Recenzja filmu

Non-Stop (2014)
Jaume Collet-Serra
Liam Neeson
Julianne Moore

Panie pilocie, Neeson w samolocie

Arabski lekarz, agresywny czarnoskóry hip-hopowiec, blondyna zapraszająca do łóżka samym spojrzeniem, sztywna brytyjska stewardessa, geek nagrywający wszystko smartfonem – dobrani według klucza
"Jeśli filmu nie da się streścić w dwudziestu pięciu słowach, scenariusz ląduje w koszu" – mawiał producent Jerry Bruckheimer, który w latach osiemdziesiątych zamienił swoje powiedzonko w ideę kina tzw. wysokiego konceptu – ideę, której symbolem w kinie popularnym coraz częściej jest Liam Neeson. Dwadzieścia pięć słów to zbyt dużo, by opisać jego ostatnie filmy ("Agent specjalny ściga porywaczy córki w Paryżu"; "Agent specjalny ściga porywaczy żony w Stambule", "Uśpiony agent specjalny ściga złodziei tożsamości w Berlinie"). Ale przecież nie o słowa w nich chodzi, tylko o huk wystrzałów i gruchot łamanych kości. W "Non-stop" znajdziemy i jedno, i drugie.



Ze złem tego świata Neeson nie walczy tym razem na wakacjach w malowniczej, europejskiej metropolii. Wystarcza mu samolot, bo jak się okazuje – przeciwnika jest w stanie spacyfikować nawet w toalecie o rozmiarach schowka na szczotki. Jako chlejący na umór, przeorany przez życie agent federalny Bill Marks staje przed nie lada wyzwaniem: ktoś na pokładzie grozi, że co dwadzieścia minut będzie zabijał pasażera nocnego lotu relacji Nowy Jork-Londyn. Na domiar złego swoją groźbę spełnia z zegarmistrzowską precyzją. Na domiar gorszego – stara się wrobić we wszystko wyraźnie zaniepokojonego (czytaj: torturującego kolejnych pasażerów) Billa. A zatem wszystko jasne: agent federalny szuka mordercy na pokładzie samolotu.

Twórcy dość długo zwlekają z objawieniem nam tożsamości bohatera jako stróża prawa i porządku. Ekspozycja wypada przez to komicznie, bo spacerujący po hali odlotów i obserwujący ukradkiem  pasażerów Marks wygląda raczej na zboczeńca albo seryjnego mordercę. Pomijając ten szczegół, pierwszy akt filmu wypada nieźle – ma dobre tempo, umiejętnie stopniowane napięcie i kilka linijek dialogu dla Julianne Moore. Potem jednak scenarzysta przyzwoitego thrillera idzie na piwo, a za pióro chwytają fani tria ZAZ – film naszpikowany jest nieprawdopodobną ilością fabularnych idiotyzmów, absurdalnych zwrotów akcji i dziur logicznych wielkości jumbo jeta. Przed katastrofą ratuje go – oczywiście – Neeson. Jako facet, dla którego cios w tchawicę jest przecinkiem w każdym zdaniu, po prostu się nie nudzi.



Arabski lekarz, agresywny czarnoskóry hip-hopowiec, blondyna zapraszająca do łóżka samym spojrzeniem, sztywna brytyjska stewardessa, geek nagrywający wszystko smartfonem – dobrani według klucza gatunkowych stereotypów pasażerowie są w kinie akcji przynajmniej od czasu "Speed" Jana de Bonta. To jedna z wielu klisz, z których ze zmiennym szczęściem i – przepraszam za wyrażenie – efektem artystycznym korzysta reżyser. Skłamałbym, mówiąc, że nie ma w "Non-stop" scen, które zostaną w nas po wyjściu z kina. Będziecie o nich jednak opowiadać z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Zawsze coś?
1 10
Moja ocena:
4
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Non-Stop
Złośliwi zaczęli niedawno wypominać Liamowi Neesonowi, że ciągnie go na stare lata do kina akcji, w... czytaj więcej
Recenzja Non-Stop
Śledząc premiery kolejnych filmów, w których gra Liam Neeson, można zauważyć, że od pewnego czasu... czytaj więcej
Recenzja Non-Stop
"Non-stop" to kolejna produkcja na temat amerykańskiej obsesji zagrożenia atakami terrorystycznymi. W... czytaj więcej