Recenzja filmu

Shakma (1990)
Hugh Parks
Christopher Atkins
Amanda Wyss

Pawiany wchodzą na ściany

Był sobie pawian. Już samo to stwierdzenie powinno wzbudzić w człowieku dreszcz emocji.
Był sobie pawian. Już samo to stwierdzenie powinno wzbudzić w człowieku dreszcz emocji. Tak zapewne myśleli twórcy filmowej abominacji pod tytułem "Shakma". Jest to opowieść z gatunku animal attack o tym, jak szalony pawian wpadł w nomen omen szał i zaczął siać terror w pewnym ośrodku badawczym specjalizującym się w maltretowaniu żywych zwierząt. Oczywiście w nocy. Pech chce, że akurat wtedy grupa młodych ludzi pod nadzorem jednego doktora postanowiła urządzić sobie w tym samym budynku wieczór gier fabularnych, których zasady są tak jasne, jak czarny pies w ciemnym pokoju. Jak się nietrudno domyślić nie wszyscy uczestnicy owej zabawy doczekali świtu.

Przyznaję, że sam tytuł filmu – "Shakma" – brzmi dość intrygująco. To on głównie zachęcił mnie do seansu. Jego siła tkwi w obcym, egzotycznym brzmieniu, które obiecuje coś niesamowitego, niebezpiecznego i prymitywnego. Niestety moje przypuszczenia nie zostały potwierdzone, a po obejrzeniu nie pozostało w mojej pamięci nic wartego uwagi. Niech to posłuży za rekomendację omawianego dzieła. Żeby nie być gołosłownym, pozwolę sobie wymienić kilka największych wad. Przede wszystkim od samego początku widza uderza w twarz taniość produkcji oraz jej telewizyjny sztych. I nie chodzi o to, że miała ona mały budżet, lecz bardziej o ogólne wrażenie potęgowane przez stockowe ujęcia wnętrz, randomową muzykę, żenujące dialogi czy ejtisowe stylówy protagonistów. Uczucie to można porównać do uderzenia mokrą szmatą w twarz. Tandetność ta w połączeniu z wszech wyczuwalną sztampą daje efekt piorunujący inaczej. 

"Shakma" opiera się na schematach ogranych jak stara klawiatura, na której nie są już widoczne litery. Pojęcie budowania napięcia dla autorów zawęża się do bardzo powolnego chodzenia aktorów po planie oraz równie wolnego rejestrowania tych ekscytujących eskapad. Według scenarzysty reakcją na znalezione zwłoki nie jest jak najszybsze wezwanie pomocy, lecz mozolne skradanie się po korytarzu w ich kierunku z rozdziawionymi ustami. Jedynym usprawiedliwieniem może tu być jedynie chęć maksymalnego wydłużenia filmu. Natomiast walka o życie z atakującym, dzikim zwierzęciem to zwykłe tarzanie się po podłodze. Przed oczami od razu stają pamiętne ujęcia z klasycznych dzieł Eda Wooda, kiedy to aktorzy byli jednocześnie twórcą i tworzywem, samemu animując leżące na nich potwory. Wrażenia nie poprawiają efekty dźwiękowe w stylu warczenia pawiana. Pierwszy raz w życiu usłyszałem warczącego pawiana, ale w sumie nie jestem ekspertem od afrykańskiej fauny, tym bardziej takiej znajdującej się na sterydach.

Akcji w "Shakmie" jest tyle, co pawian napłakał. Większość czasu spędzamy z bohaterami, którzy krążą bez celu po jakimś budynku, wykrzykując swoje imiona. Finał za to oferuje nam wzruszające kadry, w których pewien blondas z pompatyczną miną nosi różne niewiasty na rękach. Reżyser próbował tu i ówdzie powpychać jump scare'y, aby widzowi podnieść nieco poziom adrenaliny, lecz są one tak słabo wyegzekwowane, że więcej strachu może wzbudzić tost wyskakujący z tostera. 

Jedyną bardziej znaną osobą w obsadzie jest tu niejaki Roddy McDowall. Aktor ten wyspecjalizował się w graniu różnych profesorów i dziadków i czynił tak przez całą karierę nawet w latach młodzieńczych. Główny bohater, tzw. final boy, jest odtwarzany przez urokliwego blondyna Christophera Atkinsa, któremu niesławę przyniosła rola w słynnym soft porno "Błękitna laguna". Jego facjata jest tak niewinna, że potrafiłaby zmusić nagą striptizerkę do ubrania się. Pozostałe osoby grające w tym dziele to jacyś totalnie randomowi ludzie o charyzmie foliowej reklamówki, których aktorstwo jest przekonywające jak zeznania Hermanna Göringa w Norymberdze. Autorom należy się także bura za próbę odgapienia ścieżki dźwiękowej z bardziej znanych dzieł pokroju "Obcego" czy "Szczęk".

Reasumując, "Shakma" oferować widzowi może jedynie lekką rozrywkę, ale naprawdę można znaleźć do tego celu lepsze pozycje. To, co ją wyróżnia, to chyba jedynie fakt, iż wszystkie postacie giną. Tak, nawet blondas ginie, łamiąc serce niejednej dziewczynie. Tak się właśnie kończą zabawy w Boga. Jeśli ktoś jest uparty i mu się chce to niech potraktuje "Shakmę" jako swoisty protest film, piętnujący laboratoria, w których ludzie testują szminki na szympansach i innych stworzeniach. Człowiek to szarańcza i należy przywrócić władanie nad planetą jej prawowitym władcom, czyli świniom. Dziękuję.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?