Recenzja filmu

Przyjaciel do końca świata (2012)
Lorene Scafaria
Steve Carell
Keira Knightley

Dodge this!

Scafaria jest niezrównana, gdy z satyrycznym zacięciem pokazuje spektrum społecznej reakcji na nadchodzący koniec świata.
Apokalipsa to nasz chleb powszedni. W kinie zalewał nas już deszcz meteorytów, przemierzaliśmy skute lodem metropolie, widzieliśmy, jak po swoje wraca stłamszona natura. Dziesiątkowały nas mordercze wirusy, beznamiętne maszyny, zabójcze promieniowanie, a nawet rozwścieczona leśna fauna. Rzadko jednak mieliśmy okazję śmiać się z nadchodzącej zagłady. "Przyjaciel do końca świata" daje nam tę możliwość, choć często jest to śmiech, który więźnie w gardle.

Film debiutującej za kamerą Lorene Scafarii rozpoczyna się radiowym komunikatem o nieudanej misji wahadłowca Deliverance - ostatniej deski ratunku dla ludzkości zagrożonej przez gigantyczną asteroidę, Matyldę. Słysząc, że za trzy tygodnie Błękitna Planeta zamieni się w obłok pary, żona głównego bohatera wyskakuje z samochodu i znika w mrokach nocy. To oczywiście nie koniec kłopotów Dodge'a (Steve Carell) - faceta, który zaczął przeżywać swoją apokalipsę na długo, zanim Ziemia znalazła się na kursie kolizyjnym z Matyldą.

Dodge zmarnował wiele szans i popełnił błędy, których nie może sobie wybaczyć. Jego emocjonalnie rozchwiana sąsiadka (Keira Knightley) nie będzie miała nawet okazji, by pójść w jego ślady. To, co ich dzieli, jak na ironię ich łączy - oboje, ze skrajnie różnych powodów, nie chcą zgodzić się na abnegację. Podróżując przez kraj, są świadkami tego, jak ludzie radzą sobie z widmem Armageddonu. Efekt ich obserwacji Scafaria zamyka w kapitalnych, komediowych mikroscenkach. Niezrównana jest zwłaszcza wtedy, gdy z satyrycznym zacięciem pokazuje spektrum społecznej reakcji na nadchodzący koniec świata: zamieszki na przedmieściach i plażowo-knajpiane komuny, szefów korporacji rozdających lekką ręką wysokie stanowiska i niestrudzonych amatorów joggingu, zatroskanych spikerów telewizyjnych i podsumowującą "dorobek ludzkości" okładkę magazynu "Time", rozluźnienie obyczajów na pięć minut przed zagładą i ukrytych w bunkrze wojaków, którzy wykorzystując "najsilniejsze z samic", planują na nowo zaludnić Ziemię po katastrofie. "Zawsze wiedziałem, że to wszystko skończy się przedwcześnie" - mawia Dodge. 

Reżyserka ma jednak nieco większe aspiracje, co widać zarówno w mętnym, nieobecnym wzroku Carella, jak i w zaszklonych oczach Knightley. Jako uniwersalna opowieść o samotności - o oswajaniu jej, strachu przed nią, a nawet o czerpaniu z niej siły - jej film kwitnie dopóty, dopóki autorka nie przekierowuje ironicznej tragikomedii na tory słodko-gorzkiego love story. Paradoks polega na tym, że ostatni, nieco kiczowaty akt utworu jest wynikiem ryzyka, które Scafaria musiała podjąć. Zabraniając bohaterom przeżywać "coś wielkiego", odebrałaby filmowej asteroidzie wagę i znaczenie. Pozwalając na to, zabiera ich na teren melodramatu - tam, gdzie każdy gest i każde słowo są większe niż kino.
1 10
Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Przyjaciel do końca świata
Miłośnicy apokaliptycznych produkcji nie powinni mieć w tym roku powodów do narzekań. "Przyjaciel do... czytaj więcej
Recenzja Przyjaciel do końca świata
"Przyjaciel do końca świata" to reżyserski debiut niejakiej Lorene Scafaria. Ta anonimowa dla szerokiej... czytaj więcej
Recenzja Przyjaciel do końca świata
Jako że odpuściłem sobie oglądanie kolejnych potworków "2 z 6 scenarzystów "Strasznego filmu"", tak... czytaj więcej