Recenzja filmu

Obrona Łużyna (2000)
Marleen Gorris
Stuart Wilson
Christopher Thompson

Nierówna partia

Niestety film nie ucieka od sztampy i zagrań pod publiczkę. Nachalnie łzawe sceny (podbudowane muzyką a nie scenariuszem), melodramatyczne kalki, czy uproszczenia dziecięcych traum, w znacznym
Powieści Vladimira Nabokova to niejednokrotnie test na spostrzegawczość, gra logiczna oraz zabawa w weryfikację wiedzy o literaturze i kulturze w jednym. O tym jak duże wyzwanie stanowi przeniesienie jego książek na ekran przekonali się Adrian Lyne oraz sam Stanley Kubrick, podejmujący próbę adaptacji najbardziej znanej i cenionej powieści pisarza, "Lolity". Po zarzutach o spłycenie i pominięcie najważniejszych aspektów dzieła pod adresem jednego z najważniejszych reżyserów wszech czasów, dziwi fakt, że za przekład książek Nabokova na język kina, nadal biorą się mniej doświadczeni i utalentowani filmowcy. Na taką właśnie "samobójczą wyprawę" wybrała się także Marleen Gorris, porywając się na adaptację "Obrony Łużyna".

Film i książka to dwa zupełnie różne twory, z naciskiem na zupełnie odrębne kwestie. Dzieło Nabokova ukazuje psychologiczną walkę pomiędzy chorobliwą pasją do szachów a chęcią ucieczki w "normalne" życie. Trzecioosobowa narracja, pozornie zdystansowana, z jednej strony doskonale oddaje złożoność (ale także piękno i geniusz) szachów, z drugiej zaś ich destrukcyjny, niemal narkotyczny wpływ na głównego bohatera. Paranoiczny nastrój utworu bardzo łatwo udziela się czytelnikowi, który zostaje wciągnięty w silne zsubiektywizowany świat, będący sam w sobie skomplikowaną zagadką szachową. W świecie tym bohater czasem przypomina ograniczonego ruchowo piona, innym razem próbującego (o ironio) odskoczyć od szachowego nałogu, konia, częściej jednak osaczonego, permanentnie szachowanego króla. Co rusz ucieka on z jednych patowych sytuacji (szachowa paranoja) w inne (stabilizacja, uczucia, miłość), porywając się na nieskuteczne roszady z losem, by w ostatecznym rozrachunku (pozwolę sobie na użycie nieznośnego coelhizmu) zostać zmuszonym do poddania nierównej partii z najtrudniejszym przeciwnikiem - życiem.

Tymczasem w filmowej wersji "Obrony Łużyna" szachy schodzą na trzeci plan. Film skupia się przede wszystkim na romansie głównego bohatera z poznaną na turnieju Natalią. W miejsce wielopłaszczyznowego dramatu psychologicznego dostajemy melodramat kostiumowy. Złożoność szachów zupełnie nie zaprząta głowy reżyserce. Zamiast nich główny bohater mógłby równie dobrze grać w piłkę nożną, tenisa czy na Xboxie. Zaryzykowałbym nawet tezę, że reżyserka nigdy nie miała z nimi styczności, a sposób w jaki przedstawia kluczowy pojedynek najlepiej o tym świadczy. Spoceni rywale przesuwający figury coraz szybciej, z impetem uderzający nimi o szachownicę i zbijający je sobie nawzajem, to obraz przypominający raczej walkę bokserską niż pojedynek dwóch potężnych umysłów. Jeszcze bardziej rażącym motywem, który mógł wprowadzić do filmu tylko szachowy laik, jest scena dokończenia partii przez ukochaną bohatera, odtwarzającą z kartki papieru ruchy zapisane przez Łużyna. Nie trzeba być pasjonatem szachów, aby domyślić się, że nie da się wygrać w ten sposób (biorąc pod uwagę ogrom kombinacji po każdym ruchu) nawet z szachowym debiutantem, a co dopiero z arcymistrzem. To tak jakby reżyserka wmówiła widzowi, że można zrobić przeszczep serca oglądając pierwszy sezon "Ostrego dyżuru".

Film Gorris momentami jednak prezentuje się całkiem nieźle. Szczegółowa i wiarygodna scenografia pozwala widzowi "przenieść się" w ówczesne czasy. Emily Watson w roli Natalii Katkow dobrze oddaje stopniowe zafascynowanie, późniejsze zauroczenie, aż w końcu obawę o zdrowie psychiczne Łużyna. John Turturro zaś łączący aparycję Forresta Gumpa z Bartonem Finkiem, w łatwy sposób wywołuje empatię i współczucie u widza.

Niestety film nie ucieka od sztampy i zagrań pod publiczkę. Nachalnie łzawe sceny (podbudowane muzyką a nie scenariuszem), melodramatyczne kalki, czy uproszczenia dziecięcych traum, w znacznym stopniu spłycają wymowę dzieła. Nie został też wykorzystany potencjał postaci głównego bohatera. Jego inteligencja, przenikliwość i złożoność osobowości, poprzez scenariuszowe braki i niepotrzebne przeniesienie środka ciężkości opowiadanej historii na mniej znaczące motywy, zupełnie nie wybrzmiewa. W efekcie Aleksander Łużyn jawi się jako autystyczny dziwak, a nie geniusz z intelektualną nadwrażliwością.

Filmowa adaptacja "Obrony Łużyna" z pewnością w równym stopniu co np. "PianistkaMichaela Haneke (z zachowaniem wszelkich proporcji artystycznych obydwu dzieł), podzieli widzów na zawiedzionych fanów stylu pisarskiego literackiego pierwowzoru oraz tych, którym nieznajomość książki pozwoli cieszyć się z zalet filmu. Pasjonatów "królewskiej gry" przestrzegam jednak przed sięgnięciem po tę pozycję, mającą tyle wspólnego z szachami, co najbardziej znana powieść Julio Cortazara, z grą w klasy.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?