"Pulgasari" był monumentalnym przedsięwzięciem, które aspirowało do miana sukcesora japońskiej serii o Godzilli. Jak powszechnie wiadomo, północnokoreańska kinematografia służy głównie
Azjatycka kinematografia, pomimo swojej specyfiki jest ceniona na całym świecie, a wielu wschodnich reżyserów, takich jak Akira Kurosawa czy Zhang Yimou uważanych jest za mistrzów kina. Uznaniem cieszą się też azjatyckie horrory, a także popularne monster movies, których prekursorem był japoński "Godzilla". Nic więc dziwnego, że w latach 80 o stworzeniu kina światowej klasy zaczęła marzyć także odizolowana i totalitarna Korea Północna. Kim Dzong Il, syn dyktatora Kim Ir Sena, a prywatnie wielki entuzjasta sztuki filmowej, postanowił więc uczynić z Pjongjangu nowe Hollywood.
Historia powstania "Pulgasari" jest, delikatnie mówiąc, zagmatwana. Pomysł Kima na stworzenie hitu na miarę "Godzilli" nie miałby w sobie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do roli reżysera swojego wymarzonego dzieła wybrał popularnego południowokoreańskiego twórcę Sang-ok Shina. Niewielki entuzjazm filmowca związany z projektem wzrósł jednak szybko w... północnokoreańskim obozie pracy, w którym syn "Wielkiego Wodza" postanowił przemówić mu do rozumu. "Pulgasari" więc powstał i zgodnie z marzeniem Kima, stał się filmem kultowym.
Fabuła jest oparta na średniowiecznej koreańskiej legendzie opowiadającej o rządach despotycznego władcy. Jego poddani są przez niego ograbiani, skazani na nędzę i głód. Pewnego razu ubogi kowal niesłusznie zamknięty przez tyrana w więzieniu, lepi z ryżu małą figurkę. Dzięki tajemnym mocom i zaklęciom figurka ożywa, by z czasem przerodzić się w olbrzymiego, ale mimo wszystko przyjaznego potwora, który pomoże ciemiężonemu ludowi pozbyć się okrutnego króla.
"Pulgasari" był monumentalnym przedsięwzięciem, które aspirowało do miana sukcesora japońskiej serii o Godzilli. Jak powszechnie wiadomo, północnokoreańska kinematografia służy głównie wszechobecnej propagandzie i nie inaczej było w tym przypadku - prosty, pracujący lud obalający despotycznego władcę, czerwone flagi powiewające na wietrze, wreszcie sam Pulgasari, będący prawdopodobnie metaforą zdradliwego kapitalizmu. Właściwie przez większość seansu możemy dopatrzeć się krytyki zachodniego świata i być świadkami towarzyszącej większości scen nachalnej komunistycznej propagandy.
Ciężko jest jednak film obiektywnie ocenić. Z pewnością jest obrazem kultowym, ale jak wiadomo, "kultowy" nie zawsze znaczy "dobry". "Pulgasari" nie jest nawet przeciętny, jest po prostu zły. Obowiązkowe propagandowe wstawki, drętwe dialogi, słaba i nienaturalna gra aktorska, a także wykonanie kostiumu monstrum sprawiają, że ciężko doszukać się tu jakichkolwiek pozytywów. Dodając do tego atmosferę skandalu towarzyszącą realizacji filmu, otrzymujemy obraz kiepski, a momentami wręcz groteskowy i absurdalny, niemniej jednak warty obejrzenia. Europejscy widzowie nieczęsto bowiem mają okazję zapoznać się z trudno dostępną kinematografią Korei Północnej. "Pulgasari" można więc uznać za niewymagającą intelektualnie rozrywkę, obraz, którego nie trzeba traktować do końca poważnie. Wyłączając myślenie i pozbywając się na pewien czas poczucia estetyki, możemy jednak przygotować się na całkiem przyjemny seans.