Całkiem zgrabna ekspozycja, w której kamera Tobiasa Schliesslera zagląda w zakamarki wojskowej bazy, pozwala zapoznać się z bohaterami. Zahartowanych i przerzucających się ciętymi ripostami
Jeśli jeszcze nie wiecie, jak w amerykańskiej armii hartuje się stal, początek "Ocalonego" rozwieje wszelkie wątpliwości. Kolaż autentycznych nagrań z wyczerpujących treningów jednostki Navy SEALS spełnia dwojakie zadanie. Po pierwsze, uświadamia, że zanim komandos dostąpi zaszczytu paradowania z naszywką "Fok" na piersi, wyleje sporo potu, krwi i łez. Po drugie, utwierdza w przekonaniu, że zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" jest na polu walki najważniejsza. Historia feralnej Operacji Czerwone Skrzydło oparta jest na literaturze faktu autorstwa Marcusa Lutrella i Patricka Robinsona. Reżyser Peter Berg ("Battleship. Bitwa o Ziemię", "Królestwo") lokuje ją między zaskakująco transparentnym w intencjach filmem zaciągowym a skutecznie pompującym adrenalinę kinem akcji.
Opowieść o Czerwonym Skrzydle jest świadectwem samego Lutrella (Mark Wahlberg), który razem z trzema kompanami (Emile Hirsch, Taylor Kitsch, Ben Foster) tropił w lasach afgańskiej prowincji Kunar jednego z dowódców sił Talibanu, Ahmada Shaha. Decyzja, by oszczędzić cywili, którzy przypadkowo zdemaskowali jednostkę, okazała się brzemienna w skutkach i ściągnęła na żołnierzy pościg Talibów. Całkiem zgrabna ekspozycja, w której kamera Tobiasa Schliesslera zagląda w zakamarki wojskowej bazy, pozwala zapoznać się z bohaterami. Zahartowanych i przerzucających się ciętymi ripostami brodaczy trudno nie lubić – zwłaszcza że definiując ich przyjacielskie relacje, reżyser nie wali z armat, tylko skupia się na drobnych symbolach żołnierskiej solidarności. Potem oczywiście żarty się kończą, a zaczyna się symfonia na setki kałasznikowów.
Berg jest twórcą śpiącym pod gwiaździstym sztandarem, więc w filmie nie brakuje wzniosłych deklaracji, karabinów błyszczących w słońcu i muzyki, która lepiej ilustrowałaby wniebowzięcie niż partyzancką strzelaninę. Na szczęście jest też facetem, który lubi dobrą rozwałkę, a do tego wie, jak ją nakręcić. W "Ocalonym" finezyjnie żongluje planami, podgląda starcie z półdystansu, by za chwilę skupić się na spanikowanych twarzach żołnierzy. Pokazuje bitwę jak tornado, które porywa bohaterów i raz po raz rzuca ich w nowe miejsce.
Realistyczne podejście do tematu nieco gryzie się z faktem, że komandosi przyjmują tu ilość ołowiu, która powaliłaby słonia. Z kolei filmowi Afgańczycy już od czasu "Rambo 3" nie grzeszą znajomością formacji bojowych, a kiepską celność nadrabiają liczebnością. Tutaj również przypominają chmarę wściekłych szerszeni. Berg zachowuje się jednak uczciwie i nie kryje przeznaczenia "Ocalonego" – nie jest to propaganda, która udaje kino, tylko celuloidowy pomnik postawiony amerykańskim bohaterom. Kupujesz albo dziękujesz.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu