Motorem dla fabuły jest kryminalna zagadka, Virzì jednak trochę o niej zapomina, daje się pochłonąć przeszłości, jakkolwiek ambiwalentny byłby jego stosunek do niej. Ma to swoje plusy: bo
"Bela Lugosi’s dead", śpiewa Peter Murphy z grupy Bauhaus w napisach końcowych "Magicznych nocy". Nic dziwnego: film Paolo Virzìego jest w końcu czymś w rodzaju epitafium - tyle że dla kina włoskiego. Reżyser opowiada o wampirze narodowej kinematografii, który stoi nad grobem, ale wciąż nie chce umrzeć, żywiąc się krwią stojących u progu kariery młodych i naiwnych. Prawda przeplata się z fikcją, mgiełka nostalgii z krytycznym tonem a artystyczna autobiografia z manifestem. Virzì patrzy wstecz, by wytyczyć drogę na przyszłość, ale ten impuls jest chyba jednak zbyt słaby, by doprowadzić do reanimacji.
Paolo Ciriello
Fabuła rusza latem 1990 roku w wieczór, gdy Maradona odebrał Włochom szansę na finał piłkarskich mistrzostw świata. W atmosferze narodowej porażki – i w tajemniczych okolicznościach – umiera filmowy producent Leandro Saponaro (Giancarlo Giannini). Policja zwołuje na posterunek trójkę młodych aspirujących scenarzystów, którzy byli ostatnimi osobami, z jakimi widział się denat. Prymusowaty Antonino (Mauro Lamantia), bezczelny Luciano (Giovanni Toscano) i neurotyczna Eugenia (Irene Vetere) muszą zeznać, jak trafili w tryby włoskiego środowiska filmowego i co doprowadziło ich do felernego wieczoru spędzonego w towarzystwie Saponaro. Kanwa filmowego śledztwa jest tu wybrana z premedytacją: Virzì inscenizuje bowiem dochodzenie w sprawie śmierci włoskiego kina.
"Magiczne noce" to zatem opowieść o tym, jak troje młodych pasjonatów wkracza w świat kina i doświadcza deziluzji: po początkowym zachłyśnięciu się wielkim światem i jego perspektywami przychodzą kolejne rozczarowania. Włoskie kino u progu lat 90. jest bowiem jedynie cieniem siebie z lat świetności. Zamiast arcydzieł mamy klepane taśmowo szmirowate produkcyjniaki. Jeden dawny mistrz siedzi w knajpie i od lat się do nikogo nie odzywa, drugi kryje się w piwnicy. Na okolicznościowym bankiecie eksseksbomba pokazuje byle komu, co ma pod sukienką, a za kulisami, w garderobie jakiegoś gwiazdora, zaczyna się prawdziwe #metoo. Imię Felliniego niby wciąż brzmi jak zaklęcie, a wizyta na jego planie jest niczym podróż na inną planetę, ale ktoś zaraz przypomina, że wielki Federico od lat nie znalazł wspólnego języka z widownią.
Paolo Ciriello
W 1990 roku Virzì miał 26 lat, pierwszy film nakręcił w 1994, więc rozczarowanie Antonina, Luciana i Eugenii jest ewidentnym powidokiem jego własnych przeżyć. Satyra reżysera pozostaje jednak czuła. Choć twórca załamuje ręce, to nie przestaje kochać. Stąd wypełniający ekran arsenał smaczków, nawiązań, aluzji. Stąd lekki, komediowy ton. Motorem dla fabuły jest kryminalna zagadka, Virzì jednak trochę o niej zapomina, daje się pochłonąć przeszłości, jakkolwiek ambiwalentny byłby jego stosunek do niej. Ma to swoje plusy: bo miejscami ta machina dwuznacznej nostalgii faktycznie działa. Ale ma też minusy. Virzì plącze się bowiem w sieci anegdot i nie-zawsze-najwyższych-lotów karykaturek, meandruje. A zarazem skąpi przestrzeni, by bohaterowie mogli wyrosnąć ponad prostą typologię "ty jesteś taki, a ty taka". Ich nieuchronna przemiana jest więc arbitralna, "napisana", a nie pokazana. W przypadku filmu o trojgu scenarzystów brzmi to szczególnie ironicznie.
Podobnie jest z morałem filmu. Nie dość, że Virzì wypowiada go wprost, nie dość, że wkłada go w usta aż dwóch różnych postaci, to jeszcze nie do końca sam się do niego stosuje. Żeby uratować X muzę, twórcy powinni rzekomo "wyjrzeć za okno", porzucić puste konwencje i wziąć na warsztat "prawdziwe życie". Tymczasem "Magiczne noce" całą siłę czerpią właśnie z owych kinowych fantomów, z pogoni za smakiem dawnego kina. A potem marnują ją na ot, konwencjonalne włoskie komediowanie. Niestety: nawet jeśli Virzì odkrył klucz do skarbca z Wielkim Kinem, to nie jemu przyjdzie go otworzyć.
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu