Recenzja filmu

Ogień i lód (1983)
Ralph Bakshi
Steve Sandor
William Ostrander

Ogień i lód magią i mieczem

Jeszcze z dzieciństwa pamiętam, że dla większości film animowany równał się filmowi dla dzieci... Niestety, tak zostało do dziś. I przez takie właśnie myślenie animacje skierowane do starszego
Jeszcze z dzieciństwa pamiętam, że dla większości film animowany równał się filmowi dla dzieci... Niestety, tak zostało do dziś. I przez takie właśnie myślenie animacje skierowane do starszego widza poszły praktycznie w niepamięć (nie biorę pod uwagę anime, bo to inna para kaloszy). Dorośli nie chcą już oglądać filmów rysunkowych skierowanych głównie do nich. Sale kinowe wolą odwiedzać ze swoimi pociechami, które ryją ze śmiechu, oglądając śmiesznego osła czy innego mamuta. I przez takie właśnie nastawienie filmy pokroju "Heavy Metalu" czy "Kota Fritza" nie mają już racji bytu... Ale dawniej było inaczej. Ktoś się starał dawać światu coś więcej niż kuchenne odpady zapakowane w śliczne disneyowskie pudełko. Kimś takim był (a właściwie wciąż jest, bo stąpa jeszcze po tym ziemskim padole) Ralph Bakshi. I to właśnie spod jego ręki wyszedł "Ogień i lód". Razem z Frankiem Frazettą (artystą miłośnikom fantastyki doskonale znanym) oraz dwójką scenarzystów ze stajni Marvela - Royem Thomasem i Gerrym Conwayem - spłodzili najprostszy, a zarazem jeden z najlepszych filmów fantasy, jaki widział świat. Dobra, może "najprostszy" to za dużo powiedziane, ale przyznać trzeba, że fabuła najmocniejszą stroną "Ognia i lodu" nie jest. Lepszą historię jest w stanie sklecić na poczekaniu każdy lepszy mistrz gry. Bo o co tu chodzi? Otóż pewna królowa chciała rządzić światem. Nauczyła więc swego jedynego syna Nekrona czarnej magii, a gdy ten był już dostatecznie potężny i zdeprawowany, zaczął zmieniać świat w lodowe pustkowie. Na drodze do władzy absolutnej stało mu jednak jedno niewielkie królestwo, swoją potęgę czerpiące z pobliskiego wulkanu. Patową sytuację oczywiście postanowiła rozwiązać mamusia i porwała księżniczkę Teegrę, córkę prawego króla Jarola. I tu pojawia się Larn - bohater z przypadku, któremu przeznaczone jest uratować świat i zdobyć serce skąpo ubranej niewiasty. I to wszystko. Nic dodać, nic ująć. Zwyczajne heroic fantasy, jakiego pełno w książkach, komiksach, grach... Patrząc jednak z perspektywy czasu, ta prostota fabularna działa wyłącznie na korzyść filmu. Nie ma niepotrzebnych nawiązań do epoki, które po latach tracą dla widza sens, nie ma kąśliwych uwag na temat polityki, którymi przesiąknięte są współczesne produkcje, nie ma po prostu nic zbędnego. Wszystko jest tak, jak być powinno. Owszem, spotkałem się z opiniami, że Nekron i jego lodowe królestwo to nawiązanie do knowań Związku Radzieckiego przeciwko demokratycznemu ludowi amerykańskiemu (cóż, rok 1983 to wciąż zimna wojna). Może to i prawda, kto wie, ale na siłę tego typu nawiązania znaleźć można w każdym filmie, więc głowy sobie zaprzątać tym nie warto. Czymże jednak byłby film animowany bez animacji, a o tej warto chyba napisać ze dwa zdania. Zapiera ona dech w piersiach już od pierwszych minut. Piękne tła, świetnie rozrysowane postacie i cudownie płynna animacja. Bohaterowie poruszają się jak żywi. Nie ma mowy o sztywnych ruchach rodem z kreskówek wyświetlanych w Cartoon Network. A to wszystko dzięki animacji rotoskopowej wykorzystywanej przez reżysera wielokrotnie. Bakshi najpierw nakręcił film z żywymi aktorami, by dopiero później przemienić ich w animowanych herosów. Problem w tym, że taki przykładowy Zemeckis w "Beowulfie" użył do tego komputera, Bakshi - animatorów z krwi i kości, których orężem był ołówek. Najśmieszniejsze, że efekt końcowy jest dużo ciekawszy w "Ogniu i lodzie" niż w nakręconym ćwierć wieku później wysokobudżetowym "Beowulfie", z którego sztucznością wiało nazbyt często. Cóż, postęp postępem, ale niektóre rzeczy dawniej wychodziły filmowcom dużo ciekawiej. Podsumowując. "Ogień i lód" to film doskonały, piękny, ponadczasowy. Pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki (i animacji oczywiście). Niektórzy z was na pewno kręcić będą nosem po seansie, ale to wstyd nigdy nie obejrzeć tego małego dzieła. Polecam.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?