Gorzka słodycz

"Rodzeństwo Willoughby" to nieco przejaskrawiony, ale jakże wymowny obraz współczesnych rodzin. Samotność i opuszczenie czworga tytułowego rodzeństwa bije po oczach niemal w każdej scenie.
O rodzinie napisano setki książek i tyleż samo nakręcono filmów. Pomyśleć by można, że już nic nowego na ten temat powiedzieć nie można. Otóż jednak można, czego dowiodła Lois Lowry, autorka powieści dla młodzieży. W 2009 roku na półkach księgarń pojawiła się jej kolejna praca, początkowo tytułowana jako "Niecny spisek". Od niedawna na platformie Netflix możemy obejrzeć jej ekranizację pod tytułem "Rodzeństwo Willoughby". Czy warto?


Rodzeństwo Tim, Jane i dwaj Barnabowie Willoughby pochodzi z rodziny o nieco staroświeckich tradycjach, ale słynącej też z wielkich czynów. Niestety oni sami są dziećmi dwojga głupich i egoistycznych ludzi, którym miłości starczyło tylko na siebie nawzajem, a swoje potomstwo, mówiąc delikatnie, traktują jak darmozjadów niewiadomego pochodzenia. Pewnego dnia mające dość takiego życia dzieciaki wpadają na pomysł, aby się osierocić. Opracowują sprytny plan wysłania rodziców na wycieczkę, z której nie mogą wrócić. Jednak ku ich zdumieniu zaraz po ich wyjeździe w domu pojawia się Niania, z którą przeżyją niejedną szaloną przygodę, spotkają na swej drodze niezwykłych ludzi oraz przekonają się, czym na prawdę jest rodzina. 

   

Trzeba przyznać, że Kris Pearn, odpowiedzialny za reżyserię znanego filmu "Klopsiki kontratakują", stworzył wspaniałą animację dla całej rodziny. Postacie są ciekawe i każda zostanie zapamiętana na długo. Film skrzy się od ciepłych, a wręcz cukierkowych kolorów, a słodycz wypływa tu z każdej strony. I właśnie do tej słodyczy ktoś mógłby się przyczepić. Praktycznie na każdym kroku widzimy gdzieś jakąś tęczę mrugającą do widza i bohaterów. Niemal cały czas ktoś się słodko uśmiecha lub ma pełen słodyczy głos, zaś jeden z bohaterów wręcz żyje z wyrobu słodkości. Jednak myli się ten, kto uważa, że "Rodzeństwo Willoughby" to mdła opowieść o słodkich dzieciach.



Bo opowieść pomimo swojej cukierkowej otoczki, ma w sobie bardzo gorzkie nadzienie. Timothy, Jane i Barnabowie A i B to samotne dzieci, którym obce jest zainteresowanie, troska, czy miłość. Zajęci sobą rodzice, faktycznie bojący się swojego potomstwa, których już sam fakt, że muszą z nim dzielić dach nad głową przyprawia o ból głowy, nie są zainteresowani latoroślami i nic o nich faktycznie nie wiedzą, a nawet zadają sobie pytanie skąd one właściwie się wzięły. Oboje są może nieco przerysowanym, ale jednak dowodem na to, że nie każdy nadaje się na rodzica. A to niestety odbija się na dzieciach. A te przecież są prawdziwym powodem do dumy: obdarzeni zdolnościami technicznymi bliźniacy, posiadająca piękny głos Jane, czy dojrzały jak na swój wiek Tim pragnący przywrócić nazwisku należną mu rangę, to wymarzone dzieci dla zdrowo myślących rodziców. 



Przesłanie filmu jest bardzo trudne dla przeciętnego dziecka, które może się wręcz przerazić prezentowaną tu wizją rodziny. Oczywiście państwo Willoughby zostali tu porządnie przerysowani, ale czy niepozbawieni pewnego realizmu? Nie można zaprzeczyć, że dzisiejsi rodzice znacząco się różnią od starszego pokolenia. Zajęci robieniem kariery i zapracowani, nie mają czasu dla swoich dzieci. Nieraz zostawiają je samym sobie, nie mając czasu, aby się z nimi pobawić, czy nawet zwyczajnie porozmawiać. Przez to dzieci spędzają coraz więcej czasu w przedszkolach i świetlicach albo przed telewizorami. 

"Rodzeństwo Willoughby" to nieco przejaskrawiony, ale jakże wymowny obraz współczesnych rodzin. Samotność i opuszczenie czworga tytułowego rodzeństwa bije po oczach niemal w każdej scenie. Niezwykle wzruszające są zwłaszcza te sceny, gdy widzimy najstarszego z nich Tima patrzącego na zabawę rodzeństwa z Nianią i próbującego zrozumieć to dziwne zjawisko. Oczywiście znajdą się tu również sceny typowo komediowe, odnoszące się, o ironio, do państwa Willoughby wpędzających w kłopoty każdego wokół siebie, czy nawet częste ukazywanie ich własnej głupoty. 

     

Ta kanadyjska animacja to wspaniały obraz odnoszący się do ważnej tematyki samotnego dzieciństwa, opuszczenia oraz odpowiedzialności za drugiego człowieka, choć podana w być może nieco kontrowersyjny sposób. Dzieci przekonają się, że rodzina to nie tylko mama i tata, ale również brat i siostra. Rodzice z kolei zrozumieją, czym jest odpowiedzialne rodzicielstwo. Dobrze by było, aby rodzice usiedli do seansu razem z dziećmi. 

A na prawdę warto. "Rodzeństwo Willoughby" to wspaniała opowieść, pełna ciepłych kolorów i wspaniałą muzyką, z bardzo mądrym i ważnym przesłaniem. Polecam.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?