Cherbourg, rok 1957. Siedemnastoletnia Geneviève Emery (Catherine Deneuve) pomaga swojej matce w prowadzeniu sklepu z parasolkami. W tajemnicy przed nią spotyka się z Guy (Nino Castelnuovo),
Jacques Demyw swoim filmie doprowadza do konfrontacji odrealnionych uczuć z przyziemną i bezlitosną rzeczywistością, wystawiając tym samym na próbę bezgraniczną miłość niedoświadczonych jeszcze przez życie, zakochanych po uszy nastolatków. Perspektywa związania się z mężczyzną, który nie będzie w stanie utrzymać rodziny, czy posłuchanie głosu rozsądku matki–wybór, przed którym staje bohaterka, jest tak naprawdę pierwszym poważnym krokiem dziewczyny w dorosłość. Przyjemnie ogląda się na ekranie młodziutką Catherine Deneuve, która dzięki roli w "Parasolkach z Cherbourga"stała się rozpoznawalną aktorką, by zaledwie kilka lat później uzyskać status światowej gwiazdy za sprawą swojej znakomitej kreacji w "Piękności dnia". Aż chciałoby się do tego skomplementować jej talent muzyczny, gdyby nie rozczarowujące spostrzeżenie, że jej partie wokalne w "Parasolkach"zostaływ całości zdubbingowane. (!) Zresztą nie tylko jej, lecz także pozostałych członków obsady. Biorąc pod uwagę fakt, że w filmie nie pada ani jedno słowo mówione, widz, który nie ma okazji usłyszeć choćby przez chwilę prawdziwych głosów występujących w filmie aktorów, może czuć się co najmniej rozgoryczony, by nie pokusić się o śmielsze określenie–oszukany. No właśnie. "Parasolki z Cherbourga"zasłynęły jako film w całości zaśpiewany. W moim przekonaniu nie stanowi to jednak ich atutu. Co więcej, obraz Demy'egopotwierdza niestety wszystkie argumenty wysuwane przez oponentów musicali przeciwko temu dość specyficznemu gatunkowi. Brak choćby krótkiej wymiany zdań nieokraszonej śpiewem powoduje, że ekranowa historia pozbawiona jest jakiejkolwiek wiarygodności. Postacie śpiewają tu o wszystkim, począwszy od sprawdzenia zapłonu w samochodzie, a skończywszy na spostrzeżeniu głównej bohaterki, że powinna była zmienić obuwie do tańca. Nie znajduje wytłumaczenia awersja reżysera do scen mówionych, o które film momentami wręcz dobitnie się prosi. Odniosłem nawet wrażenie, że śpiew paraliżuje bohaterów filmu, tak jakby niejednokrotnie chcieli ze sobą porozmawiać na dowolny temat, nie na tyle jednak istotny dla fabuły, by miał od razu sprowokować kolejną partię muzyczną, przez co rezygnują z podtrzymywania konwersacji. Reżyser, tworząc film wyśpiewany od A do Z, bez wątpienia czerpał z tradycji opery. Pytanie tylko, czy zabieg był potrzebny, jeśli cierpieć ma na tym autentyczność historii (dodajmy–całkiem dobrej). W efekcie mnóstwo scen trąci sztucznością czy wręcz karykaturalnością. Co jeszcze bardziej zawodzi w filmie Demy'ego, to sama muzyka, autorstwa znakomitego przecież Michela Legranda. Poza jednym–co należy jednak kompozytorowi oddać, doskonałym–motywem, kompozycje są nieszczególne, nie wpadają w ucho, a przede wszystkim nie oddają nastroju scen, kompletnie rozmijając się z emocjami, które powinny towarzyszyć w danej chwili bohaterom–tak jakby ukończony scenariusz został następnie na siłę dopasowany do gotowej już ścieżki dźwiękowej. Co z kolei ratuje "Parasolki z Cherbourga"jako musical, to wspomniany już główny motyw muzyczny, świadomie wykorzystywany przez reżysera w najlepszych scenach filmu–czy to podczas napisów początkowych (świetne ujęcie z lotu ptaka!), czy w słynnej–i bezspornie kluczowej–scenie rozstania, będącej wizytówką obrazu. Mowa o "Je ne pourrai jamais vivre sans toi" (angielska wersja "If I Go Away"otrzymała nominację do Oscara). Scena (majstersztyk!) wzrusza i zachwyca od swoich pierwszych tonów do spektakularnego zakończenia. Mimo wszystko to wciąż niezły film, choć w sporej mierze nierówny. Gdyby zbudowano go z samych takich scen jak opisana powyżej, otrzymalibyśmy niezaprzeczalne arcydzieło musicalu, tymczasem dostajemy obraz, który z pewnością dzieli odbiorców. Entuzjaści opery będą zapewne w pełni usatysfakcjonowani. Wielu widzów obejrzy jednak "Parasolki z Cherbourga"z uśmiechem politowania. Jeden z kolegów Guy mówi na początku filmu, że nie lubi opery i woli chodzić do kina, oddając tym samym moje upodobania artystyczne. Jakże byłby rozczarowany, gdyby w kinie przyszło mu obejrzeć film, w którym sam występuje.