Recenzja filmu

Sesje (2012)
Ben Lewin
John Hawkes
Helen Hunt

Podrap się umysłem

"Sesje", choć opowiadają o przekraczaniu pewnego tabu, robią to w lekkiej, codziennej manierze, podchodząc do problemu nie tylko zdroworozsądkowo, ale i z komediowym dystansem. Są transgresje
"Sesje", choć opowiadają o przekraczaniu pewnego tabu, robią to w lekkiej, codziennej manierze, podchodząc do problemu nie tylko zdroworozsądkowo, ale i z komediowym dystansem. Są transgresje i transgresje; jak widać, nie wszystkie wymagają taplania się w nieczystościach. Film Bena Lewina porusza poważny temat, ale zachowuje pogodę ducha, zaklętą już w pastelowej tonacji zdjęć. Tym samym staje się niemal baśnią, choć opartą na prawdziwej historii.  

Mark O'Brien (John Hawkes) ma 36 lat, ale wciąż wiele w nim z dziecka. Dotknięty paraliżem i skazany na życie z tzw. żelaznym płucem mężczyzna jest inteligentnym, sympatycznym facetem i stać go nawet na dystans do samego siebie. Wciąż jednak nie czuje się dojrzały. Usamodzielnienie się było w jego przypadku nie lada wyczynem, ale do pełni dorosłości Markowi brakuje… seksu. Co ciekawe, zaczyna on walczyć o swoje dopiero po konfrontacji z doświadczeniami innych upośledzonych. Okazuje się bowiem, że niepełnosprawność nie wyklucza bogatego życia erotycznego. Sterroryzowany przez świętą trójcę autorytetów (rodzice – przedwcześnie zmarła siostra – Bóg) bohater zaczyna uświadamiać sobie wówczas, że największe przeszkody na jego drodze to te, które są… urojone. Dlatego zanim zacznie pracować nad kontrolowaniem wytrysku, będzie musiał wykorzenić katolickie poczucie winy i przekonanie, że "o tym się nie mówi".  

Z tego powodu w filmie nieustannie powraca właśnie motyw opowiadania (narracja Marka z offu, jego rozmowy z księdzem czy wątek prowadzonych przez seks surogatkę audio-dzienników dokumentujących postępy terapii). Rzeczywisty Mark O'Brien zdał sprawę ze swoich doświadczeń w artykule, który posłużył za podstawę filmu. Zwierzyć się – wnioskuje reżyser – znaczy: uzewnętrznić, uczynić krok ku zmianie. "Sesje" przekonują właśnie o wadze kontaktu z drugim człowiekiem. W jednej ze scen Marka zaczyna swędzieć nos. Nie będąc w stanie się podrapać, powtarza mantrę "podrap się umysłem" – oczywiście bezskutecznie. Czasami, żeby sobie ulżyć, potrzeba drugiej osoby.

Na szczęście bohaterowi nie brak sojuszników. Miejscami robi się zresztą w tym względzie zbyt słodko, zwłaszcza gdy na ekran wkracza postać nad wyraz wyrozumiałego i wyluzowanego księdza (William H. Macy), z którym można pogadać o orgazmie i nawet wypić browara. Ale główny wątek relacji Marka z seks surogatką Cheryl (Helen Hunt) jest odpowiednio zrównoważony. Pokonywanie kolejnych barier – zarówno fizycznych, jak i psychicznych – pokazane jest z uwagą i bez mydlenia oczu. Duża w tym zasługa Johna Hawkesa i Helen Hunt, którzy odważnie gospodarują swoimi ciałami oraz – przede wszystkim – tworzą postacie z krwi i kości. Chciałoby się nawet zobaczyć więcej na temat tego, jak Cheryl godzi swoją pracę z życiem rodzinnym i społecznym postrzeganiem jej  zawodu. "Sesje" to jednak historia Marka i dlatego on pozostaje w centrum uwagi.

Ale przesłanie filmu łatwo rozsadza ramy kontekstu niepełnosprawności. To opowieść, która niesie w sobie spory ładunek pokrzepiającej energii i może pełnić uniwersalną funkcję terapeutyczną. Tylko że Ben Lewin – chyba całkiem niechcący – wydobywa również pewną niewygodną kwestię. Mark doznał seksualnego spełnienia, bo mógł sobie na to pozwolić, w sensie finansowym. A co mają powiedzieć ci upośledzeni, których nie stać na seks surogatkę? Czy tego typu specjalistyczna pomoc podlega refundacji? 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?