George Clooney nie dostaje już chyba żadnych propozycji filmowych, ponieważ postanowił po raz kolejny napisać i nakręcić film dla siebie. Jak zwykle wyszło średnio, ale jak inaczej może wyjść,
George Clooney nie dostaje już chyba żadnych propozycji filmowych, ponieważ postanowił po raz kolejny napisać i nakręcić film dla siebie. Jak zwykle wyszło średnio, ale jak inaczej może wyjść, jeśli się popadnie w samozachwyt i uzna się, że jest się stworzonym do wszystkiego. Nasza Zosia Samosia wcieliła się tym razem, poza oczywiście reżyserem, scenarzystą i producentem, w Jimmiego 'Dodge' Connelly'ego, gracza lokalnej drużyny futbolowej, który nie chce przyjąć do wiadomości bankructwa klubu i postanawia doprowadzić do powstania profesjonalnej ligi. Ma mu w tym pomóc wschodząca gwiazda tego sportu, a do tego bohater Wielkiej Wojny Carter Rutherford (John Krasinski) oraz były manager drużyny C.C., Frazier (Jonathan Pryce). Niespodziewanie pojawia się też dziennikarka Lexi (Renée Zellweger), która za opublikowanie prawdy o Rutherfordzie ma dostać fotel zastępcy redaktora. Fabuła nawet interesująca, jednak zbyt uboga na stuczternastominutowy seans. Clooney jednak jak przystało na gwiazdora musiał się zaprezentować wystarczającą ilość razy w stylowej scenografii i modnym garniturze. Renée Zellweger w charakteryzacji z lat 20-tych wypadła nawet nieźle, jeśli ona w ogóle może nieźle wypaść, natomiast John Krasinski grał tak, jakby mu nie zapłacili. Aktorstwo nie wzbudzało więc większych emocji. Film na pewno oglądałoby się lepiej, gdyby więcej się w nim działo. Bardzo dobre są sceny przedstawiające fragmenty meczy, żywe, naturalne i dynamiczne. Jednak zajmują one bardzo niewiele miejsca, co łatwo zrozumieć, ponieważ Clooney zabłocony nie do poznania prezentował się gorzej od Clooneya gentelmana, który przez większość filmu zabawiał rozmową panią dziennikarkę. Intryga związana z Pociskiem - Rutherfordem według mnie była trochę naciągana. Takich bohaterów po pierwszej wojnie światowej były dziesiątki, jeśli nie setki, więc gdzie tu skandal? Dramatu więc trudno się tu doszukać, podobnie jak komedii romantycznej, chociaż… "Miłosne gierki" mogły być czymś zdecydowanie lepszym, mogły mieć klimat lat 20-tych, mogły być o narodzinach prawdziwego sportu, mogły być dobrym romansem, ale nie są. Film się dłuży, jest przegadany i nudny. Ma w sobie jednak to coś, co sprawia, że ogląda się go do końca, jednak George Clooney - reżyser, nie umiał tego w wystarczającym stopniu wyeksponować. Mnie ten film nie zainteresował na tyle, żebym mogła go polecić. Poza tym jeszcze jedną rzeczą działająca na jego niekorzyść jest tytuł. Co ma wspólnego "Playing Dirty" z "Miłosnymi gierkami"? Po tytule angielskim widać, że miał to być film o sporcie, po polskim, że komedia romantyczna. Hmm, chyba nie był ani jednym, ani drugim.