Spielberg udowadnia w tym filmie jedno - nawet najambitniejsze założenie jest w stanie uczynić tylko kinem rozrywkowym, które choć nie wiem jak by chciało aspirować do głosu w dyskusji na tematy
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
Facebook
X
Udostępnij
Skopiuj link
Bądź na bieżąco
Spielberg udowadnia w tym filmie jedno - nawet najambitniejsze założenie jest w stanie uczynić tylko kinem rozrywkowym, które choć nie wiem jak by chciało aspirować do głosu w dyskusji na tematy etyczne, pozostanie tylko pustą bańką mydlaną. Film został wysnuty z opowiadania Philipa K. Dicka i opowiada o gliniarzu, policjancie (pozostawmy tu pełną dowolność czytelnikowi w wyborze nomenklatury) z przyszłości, który łapie ludzi za zamiar popełnienia przestępstwa. Wszystko jest super, dopóki jasnowidze nie wskazują naszego bohatera jako przyszłego mordercy. John Anderton, grany przez Toma Cruise'a, nie jest postacią kryształowo czystą, co każe nam od początku żywić głębsze nadzieje, iż jakoś się to rozwinie. Oficer Prewencji, narkotyzuje się po tym, jak utracił syna, w pracy jest raczej zarozumiały. Na tym głębia obrazu pana Stevena się kończy. Całość filmu od chwili, gdy Anderton dowiaduje się, że ma zabić, to jedynie przyzwoite kino akcji opierające się na pościgach i efektach specjalnych. Ledwie zarysowano wątpliwości, jakie ma w związku z projektem prewencyjnym bohater grany przez Colina Farrella. Problem etyczny opiera się tu jedynie na tym, że można kogoś niewinnego aresztować, a nie na tym, iż zakłada się mu "aureolę" za to, czego nie popełnił. Używając najpospolitszego porównania, jeśli mielibyśmy za chęć zabicia teściowej zamykać, to pokaźna grupa mężczyzn odsiadywałaby wyroki, a i kobiet byłoby w takiej sytuacji niemało. Reżyser całkowicie pomija akcentowanie tego, że jasnowidze to ludzie. Aspekt ten pojawia się dopiero, gdy Anderton uprowadza Agathę. To tak jakby mówić: "Nie jesteś człowiekiem, dopóki nie jesteś mi użyteczny", co wydaje mi się nieodpowiedzialne w stosunku do widza. Nie sposób też nie odnieść tegoż obrazu do innego filmu powstałego w oparciu o opowiadanie Philipa K. Dicka, a mianowicie do "Łowcy androidów" ("Blade runner", jak kto woli) Ridleya Scotta. Reżyser ten, co prawda, chciał zrobić jedynie film akcji, jednak uzyskał fenomenalną opowieść z pytaniem o istotę człowieczeństwa. Czy człowiekiem może być maszyna? Co decyduje o tym, iż możemy nazywać się ludźmi, mięsień zwany sercem, czy to jak czujemy i postępujemy? U Spielberga brak jest takich pytań, przez co obraz ten staje się całkowicie pusty. Oczywiście można twierdzić, że jest to kino rozrywkowe i nie należy mieć wygórowanych oczekiwań w stosunku do niego, jednak po co w takim razie reżyser sięgał po Dicka? Przecież taki film można nakręcić bez powoływania się na jego nazwisko.