Soderbergh podchodzi do erotycznych pokazów bez uprzedzeń i fałszywej pruderii. Striptiz to dla reżysera praca jak każda inna. Wymaga ona może talentu scenicznego, dobrej kondycji i
Telewizja kłamie! Nowy film Soderbergha reklamowany jest na małym ekranie jako urocza komedia romantyczna o striptizerze, który z miłości do dziewczyny postanawia wreszcie się ubrać i znaleźć sobie normalną pracę. "Magic Mike" to jednak kino z "innej mańki": ma więcej wspólnego z niezależną manufakturą niż mainstreamem i (choć niepozbawione rozrywkowego potencjału) podszyte jest smutkiem.
Scenariusz zainspirowały doświadczenia Channinga Tatuma, który kiedyś w negliżu machał tym i owym w obecności napalonych pań, a dziś należy do grona najmodniejszych hollywoodzkich gwiazd. Grany przez aktora tytułowy bohater nie jest jednak jego wiernym odbiciem, co widać chociażby w różnicy wieku. Tatum porzucił rozbieranki za pieniądze w wieku 19 lat, podczas gdy Mike dobija do trzydziestki i nadal wyjmuje zmięte dolary ze spoconych slipów. Nie porzuca jednak marzeń o zmianie zawodu i rozkręceniu biznesu z ręcznie wytwarzanymi meblami. Czasy są, niestety, ciężkie (wiadomo, kryzys) i żaden bank nie chce dać niedoszłemu stolarzowi kredytu na start. Czekając na lepsze dni, Mike bierze pod swoje skrzydła zbuntowanego Adama (Alex Pettyfer) i wprowadza go w świat męskiego striptizu.
Śledzący ich z kamerą Soderbergh podchodzi do erotycznych pokazów bez uprzedzeń i fałszywej pruderii (choć na ujęcia typu full frontal już się nie odważył). Striptiz to dla reżysera praca jak każda inna. Wymaga ona może talentu scenicznego, dobrej kondycji i prezencji, ale ostatecznie sprowadza się do tego, co każde inne zajęcie: zadowolenia klientów (w tym przypadku klientek). Nawet jeśli bohater rozważa przebranżowienie, jego rozterki są raczej związane z dorastaniem niż kacem moralnym. Nikt tu więc nikomu nie wyrzuca, że lata z gołym tyłkiem. Latania jest zresztą całkiem sporo i – sądząc po entuzjastycznych reakcjach Amerykanek, które już film widziały – robi ono na kobietach spore wrażenie. Od siebie dodam, że "Magic Mike" ma świetny soundtrack z piosenkami takich zespołów jak Black Daniel, Ringside czy Vegas Audio Ninjas.
Samcza obsada nie tylko z wdziękiem pręży torsy, ale daje też popis dobrego aktorstwa. Tatum potrafi być uwodzicielski i dowcipny, by za chwilę wiarygodnie oddać dramat samotnego, połamanego psychicznie nieszczęśnika. Jeszcze lepszy jest Matthew McConaughey w roli szefa bohatera – wodzireja, mentora i krwawego kapitalisty w jednym. Nawet Pettyfer jako nowa naga broń – zwykle drewniany jak dąb Bartek – zagrał parę niezłych scen.
"Magic Mike" jest zabawny (w nienachalny sposób) i ma w sobie sporo luzu. Mimo wszystko, jeśli na końcu wyda Wam się, że oglądaliście celuloidową błahostkę, to i tak jest to błahostka zrobiona z dużą klasą.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu