Chociaż twórcę rozliczeniowego "Lewiatana" podejrzewamy o to, że nie wszedł na plan z zamiarem nakręcenia jedynie kameralnej psychodramy, to metafora współczesnej Rosji budowana jest powoli i
Nowy film Andrieja Zwiagincewa otwierają pulsujące w ciemności, złowróżbne werble. Kiedy świdrujący dźwięk staje się trudny do zniesienia, muzyka cichnie i ustępuje miejsca obrazom hibernującej przyrody: jesteśmy na przedmieściach Moskwy, widzimy przykryte czapami śniegu drzewa, spływające rzeką bryły lodu i górujące nad sielskim krajobrazem ponure leningrady. Motyw eskalacji napięcia puentowanej nagłym wyciszeniem będzie powracał w całym filmie, w jego tkance dramaturgicznej i fabularnej. U Zwiagincewa jest przede wszystkim ilustracją miłosnego niespełnienia.
Miłość wypaliła się w małżeństwie Zenii (Maryana Spivak) i Borysa (Aleksey Rozin). Kobieta zaszła w ciążę, młodo wyszła za mąż, a teraz, nie mogąc znieść widoku swojego wybranka i syna, próbuje wypisać się z układu. Borys, któremu bardziej niż na żonie i dziecku zależało na tym, by w ogóle założyć "podstawową komórkę społeczną", przypomina tymczasem snującego się po mieszkaniu ducha. Oboje mają już nowych partnerów, oboje traktują Aleksieja jak gorącego ziemniaka i obojgu nie służy przedłużająca się wojna podjazdowa. Szef Borysa to ultrakonserwatywny katolik, więc rozwód będzie dla bohatera tożsamy z utratą pracy w dobrze prosperującej agencji sprzedażowej. Z kolei Zenia pragnie ułożyć sobie życie obok starszego, bogatego mężczyzny i nie widzi w nim miejsca dla dziecka. Ich postawy – jak nakazują konwencje moralitetu oraz społecznej diagnozy – zweryfikuje dopiero zaginięcie chłopca.
"Brak miłości może trwać latami, nie da się tak żyć" – usłyszy od swojego kochanka Zenia. A jednak bohaterowie jakoś żyją – w rozwarstwionej Rosji, w której aspirująca klasa średnia stanowi rodzaj państwa w państwie i nad którą bezustannie wisi "demon" nowych mediów. Bohaterowie nie rozstają się ze smartfonami, strzelają selfie, przekładają każdy dzień na język facebookowych postów. Sceny, które w rękach niedoświadczonego twórcy byłyby jedynie napuszoną krytyką zatomizowanego społeczeństwa, Zwiagincew zamienia w uniwersalne symbole komunikacyjnej niemocy. Kiedyś fabuły rosyjskiego twórcy rozgrywały się w światach ostentacyjnie atechnologicznych. Dziś reżyser odwraca fabularny wektor. Pokazuje, że technologia stała się we współczesnej rzeczywistości narzędziem sublimacji najróżniejszych potrzeb – duchowych, erotycznych, społecznych. Zaś jej mrocznym rewersem jest zanik empatii – w mikro i makroskali.
Brak czułości wobec drugiego człowieka przenika społeczeństwo na wszystkich poziomach – w "Loveless" jest ono obojętne wobec skutków ekonomicznych dysproporcji, ambiwalentne moralnie i skorumpowane etycznie. Chociaż twórcę rozliczeniowego "Lewiatana" podejrzewamy o to, że nie wszedł na plan z zamiarem nakręcenia jedynie kameralnej psychodramy, to metafora współczesnej Rosji budowana jest powoli i inteligentnie. A kiedy Zwiagincew wreszcie odkrywa wszystkie karty, wiemy, że gra o najwyższą stawkę: w jednej ze scen Zenia, ubrana w dres w narodowych barwach, dostaje zadyszki na bieżni i spogląda prosto w kamerę. Obserwujemy ją zza szyby nowoczesnego apartamentu, z gigantycznego telewizora płyną doniesienia o konflikcie w Donbasie. Jak wytaczać działa, to tylko największego kalibru.
Paradoksalnie jednak, tak jak utkany wyłącznie z szeptów i krzyków film nie wydaje się dziełem pretensjonalnym, tak i reżysera trudno oskarżać o doraźną publicystykę. Zwiagincew pozostaje mistrzem alegorycznych opowieści o polityce wkraczającej w życie jednostek, co udowodnił już wcześniej w wybitnej "Elenie". "Loveless", napisane autorskim językiem, a jednocześnie zadłużone formalnie u rumuńskich nowofalowców z Cristim Puiu ("Sieranevada", "Śmierć pana Lazarescu") i Cristianem Mungiu ("4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni", "Egzamin") na czele, to w pewnym sensie jej nieformalna kontynuacja. I podobnie jak w poprzednim filmie, ze świetnie napisanych dialogów i kilku przeciągniętych scen wyłania się prawda o człowieku, który nie jest w stanie ani kochać, ani żyć bez miłości.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu