Gdyby MacFarlane był w formie, "Milion sposobów" mógłby być inteligentnym szyderstwem z mitu Dzikiego Zachodu: jego bohaterów, legend i tradycji. Niestety, zbyt często można odnieść wrażenie,
Miało być strzelanie śmiechem, wyszedł niewypał. Przez lata Seth MacFarlane podbijał show-biznes pod postacią animowanych bohaterów, których obdarzył zarówno swoim głosem, jak i wywrotowym poczuciem humoru. Teraz komik postanowił zawalczyć o względy fanów na własne konto i pojawił się przed kamerą osobiście. Efekt? Niemal wszystkie udane żarty z "Miliona sposobów, jak zginąć na Zachodzie" udało się upchnąć w trzyminutowym zwiastunie. Albo ktoś tu jest mistrzem kompresji, albo twórca "Głowy rodziny" nakręcił słabą komedię.
Przede wszystkim grany przez MacFarlane'a hodowca owiec Albert Stark nie jest nawet w połowie tak zabawny jak morderczy bobas Stewie, przemądrzały pies-alkoholik Brian czy pluszowy miś-hedonista Ted. Skupiony na sobie, wiecznie niezadowolony mizantrop z półką chemicznie wybielonych zębów z trudem zdobywa sympatię. Przez większość filmu zmuszeni jesteśmy wysłuchiwać jego utyskiwań na to, że urodził się w złym miejscu i niewłaściwej epoce. Fakt, Arizona roku pańskiego 1882 nie wydaje się odpowiednią okolicą dla niedojrzałych chłopców z niską wydolnością i jeszcze niższą samooceną. Tutejsi ludzie są okrutni, zwierzęta – krwiożercze, a medycyna – bezużyteczna.
Gdyby MacFarlane był w formie, "Milion sposobów" mógłby być inteligentnym szyderstwem z mitu Dzikiego Zachodu: jego bohaterów, legend i tradycji. Niestety, zbyt często można odnieść wrażenie, że reżysera bardziej od westernów inspirował "Movie 43".Kluczowym składnikiem większości gagów są bowiem substancje, jakie ludzki organizm jest w stanie z siebie wydalić. Za dużo tu momentów, gdy ma się ochotę odwrócić głowę od ekranu, schować pod fotel albo wezwać imię boże nadaremno. Twórcy nie odpuścili sobie nawet dowcipu z brodą o zgubnych skutkach zażycia środka na przeczyszczenie. Całość przypomina film nakręcony przez napalonego nastolatka, który na przemian ogląda "W samo południe", RedTube'a i Sadistic.pl.
Choć markowe składniki twórczości MacFarlane'a – popkulturowa wrażliwość i absurdalne skojarzenia – nie są tu na wagę złota, i tak pełnią podrzędną funkcję względem fekalno-genitalnych dowcipów. Dość wspomnieć, że para świetnych aktorów, Sarah Silverman/Giovanni Ribisi, została zatrudniona tylko po to, by ogrywać do znudzenia ten sam skecz o prostytutce i jej narzeczonym-prawiczku. Reżyser trafił za to w dziesiątkę, obsadzając w roli ukochanej bohatera Charlize Theron. Jej Anna to spełnienie mokrego snu każdego geeka – charakterna, obdarzona ciętym językiem i celnym okiem piękność, z którą można kraść konie albo kontemplować zachód słońca po schrupaniu ciasteczka z marihuaną. Z Theron u boku nawet dzikie prerie wydają się niestraszne.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu