Na najprostszym poziomie "Milczące dusze" są historią dwóch facetów podróżujących przez Rosję w celu pochowania żony jednego z nich. Tania nie była ani zbyt urodziwa, ani szczególnie inteligentna, ale w oczach swego męża Mirona prezentowała się jako najpiękniejsza kobieta świata. Kiedyś bohater obmywał ciało żony wódką. Teraz zamierza owinąć je w koc, a potem spalić nad wodą.
Woda – symbol narodzin i oczyszczenia – odgrywa w filmie Aleksieja Fedorczenki niebagatelną rolę. Obaj bohaterowie wywodzą się bowiem z ginącej społeczności Maryjczyków, którzy nadawali temu żywiołowi magiczne właściwości. W jednej ze scen widzimy, jak ojciec Vesy (Wiktor Sukhorukow) – poeta-samouk – ciągnie na sankach najcenniejszy przedmiot, jaki ma w domu – maszynę do pisania. Pragnie złożyć ją w darze wodzie z nadzieją, że otrzyma od niej potrzebne łaski. Bezkrwawa ofiara okazuje się niewystarczająca – już wkrótce jego rodzinę dotknie wielka tragedia.
Dzieło Fedorczenki powinno spodobać się miłośnikom "rosyjskiej duszy". Co druga scena filmu to metafora wygrywana na najwyższej nucie. Miłość, śmierć, rozstania i powroty w wielkim kręgu życia mieszają się tu ze sobą, tworząc odrobinę pretensjonalną całość. Zwłaszcza, że bohater snujący zza kadru swoją opowieść ma irytującą skłonność do wygłaszania poetyckich tyrad.
"Milczące dusze" najlepiej sprawdzają się jako skromny melodramat o tym, że nie można zbyt mocno kochać drugiej osoby. To tak jakby skazało się ją na nurkowanie w głębinach rzeki bez maski tlenowej. Miłość potrafi być falą niszczącą wszystko dookoła. A gdy nie będzie można już niczego naprawić, pozostaną wyłącznie wspomnienia. Czasem rozczulające, czasem bolesne, ale zawsze podszyte melancholią.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu