"Ekranizacja opowiadania pisarza, który napisał inne opowiadanie" – mniej więcej coś takiego przywalono na polską wersję plakatu promującego "Next". Dalibóg, nie wiem, co bardziej żenujące:
"Ekranizacja opowiadania pisarza, który napisał inne opowiadanie" – mniej więcej coś takiego przywalono na polską wersję plakatu promującego "Next". Dalibóg, nie wiem, co bardziej żenujące: wmawianie, że coś luźno opartego na pomyśle z opowiadania "Złoty człowiek" jest ekranizacją prozy P. K. Dicka, czy fakt, że polski dystrybutor uznał Polaków za tak durny naród, iż powyższy nonsens przyciągnie ich do kina. Sam film jest dokładnie tym, czego można się spodziewać. Ujmę to tak: wiadomo, że Nicholas Cage jest niezłym aktorem. Do tego gra w kilku filmach rocznie. A teraz wymieńcie trzy naprawdę dobre z jego udziałem, pięć sekund, czas start. No właśnie, może ktoś wymienił jeden. Dwa lub więcej? Przykro mi, jesteś fanem bądź fanką Cage’a, pytanie było skierowane nie do ciebie, a do wszystkich pozostałych. "Next" jest zwykłą, prostą rozrywką, z jednym nowym pomysłem – bohater może przewidzieć dwie najbliższe minuty swojej przyszłości. Niby nic wielkiego, ale w czasie nieodstępującej Amerykanów paranoi na punkcie terrorystów okazuje się, że federalny rząd nawet to wykorzysta do własnych celów. Rzecz jasna, nie przejmując się, co na temat ograniczenia własnej swobody ma do powiedzenia wolny i dumny poddany, przepraszam, obywatel USA Cris Johnson o twarzy i głosie Nicholasa Cage’a. Chris podrywa graną przez Jessicę Biel kobietę, której wizja prześladowała go od dłuższego czasu, daje się złapać agentom federalnym, po perswazji w stylu "Mechanicznej pomarańczy" idzie na współpracę z ukochanym rządem, aby wreszcie wraz z ekipą profesjonalistów złapać złych terrorystów. Terroryści porywają Biel, akcja jak zwykle sprowadza się do tego, że jeden człowiek musi odwalić robotę, którą w prawdziwym świecie załatwia oddział SWAT, po czym pojawiają się napisy końcowe. Akapit ze spoilerem i nieprzyzwoitym kolokwializmem: niestety, twórcy filmu robią widza w kanonicznego wała. Na początku ustalają regułę „DWIE minuty w przyszłość, ani sekundy więcej”. Potem wprowadzają wyjątek: wizja Biel wchodzącej do knajpy. No dobrze, jeszcze można to strawić, ale wykorzystują pewien kredyt zaufania. A na końcu wycinają woltę: prawie cały film jest jedną wielką wizją przyszłości... a potem bohater się obudził. Jest to tak tani chwyt, że podejrzewam scenarzystów o to, iż kiedy uczęszczali na warsztaty literackie, zwykle tłumaczyli się, że pies zjadł zadaną pracę. Oczywiście, o ile scenarzyści kiedykolwiek byli na warsztatach pisarskich. Kolejną, choć dużo mniejszą wadą filmu są sceny poddane recyklingowi – to samo zdarzenie, widziane przez Cage’a w wielu przyszłościowych wariantach. W pewnym momencie ten zabieg wywołuje ziewanie, w innym jest po prostu żenujący. Następne punkty karne "Next" zarabia na braku oryginalności. Nie ma w nim żadnego godnego zapamiętania dialogu, żadnej mocno charakterystycznej sceny. Jest za to kryptoreklama samochodowego systemu alarmowego, dodge’a chargera, a także gościnny występ Columbo. Przyznaję, nie należy wiele oczekiwać od filmu wyreżyserowanego przez człowieka odpowiedzialnego za "Die Another Day" czy "xXx: State of the Union", ze scenariuszem, którego autor nie zrobił nic wartego wspomnienia od "Total Recall". Mimo to, liczyłem na coś, co będzie albo widowiskowe, albo zabawne, albo chociaż trzymające się własnych reguł. Dostałem natomiast półtorej godziny, które zapomina się na drugi dzień. Po zastanowieniu, ma to dobre strony: po seansie nie pozostaje niesmak, a jedynie ulotna myśl "mogło być dużo lepsze", zatem można spokojnie czekać na następny, najwyżej średni film z Nicholasem Cagem.