Spotkanie

Twórczyni z olbrzymim wyczuciem uporządkowała to, co udało jej się zgromadzić w trakcie tej na poły etnograficznej kwerendy. Odrzuciła epatowanie sensacją, ustrzegła się ocen i komentarzy,
Bóg Ojciec, Syn Boży, Twój Stary. Ten ostatni wiecznie wycofany, choć przecież – podobnie jak ten pierwszy – surowy nawet na dystans. Wyobrażasz sobie, że chciałby cię widzieć w formie niezachwianej opoki, twardej skały, na której opiera się twój mały świat: stabilna rodzina, dobra praca, siła fizyczna, pewność siebie, ogarnianie rzeczywistości za dwóch, a może nawet za trzech rosłych drwali. Polskich facetów może różnić wszystko – generacja, ideologia, stosunek do religii, orientacja seksualna, poziom otwartości i tak dalej – ale wielu z nich z dużym prawdopodobieństwem zjednoczy się pod sztandarem lęku przed ojcem, który ocenia i oczekuje, ale nie potrafi zdobyć się na żadne szczere wyznanie. 

Jeśli więc ktoś Wam powie, że "Prawy chłopak" jest w pierwszej kolejności filmem o "naszym politycznym tu i teraz", będzie to tylko jakaś część prawdy. Hanna Nobis dysponuje albo niezwykłą intuicją, albo wyjątkowym szczęściem, bo jej bohater to spełniona fantazja każdej debiutującej dokumentalistki. Antka – 22-latka z Wrocławia – poznajemy jako gorliwego katolika i aktywistę politycznego o ultraprawicowych poglądach. Z okrągłą, gładką buzią, łagodnym spojrzeniem i ciepłym głosem, chłopak wygląda jak uczeń podstawówki, chociaż za pazuchą nosi rewolwer, na demonstracjach skanduje razem z ONR-owcami: "Raz sierpem, raz młotem, tęczową chołotę!", a z towarzyszami z Bractwa Przedmurza – katolickiej "organizacji formacyjnej" dla młodych mężczyzn – żegna się słowami: "Z Panem Bogiem!". Wyjątkowa wdzięczność tego materiału nie polega jednak na wciskaniu się z kamerą w działalność i obyczaje prawicowych ekstremistów, lecz na uważnym, pozbawionym uprzedzeń towarzyszeniu kolejnym wyborom jednego bohatera, co robi z "Prawego chłopaka" kawałek o nieomal fabularnym zabarwieniu. 

Jednocześnie pokusa, żeby odrzucić "Prawego..." już na początku, ze względu na zmęczenie polską wojną kulturową, pozostaje bardzo silna. Nobis zaczyna od portretu zbiorowego: członkowie Bractwa wycinają siekierą znak krzyża na drzewie i odprawiają mszę, oczywiście w rycie trydenckim. Później oglądamy tych samych chłopaków jeszcze wielokrotnie, zawsze w podobnych kontekstach: podekscytowanych hukiem rac na Marszu Niepodległości albo lekko zakłopotanych i wystraszonych podczas kontrdemonstracji wymierzonej w Marsz Równości we Wrocławiu. Wyglądają podobnie i lubią podobne rzeczy: podniosłe patriotyczne pieśni, potańcówki w stylu lat 20., wycieczki w góry i ogniska z księżmi. Noszą kaszkiety i kolorowe muchy, niektórzy nabijają stare fajki tytoniem, pykają nerwowo i poprawiają fulary, a jeśli mają dziewczyny, te błyskawicznie zachodzą w ciążę i – w skromnych sukniach do kostek, ze wzrokiem wbitym w ziemię oraz z rumieńcem wstydu na policzkach – zajmują się obsługą kolejnych spotkań, na których młodzi dżentelmeni czytają Biblię i planują tradycjonalistyczną kontrrewolucję. 

Gdyby Nobis zdecydowała się pozostać na poziomie takiego politycznego pejzażu, z dużym prawdopodobieństwem wpadłaby w pułapkę zerojedynkowej publicystyki: utwierdzania jednej grupy we własnej słuszności ("Patrzcie, jacy z nich śmieszni cosplayerzy faszyzmu!") oraz betonowania drugiej w poczuciu niezrozumienia i wykorzystania ("Ojkofobi jak zwykle nas szkalują!"). Zdjęcia trwały pięć lat, reżyserka startowała bez pomysłu na punkt dojścia, najpierw przez rok obserwując członków Bractwa, a następnie skupiając całą uwagę na Antku. "Od początku był bardzo empatyczny, prawdziwy oraz bardziej delikatny od innych chłopaków" – mówiła Nobis w wywiadzie dla portalu Cineuropa. –"Od razu wiedziałam, że w jego życiu nastąpi zmiana, ale nie, że będzie tak drastyczna". Efekt tego wyboru okazał się więcej niż frapujący. Twórczyni z olbrzymim wyczuciem uporządkowała to, co udało jej się zgromadzić w trakcie tej na poły etnograficznej kwerendy. Odrzuciła epatowanie sensacją, ustrzegła się ocen i komentarzy, schowała własną pozycję ideową daleko poza kadrem, posługując się metodą cichej, empatycznej obserwacji, a nie wrzaskliwego wytykania paluchem. Z polityki jako światopoglądowego starcia nieuchronnie przesuwamy się więc w kierunku intymnej opowieści o kryzysie męskości, o tresowaniu małych chłopców w sztuce tłumienia słabości i przyjmowania za tożsamościowy pewnik świata opartego na surowym, maczystowskim Prawie Ojca. Wielu polskich facetów przejrzy się w tym filmie jak w zwierciadle, nawet jeśli od Antka dzielą ich lata świadkowania obyczajowej transformacji oraz przechodzenia przez kolejne cykle liberalizacji wieńczonej prawicowym backlashem. 

Trzeba też powiedzieć, że "Prawy chłopak" jest filmem, o którym stosunkowo trudno się pisze. Skoro zasadniczy myk opiera się na przemianie bohatera, bardzo łatwo zdradzić – nawet bezwiednie – w jakim kierunku podąży ta historia, odbierając czytelniczkom przyjemność czerpaną ze snucia własnych domysłów i oczekiwań na bieżąco. Tym bardziej że Nobis ma wielki talent do wyłuskiwania znaczących, wręcz profetycznych detali z surowej materii dokumentu, co dopiero pod koniec opowieści spina szereg rozproszonych wątków w bardzo klarowną całość. "Martwi mnie ta tendencja, że trzeba się wszystkiego uczyć: o byciu z kobietami, o byciu w towarzystwie" – zwierza się w pewnym momencie Antek i jest to bardzo ważny punkt obserwacyjny. Bo jeśli  "Prawy..." zasadniczo stroni od mocnych tez, to przed jedną nie ma w tym filmie ucieczki: narodowa zgoda, budowanie politycznej wspólnoty i kształtowanie zdrowej tożsamości nie będą możliwe dopóty, dopóki młodzi mężczyźni nie otworzą się na rozmowę z kobiecością, rozumianą zarówno jako zbiorowa, sprawcza siła, jak i kobiecość własna, wewnętrzna, stale domagająca się odkrycia, akceptacji i pielęgnowania, zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym. W opisie na Filmwebie przeczytacie pewnie, że "życie Antka zmienia się, kiedy poznaje Weronikę, dziewczynę o diametralnie innych poglądach" – i znowu, podobnie jak z tematem polaryzacji społecznej, jest to prawda, ale tylko pewna prawda. Jedna z wielu sygnalizowanych w tym filmie.

To w końcu także głęboko humanistyczny obraz człowieka, który – tak jak pewnie każdy i każda z nas – z całych sił walczy o zachowanie autonomii i nie daje się wtłoczyć w żadną stabilną, upupiającą formę. Wrażliwość, inteligencja i otwartość na doświadczenie prowadzą Antka w stronę nieustannego testowania granic własnej tożsamości, nawet jeśli ostatecznie jego osobowość rozsadza ramy każdej kolejnej próby i kończy się dalszym egzystencjalnym pogubieniem (lub – tu wnioski pozostają otwarte na interpretację – wielką ulgą). Można się oczywiście zastanawiać, na ile tę przemianę zastymulowała nieubłagana obecność kamery. Albo w jakim kierunku poszłaby bez niej. Równie dobrze można jednak odwrócić tę perspektywę i pomyśleć, że to dopiero otwartość Antka otworzyła reżyserkę na potencjał jej własnego filmu. "Lubię z tobą rozmawiać" – to życiowa dewiza młodocianego narodowca oraz młodego mężczyzny, który dopiero negocjuje własne miejsce w świecie. Bez niej nie byłoby tego rzadkiego w polskim kinie spotkania. Bez niej nie warto robić sztuki ani mówić o wspólnocie. A pewnie nawet w ogóle nie warto się odzywać.
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?