Recenzja filmu

Ocalony (2013)
Peter Berg
Mark Wahlberg
Taylor Kitsch

Nieśmiertelni

Całkiem zgrabna ekspozycja, w której kamera Tobiasa Schliesslera zagląda w zakamarki wojskowej bazy, pozwala zapoznać się z bohaterami. Zahartowanych i przerzucających się ciętymi ripostami
Jeśli jeszcze nie wiecie, jak w amerykańskiej armii hartuje się stal, początek "Ocalonego" rozwieje wszelkie wątpliwości. Kolaż autentycznych nagrań z wyczerpujących treningów jednostki Navy SEALS spełnia dwojakie zadanie. Po pierwsze, uświadamia, że zanim komandos dostąpi zaszczytu paradowania z naszywką "Fok" na piersi, wyleje sporo potu, krwi i łez. Po drugie, utwierdza w przekonaniu, że zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" jest na polu walki najważniejsza. Historia feralnej Operacji Czerwone Skrzydło oparta jest na literaturze faktu autorstwa Marcusa Lutrella i Patricka Robinsona. Reżyser Peter Berg ("Battleship. Bitwa o Ziemię", "Królestwo") lokuje ją między zaskakująco transparentnym w intencjach filmem zaciągowym a skutecznie pompującym adrenalinę kinem akcji.   



Opowieść o Czerwonym Skrzydle jest świadectwem samego Lutrella (Mark Wahlberg), który razem z trzema kompanami (Emile Hirsch, Taylor Kitsch, Ben Foster) tropił w lasach afgańskiej prowincji Kunar jednego z dowódców sił Talibanu, Ahmada Shaha. Decyzja, by oszczędzić cywili, którzy przypadkowo zdemaskowali jednostkę, okazała się brzemienna w skutkach i ściągnęła na żołnierzy pościg Talibów. Całkiem zgrabna ekspozycja, w której kamera Tobiasa Schliesslera zagląda w zakamarki wojskowej bazy, pozwala zapoznać się z bohaterami. Zahartowanych i przerzucających się ciętymi ripostami brodaczy trudno nie lubić – zwłaszcza że definiując ich przyjacielskie relacje, reżyser nie wali z armat, tylko skupia się na drobnych symbolach żołnierskiej solidarności. Potem oczywiście żarty się kończą, a zaczyna się symfonia na setki kałasznikowów.



Berg jest twórcą śpiącym pod gwiaździstym sztandarem, więc w filmie nie brakuje wzniosłych deklaracji, karabinów błyszczących w słońcu i muzyki, która lepiej ilustrowałaby wniebowzięcie niż partyzancką strzelaninę. Na szczęście jest też facetem, który lubi dobrą rozwałkę, a do tego wie, jak ją nakręcić. W "Ocalonym" finezyjnie żongluje planami, podgląda starcie z półdystansu, by za chwilę skupić się na spanikowanych twarzach żołnierzy. Pokazuje bitwę jak tornado, które porywa bohaterów i raz po raz rzuca ich w nowe miejsce.

Realistyczne podejście do tematu nieco gryzie się z faktem, że komandosi przyjmują tu ilość ołowiu, która powaliłaby słonia. Z kolei filmowi Afgańczycy już od czasu "Rambo 3" nie grzeszą znajomością formacji bojowych, a kiepską celność nadrabiają liczebnością. Tutaj również przypominają chmarę wściekłych szerszeni. Berg zachowuje się jednak uczciwie i nie kryje przeznaczenia "Ocalonego" – nie jest to propaganda, która udaje kino, tylko celuloidowy pomnik postawiony amerykańskim bohaterom. Kupujesz albo dziękujesz.
1 10
Moja ocena:
6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Ocalony
"Lone Survivor" to produkcja oparta na prawdziwych wydarzeniach, mających miejsce 28 czerwca 2005.... czytaj więcej
Recenzja Ocalony
Peter Bergw końcu odkuł się po żenującym "Battleship". A przy okazji odniósł przyzwoity sukces finansowy... czytaj więcej