Być kimś

Autor poszedł zdecydowanie w artystyczny nieład, który jednak posiada jakąś określoną strukturę.
Stare porzekadło mówi, że dziewczyny lubią brąz. Niektóre jednak wolą androgenicznych mężczyzn. A nie ma chyba bardziej androgenicznego człowieka niż David Bowie. Ten pieśniarz, który już nie żyje, był ikoną popkultury już za życia. Nie tylko jego muzyka, ale także cały image inspirował innych artystów, ale także zwyczajnych zjadaczy chleba. Z okazji śmierci artysty postanowiono nakręcić film dokumentalny o nim i jego karierze. Zadania tego podjął się Brett Morgen znany z między innymi z "Jane" lub "Kurt Cobain: Życie bez cenzury". Efektem jego starań jest ponad dwugodzinny film "Moonage Daydream" nawiązujący tytułem do twórczości muzyka. Skondensowanie całego życia do dwóch godzin w dodatku o tak barwnej postaci z bogatą biografią to zadanie niełatwe. Z tym większą ciekawością udałem się do kina, by przekonać się na własne oczy, co wyszło z tego ambitnego planu.


Jak na film o symbolu kultury popularnej przystało, w dziele wykorzystano wiele scen znanych z dużego ekranu. Przewijają się one podczas seansu, stanowiąc swego rodzaju wyzwanie dla widza, ile z nich jest w stanie rozpoznać. Bowie znany był z czerpania garściami z różnych źródeł, samemu jednocześnie odciskając piętno na sztuce, muzyce czy modzie. Dopiero z perspektywy czasu widać jak bardzo duży był to wpływ. Większość rzeczy, które obecnie obserwujemy w show-biznesie, prowadzą do niego właśnie. Nawet sam sposób pozowania do zdjęć i noszenia się był kopiowany przez liderów rynku. W filmie użytych została niezliczoną liczbą zdjęć i klipów, na których Bowie prezentuje swój czar i urok. Nawet teraz mogą one stanowić inspirację dla jednostek poszukujących ciekawych stylizacji.


Lwią część dokumentu zajmują sekwencje koncertów. Poczynając od tych czasów Ziggy Stardusta do wielkich widowisk lat 80. Wszystkie one ukazują Bowiego jako absolutnego idola tłumu, który spija słowa z jego ust niczym narkotyczny nektar. Ekstaza, w jakiej znajdują się fani, zwłaszcza ci z at 70., może wydawać się ze współczesnej perspektywy przesadzona. Nigdy nie rozumiałem tych wszystkich pisków, płaczów i całowania po nogach, ale widocznie tak działa ludzka psychika, że potrzebujemy do kogo wzdychać. A Bowie na pewno nadawał się na taką osobę. Jego sceniczna persona była jeszcze bardziej barwna niż ta codzienna. Fikuśne stroje, fryzury, ruchy no i hipnotyzująca muzyka, która z czasem zdawała się dojrzewać, to było to, czym przyciągał tysiące osób na swoje koncerty.


Sam Bowie ponoć nie chciał, by ktoś nakręcił o nim film dokumentalny w stylu gadających głów, czyli taki w którym banda ekspertów wymądrza się, wychwalając geniusz Anglika. Krótko mówiąc, nie chciał laurki. I nie dostał jej. Obraz Morgena jest bowiem czymś zupełnie innym niż typowy dokument opowiadający czyjąś biografię. Autor poszedł zdecydowanie w artystyczny nieład, który jednak posiada jakąś określoną strukturę. Historia muzyka nie jest tu przedstawiona chronologicznie. Pojawia się on na scenie, gdy jest już gwiazda, a następnie towarzyszymy mu w kolejnych etapach kariery. Narratorem w filmie jest sam Bowie. Jego wypowiedzi są tłem dla całej masy obrazów, którymi zarzuca nas reżyser. Kolaż ów staje się momentami wręcz trudny do zniesienia. Innym ważnym elementem produkcji są fragmenty wywiadów telewizyjnych, dzięki którym również mamy szansę poznać muzyka i jego sposób patrzenia na świat. A warto jego przesłanie wziąć sobie do serca. Mówi ono o tym, że korzystne jest niemarnowanie czasu i spędzanie dni na samych produktywnych zajęciach. Proces twórczy ma bowiem terapeutyczny wpływ na psychikę człowieka oraz umożliwia wyrażanie siebie, co jest jedną z podstawowych ludzkich potrzeb.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?