjnej trajektorii oryginału, że błyskawicznie staje się jego karykaturą.
Pomysł, żeby uczynić Ransone'a głównym bohaterem, okazał się strzałem w stopę. Lekko socjopatyczny, safandułowaty policjant był doskonale napisaną partią drugoplanową; akcentem humorystycznym w filmie przynoszącym fatalistyczną wizję świata pozazmysłowego. Tym razem aktor gra pierwsze skrzypce, ale to wciąż postać z innego porządku. Slapstickowa jakość jego kreacji przesuwa całość w rejony nieudanej czarnej komedii. Jeszcze słabiej wypada partnerująca mu Shannyn Sossamon – znudzona, deklamująca swoje kwestie z wyraźnym zakłopotaniem. Honoru tego towarzystwa bronią małoletni bracia Sloan – reżyser zręcznie ogrywa kontrasty w ich aparycji, usposobieniu i ekspresji.
Foy nie ma inscenizacyjnego talentu Derricksona. Wie, jak zbudować napięcie, ale nie potrafi go utrzymać. Sięga po oczywiste środki, osiąga przewidywalne rezultaty, samograj w postaci nagrywanych "superósemką" taśm z morderstwami zamienia w rewię absurdu: zgony są przekombinowane i zazwyczaj komiczne, a surowa forma ustępuje miejsca efekciarskim ujęciom. Nawet tzw. jump scares nie działają na korzyść jego filmu, gdyż operatorowi brakuje polotu, a reżyserowi – pomysłowości. Gdy w finale w ruch idzie zarówno sierp, jak i kamera, trudno nie dostrzec metafory całego filmu – kina kręconego na pół gwizdka, zarżniętego przy użyciu mało subtelnych środków.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu