"Gdyby ten film był cały taki, jak scena tańca z laserami to uznałbym go za dobry" - tym krótkim, acz wymownym zdaniem, wypowiedzianym przez jednego z widzów, można, według mnie, bardzo trafnie
"Gdyby ten film był cały taki, jak scena tańca z laserami to uznałbym go za dobry" - tym krótkim, acz wymownym zdaniem, wypowiedzianym przez jednego z widzów, można, według mnie, bardzo trafnie podsumować "Ocean's Twelve: Dogrywka". Kontynuacja kasowego hitu Stevena Soderbergha (reżyser i producent w jednej osobie) powiela błędy protoplasty i potęguje je w zaiste mistrzowski sposób. Już sama fabuła budzi poważne wątpliwości. Otóż, ekipa Danny'ego Oceana (George Clooney), która w pięknym stylu okradła Benedicta - bogatego właściciela trzech kasyn - musi teraz zapłacić za swoje grzechy. Mają mu oddać wszystkie pieniądze wraz z odsetkami za trzy lata albo stracą swoje wspaniałe domy, samochody oraz... głowy. Problem w tym, że to olbrzymia suma i jedyny sposób na jej zdobycie to kolejne kradzieże - tym razem znacznie drobniejsze. Sytuacja nieoczekiwanie ulega zmianie, gdy do gry włącza się niejaki pan François Toulour (Vincent Cassel), który obiecuje spłacić ich dług. Oczywiście nic za darmo - najpierw Jedenastka Danny'ego musi pokonać Touloura w turnieju, w którym to on ustala zasady. Aktorzy prezentują poziom znany z "Ocean's Eleven", czyli dobry. Nie dziwi to chyba jednak nikogo, kto choćby na chwilkę spojrzał na plakat - nazwiska: Roberts, Clooney, Pitt czy Damon mówią same za siebie. Niemniej jednak, ponownie nie możemy nacieszyć oczu tymi gwiazdami, gdyż przez taki natłok bohaterów, nikt nie dostał zbyt wiele czasu, by wykazać się swoimi umiejętnościami. Cały film jest zlepkiem epizodów (w tym - retrospekcji), które łączą się w całość dopiero pod koniec seansu. Sam pomysł dość ciekawy (choć już wielokrotnie eksploatowany) - niemniej jednak, wiele osób aż złapało się za głowę, gdy zagadka została rozwiązana. Finał był naciągany, wydumany i sprawiał wrażenie wręcz surrealistycznego. Ponownie też scen akcji trzeba szukać niczym igły w stogu siana. Większość filmu jest przegadana i odnosi się wrażenie, że można by go przyciąć przynajmniej o połowę. Niesamowicie odcina się od reszty wspomniany już taniec z laserami, który jest wręcz fenomenalny! Vincent Cassel wygina się, skacze i wspina z gracją równą Spider-Manowi. Można jedynie ubolewać nad tym, że jest to jedyny dobry pomysł w całym "Ocean's Twelve". W tej chwili już wiadomo, że powstanie kontynuacja - "Ocean's Thirteen". Osobiście mogę jedynie żałować, że tak duże pieniądze są pompowane w film, którego obejrzenie nie daje mi żadnej przyjemności, a jedynie nudzi. Z drugiej strony, skoro ktoś kręci, to znaczy też, że ktoś ogląda. W takim razie można przypuszczać, że fani przygód Danny'ego mogą czuć się usatysfakcjonowani i patrzeć z uśmiechem w przyszłość. Ci, którzy zawiedli się na 'jedynce', zapewne też nie pokochali 'dwójki', a to znaczy, że niestety nie mają na co czekać.