Podstawowym grzechem "Paintballa" jest wizualna miernota. Wprowadzono kamerę termowizyjną, z której to oglądamy co bardziej makabryczne morderstwa. Niestety obraz z tej kamery jest
Przetrwać "Paintball" nie jest łatwo. Stwierdzenie to dotyczy zarówno bohaterów filmu, jak i widzów. Jedni i drudzy zostają zwabieni wizją prostej, intensywnej rozrywki. Jedni i drudzy stają się ofiarami makabrycznej gry. I naprawdę trudno powiedzieć, kto wychodzi na tym gorzej. Bohaterowie, których żywot dokonał się w krwawy sposób, czy widzowie, którzy będą musieli żyć z pamięcią tego przerażająco złego filmu?
Od produkcji z rodzaju survival horror nikt nie oczekuje cudów. Fabuła nie tylko nie musi być spójna, ale nawet nie musi być logiczna. Wystarczy jedynie, by w filmie było kilka barwnych postaci, a przede wszystkim - sporo widowiskowej jatki. Przy tak nisko postawionej poprzeczce wydaje się niemożliwe, by nie sprostać wymaganiom. Tymczasem "Paintball" przypomina sytuację, w której ktoś, kto próbuje zagotować wodę na herbatę, przypala czajnik, a potem zmienia w stertę popiołu całe mieszkanie. Twórcy zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby zepsuć zabawę oglądania mordu na ekranie. Mógłbym uznać to za szlachetne krzewienie ideologii non-violence, gdybym wierzył, że rzeczywiście takie intencje przyświecały twórcom. Mocno w to jednak wątpię.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomysł na film Daniel Benmayor i Mario Schoendorff mieli całkiem dobry. Oto grupa przypadkowych, zblazowanych, znudzonych życiem osób chce przeżyć weekend z dużą dawką adrenaliny. Dlatego też zapisali się na udział w grze terenowej, w której biegają z karabinami i próbują się pozabijać. Ponieważ żyją w cywilizowanym kraju, wojna prowadzona jest na niby, zamiast ostrej amunicji uczestnicy mają do dyspozycji kulki wypełnione farbą. Jednak ta gra będzie inna. Okazuje się bowiem, że są ludzie, którzy dość mają pedikiuru ludzkiej natury i chcą doświadczyć prawdziwej przemocy. Wkrótce uczestnicy zaczną ginąć mordowani w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób...
Podstawowym grzechem "Paintballa" jest wizualna miernota. Wprowadzono kamerę termowizyjną, z której to oglądamy co bardziej makabryczne morderstwa. Niestety obraz z tej kamery jest monochromatyczny, przez co nawet najbardziej widowiskowa scena wypada blado. Ot, choćby taka śmierć przy użyciu mini min. O ileż większe zrobiłaby wrażenie, gdybyśmy zobaczyli ostrą czerwień sztucznej krwi. Twórcom pewnie wydaje się, że byli sprytni, że pokazują to samo, co w setkach podobnych filmów, lecz czynią to zupełnie inaczej. Zapomnieli jednak o tym, że nie bez powodu w tamtych produkcjach nie kombinowano tak ze scenami śmierci.
Drugim poważnym grzechem filmu jest hiszpański dubbing. Z jakichś powodów aktorzy mówili po angielsku, lecz w wersji ostatecznej zastąpiono ścieżkę dźwiękową hiszpańskimi dialogami. Rezultat jest mocno groteskowy, szczególnie w scenach pełnych chaosu i strachu. Krzyki wypadają sztucznie, wręcz komediowo, spokojnie więc można się śmiać, jest to bowiem jedyna odpowiednia reakcja.
Jedyne, co w filmie ciekawi, to pokazanie, jak zniewoloną istotą jest człowiek. Kiedy bohaterowie orientują się, że paintball to tylko pretekst, by złapać ich w pułapkę, przyjmują zasady gry, nie wyłamują się. Nie będą Aleksandrem Wielkim, który pomyślał nieszablonowo i przeciął węzeł gordyjski, oni do końca będą próbować go rozsupłać. Choć ich towarzysze giną, oni nadal zachowują się zgodnie z narzuconymi regułami. Widać to szczególnie wyraźnie w scenie, w której docierają do granicy terenu gry. Jego koniec wyznacza druciany płot pod napięciem. Jednak wystarczyło trochę pomyśleć (a niektórzy z graczy ponoć byli inteligentni), by znalazł się sposób na przedarcie się przez ogrodzenie. Oni jednak cofają się do labiryntu, jak na grzeczne szczury laboratoryjne przystało.
Ta wizja mroziłaby krew w żyłach, gdyby nie to, że znalazła się w tak słabym filmie.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu