Recenzja filmu

Maksymalne przyspieszenie (1986)
Stephen King
Emilio Estevez
Pat Hingle

Maksymalna głupota

Wielu pisarzy i aktorów marzy, by stanąć za kamerą. Tego też zapragnął Stephen King i zrealizował ekranizację swojego opowiadania "Ciężarówki". Prócz reżyserii zajął się również scenariuszem. Tak
Wielu pisarzy i aktorów marzy, by stanąć za kamerą. Tego też zapragnął Stephen King i zrealizował ekranizację swojego opowiadania "Ciężarówki". Prócz reżyserii zajął się również scenariuszem. Tak oto w 1986 roku powstało "Maksymalne przyspieszenie". 19 czerwca 1987 roku Ziemia wchodzi w zasięg ogona komety Rhea-M. Zdaniem astronomów Ziemia zostanie uwięziona w ogonie komety przez osiem dni pięć godzin, dwadzieścia dziewięć minut i dwadzieścia trzy sekundy. W tym samym czasie na stacji benzynowej Dixie Boy gromadzi się powoli grupa osób, chcąca uchronić się przed atakiem maszyn, a zwłaszcza ciężarówek, które wskutek działania komety się zbuntowały. Mają do wyboru: służyć maszynom albo przeciwstawić się im i ryzykować życie. Stephen King jest bardzo dobrym pisarzem. Niestety, mówiąc o nim jako o reżyserze, nie można tego stwierdzić. Skonstruował bowiem historię i poprowadził wszystko tak, że efekt jego pracy trudno nazwać horrorem. Ofiary giną bowiem mordowane na sposób śmieszny lub prymitywny. Jako uzasadnienie niech mi posłuży przykład, kiedy to butelki z automatu do napojów rzucają się w stronę ludzi. Ponadto dość często pobrzmiewają wyjątkowo irytujące kawałki muzyczne skomponowane przez ówczesny fenomen hard rocka, AC/DC. Stanowią podkład nawet do scen, które z założenia mają budzić grozę. Zamiast tego sprawiają, że widz może się śmiać jeszcze bardziej niż bez niej. Ale to nie wszystko, bo King, przejęty możliwością reżyserowania i adaptowania własnego opowiadania dodaje do niego inne, komiczne wątki. Zanim wszystkie istotne osoby zgromadzą się na stacji benzynowej, mija ponad połowa filmu. Gdy zaś pojawia się pojazd z mini-działkiem, robi się zupełnie komicznie. Najpierw strzela, a potem nadaje morse'em żądanie, by nalać ciężarówkom benzyny. Jeśli później ludzie "popełnią błąd", strzela i zabija każdego, kto mu się nawinie. Te sceny wyglądają już z samej istoty bytu wspomnianego wehikułu, który śmieszy zwłaszcza tym, jak wygląda. Nie zabrakło oczywiście wszelkich kłótni między osobami zgromadzonymi na stacji (których mamy krocie) i odzywek w stylu "Ty sukinsynu!", podczas gdy w opowiadaniu prawie cały czas panowała zgoda. Nie było również wspomnianego pojazdu, lecz spychacz niszczący ścianę stacji. Sporo jest też innych udziwnień, jak kucharz - przestępca na zwolnieniu warunkowym (wyjątkowo słaby występ Emilio Esteveza), czy właściciel stacji (denny Pat Hingle), trzymający w piwnicy cały arsenał broni. Co do gry aktorskiej to tak samo sprawa ma się co do reszty obsady. Poza tym polubić można tylko granego przez  Esteveza Billa i dwunastolatka Deke'a (mało znany Holter Graham). Z samych postaci również można się śmiać. Mamy wśród nich narzekającą pannę młodą i sprzedawcę biblii - wulgarnego zboczeńca. Początek filmu zapowiada go jako komedię - neonowy napis nad wejściem do banku głosi "FUCK YOU", a bankomat pisze "Jesteś dupkiem". Co scena to śmiech. Działania bohaterów na stacji przyprawiają nieraz o skręt kiszek, na przykład strzelający z bazooki do ciężarówki właściciel miejsca schronu. Zakończenie filmu budzi politowanie i zapewnia widza, że decyzja  Kinga o podjęciu się tak trudnego zadania jak napisanie scenariusza i napisanie wyreżyserowanie filmu to pomysł w całej rozciągłości chybiony. A właściwie maksymalna głupota.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Maksymalne przyspieszenie
Każdy widz wie, że filmy bywają różne, jedne to wybitne dzieła, inne totalne nieporozumienia. Gdzieś... czytaj więcej
Recenzja Maksymalne przyspieszenie
"Maximum Overdrive" - brzmi nieźle, prawda? A co ten tytuł tak naprawdę znaczy? W gruncie rzeczy - nic.... czytaj więcej