Zaczęło się od błahostki: podczas swojej nocy poślubnej, skromny wykładowca uniwersytecki i wynalazca-amator, Robert Kearns, wsadził butelkę szampana między nogi i mocując się z zawleczką,
Zaczęło się od błahostki: podczas swojej nocy poślubnej, skromny wykładowca uniwersytecki i wynalazca-amator, Robert Kearns, wsadził butelkę szampana między nogi i mocując się z zawleczką, wystrzelił korek prosto w lewe oko. Prawie oślepł. Dekadę później, podczas rodzinnej dyskusji na temat samochodowych wycieraczek, udziałem Kearnsa stał się tytułowy przebłysk geniuszu. Zainspirowany budową gałki ocznej i kanalików łzowych, Bob doszedł do wniosku, że świat można ulepszyć za pomocą regulowanych mechanizmem czasowym, automatycznych wycieraczek. Wkrótce chciwy koncern Forda zagarnął opatentowany przez Kearnsa wynalazek, a zmielony w trybach biurokratycznej machiny mężczyzna wypowiedział korporacyjnemu gigantowi wojnę – bezpardonową i długoletnią. Na ekranie Kearns pokonuje kolejne stopnie ku moralnemu zwycięstwu i finansowej rekompensacie. Traci zdrowie, rodzinę, przyjaciół. Bez końca upada, podnosi się z coraz większym trudem. Odrzuca kolejne propozycje ugody, rezygnuje z pieniędzy, za które sączyłby drinki na Karaibach do końca życia. Debiutującemu w roli reżysera Abrahamowi nie można odmówić faktograficznej rzetelności, ale nie da się też ukryć, że niepotrzebnie idealizuje swojego bohatera (jego sukces mówi sam za siebie!). Nie widzi w nim ojca i męża, który w imię abstrakcji unieszczęśliwia najbliższych, a jedynie bojownika o wolność swoich kumpli po fachu (Bob dostaje listy od poszkodowanych w podobnych sprawach wynalazców). Greg Kinnear ma naturalny, wynikający z aparycji dar do odtwarzania postawionych pod życiowym murem przeciętniaków, ale jego największa siła jest też słabością. Bez podpórki w postaci mocnego, wielowarstwowego scenariusza, jego bohaterowie spadają w otchłań banału. Film Abrahama jest idealnym przykładem na to, że podobne historie, zakorzenione mocno w amerykańskiej mitologii afirmacyjnej, obronią się nawet bez mecenatu wielkiego kina. Wystarczy spojrzeć na plakat: szary człowieczek stoi przed potężnym gmaszyskiem motoryzacyjnego potentata. Słoneczko świeci, Bob Kearns trzyma ręce w kieszeniach – jakoś nie chce się wierzyć, że jego hart ducha nie zostanie nagrodzony. Ten "Proces" skończy się happy endem, a Józef K. zmiażdży grdykę systemu. God Bless America! Dobrą zabawę sankcjonuje stosowna informacja: film oparty na faktach. Na płytach bida z nędzą – zapowiedzi innych DVD i zwiastun filmu.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu