"Wasz news o ogromnej komecie, mającej uderzyć za pół roku w Ziemię zebrał za mało klików. Ściągamy ten temat. Nikogo on nie grzeje". Mniej więcej tak brzmi komunikat od redaktora naczelnego popularnej waszyngtońskiej gazety. Lepiej obeznana z realiami social mediów Kate Dibiasky (
Jennifer Lawrence) nie jest tym zaskoczona. Doktorantka jest przejęta wagą swojego naukowego odkrycia, ale akceptuje, że nowa fryzura
Brada Pitta wywołuje więcej zamieszenia w sieci. Więcej udostępnień, więcej reakcji, więcej debat i komentarzy autorytetów. Przegrana sprawa. Mentor Kate, raczej staroświecki doktor Randall Mindy (
Leonardo DiCaprio) spodziewał się pełnej mobilizacji społeczeństwa, międzynarodowej współpracy naukowców i globalnej akcji informacyjnej o nieuchronnej zagładzie. Nic z tego. Jedyne, co pozostaje Mindy'emu, to drżące ze stresu ręce i zapas zażywanych od dawna antydepresantów. Może przed Końcem Czasów uda mu się jeszcze zrzucić kilka kilogramów nadwagi.
W "
Nie patrz w górę"
Adam McKay wraca na swoje ulubione terytorium. Spogląda na, tym razem fikcyjny, amerykański establishment. Na jednej flance wojskowi generałowie – głównie pozoranci, ubrane w mundury osiedlowe łobuzy. Na drugiej zarozumiała i politycznie krótkowzroczna pani prezydent (
Meryl Streep). Wygrała wybory, bo została złapana na zdjęciu z papierosem. To tej prasowej nowince a nie ekonomicznym decyzjom zawdzięcza wizerunek "niezależnej kobiety". Janie Orlean poznajemy w ostatnich miesiącach pierwszej kadencji. Mało kto w jej sztabie wierzy w sensacyjne doniesienia Mindy'ego i Dibiasky. Nikt nie jest też przekonany, czy uratowanie ludzkości pozytywnie wpłynie na sondażowe słupki. Jakie czasy, taka elita. Rozgrywającym jest jednak Peter Isherwell (
Mark Rylance), właściciel technologicznego giganta, krzyżówka Marka Zuckerberga i Steve'a Jobsa. Sami już zdecydujcie, czy jest cyborgiem, kosmitą czy reptilianinem.
"
Nie patrz w górę" to kino wychodzące od totalnego planu i kosmicznej perspektywy, ale skupione na jednostkach: bezradnych i beznadziejnych, przerażonych i zdesperowanych. Wielość wątków i bohaterów nie odwraca uwagi od psychologicznie złożonych portretów Kate Dibiasky i Randalla Mindy'ego. Rozpadające się małżeństwo, uzależnienie od leków, romans z prezenterką telewizyjną, flirt ze światem mediów, fałszywa pewność siebie, ukrywane przerażenie.
DiCaprio ma dość miejsca, by się wykrzyczeć, ale przede wszystkim wycofać i dać wyraz zakłopotaniu. Przełamuje tym samym swoje aktorskie emploi. Zazwyczaj to przecież lider i samiec alfa. Tym razem to postać krępująca i typ pantoflarza. Dibiasky natomiast ma temperament i arogancję, ale za mało determinacji i dyscypliny, by ktokolwiek potraktował ją poważnie. Ignorowanie jakiegokolwiek głosu z prowincji to zwyczaj śmietanki towarzyskiej Waszyngtonu. Taka tradycja, której nikt specjalnie nie stara się nawet ukrywać.
Filmy
Adama McKaya bywały narracyjnie bardziej precyzyjne (wręcz matematyczna analiza kryzysu rynku nieruchomości w "
The Big Short"). Kiedy indziej operowały celniejszym politycznie ostrzem (połamane moralne kręgosłupy w "
Vice"). "
Nie patrz w górę" to innego rodzaju filmowa bestia, nie stąpająca po ziemi tak twardo jak jej dwaj słynni poprzednicy. To nie wyważona satyryczna refleksja, ale farsa pełną gębą. Groteskowa tonacja faktycznie kojarzyć może "
Nie patrz w górę" z "
Doktorem Strangelove'em", ale zdecydowanie dominują zgrywy rodem z filmów z
Sachą Baronem Cohenem. Mało tu fabularnych niuansów, więcej przesady, ekscesu i nieskrępowanego rechotu. Niewielu spotkamy tu ludzi z krwi i kości, więcej karykatur, kukieł i marionetek.
Powiewająca amerykańska flaga, podnoszące morale przemowy, heroiczne misje ratownicze, narady w Gabinecie Owalnym, śmiertelna powaga w bazie dowodzenia NASA, ckliwe popowe piosenki o jednoczącej się ludzkości. Znacie to doskonale.
McKay wielokrotnie sięga po ikonograficzny repertuar kina katastroficznego, ale umieszcza go w zupełnie innym kontekście. W "
Nie patrz w górę" wszystkie deklaracje są na pokaz, wszystkie postawy na niby. Od wiążących decyzji ważniejsza jest PR-owa kalkulacja. Bojowe przesłanie z Dnia Niepodległości deklarujące, że "damy sobie radę, nigdy się nie poddamy, że walczymy do końca!" zastąpione zostaje straceńczym, chimerycznym "cholera, jesteśmy bez szans...".
"
Nie patrz w górę" jest filmowym moralitetem i wyrazistym artystycznym apelem. Przypominającym o zepsuciu rządzących i alarmującym przed technologiczną ofensywą na społeczną tkankę. W optyce
Adama McKaya człowiek ma coraz mniej miejsca, by samodzielnie działać i samodzielnie myśleć. Może też już być za późno na jakąkolwiek zmianę. W "
Nie patrz w górę" udało się zbudować autentyczne wrażenie zagrożenia. Nie jest ono związane ze zbliżającą się w stronę ziemi kometą wielkości Manhattanu tylko z faktem, że utraciliśmy umiejętność komunikacji, przestaliśmy ze sobą prawdziwie rozmawiać. Wpadliśmy w limbo plotkarskiego szumu i wysysających życie powiadomień. Ciągłe ogrywanie tego katastroficznego paradoksu, na różnych płaszczyznach i w różnych konfiguracjach, jest głównym atutem "
Nie patrz w górę" Najpierw opanujmy informacyjne tornado. Tylko wtedy będziemy w stanie uratować się przed falami zalewającymi miasta.