Imponująco wygląda już sama obsada najnowszego projektu
Roberta Rodrigueza:
Danny Trejo,
Steven Seagal,
Jessica Alba,
Robert de Niro,
Don Johnson. Niestety, często bywa tak, że im wymyślniejsza mieszanka, tym większa niestrawność. Tym razem twórca "
Sin City"
poległ w konkursie na najbardziej kiczowaty i najbardziej tandetny film nawiązujący stylistyką do niszowego amerykańskiego kina lat 70. W "
Maczecie" z prawdziwego "grindhouse'u" została już chyba tylko specjalnie preparowana taśma i szkielet fabuły. Reszta ociera się o pastisz – i tak już pastiszowego – gatunku.
Akcja filmu skupia się na postaci tytułowego Maczety (
Trejo) – Meksykanina, byłego agenta federalnego, który przyjmuje zlecenie zabicia senatora McLaughina (
De Niro). Zostaje jednak oszukany przez zleceniodawcę i wkrótce trafia na listę amerykańskich wrogów publicznych. Jedynym słusznym wyjściem z opresji wydaje się krwawa zemsta, w której pomogą mu zastępy uciśnionych Meksykanów. I tak oto otrzymujemy "mexploitation".
"Mexploitation", nurt, którego piętno widać już we wcześniejszych filmach
Rodrigueza – "
Desperado" (1995) i
"Od zmierzchu do świtu"
(1996) – łączy elementy kina eksploatacji z meksykańską kulturą. Cechują go wartka akcja, soczyste dialogi i piękne, roznegliżowane kobiety. Klasyczne niskobudżetowe produkcje "mexploitation" tworzą niechlubny portret Meksyku z całą jego przestępczością (przemytem pieniędzy i narkotyków czy handlem żywym towarem) w tle. Spoiwem wiążącym wymienione tytuły jest również postać głównego bohatera – wyjętego spod prawa renegata.
Wytrawny kinoman znajdzie jeszcze jeden wspólny mianownik wspomnianych produkcji – jest nim
Danny Trejo. Amerykański aktor, którego twarz posiada więcej bruzd niż meksykański kaktus, stał się swoistą ikoną "mexploitation". W "
Maczecie"
Rodriguez umieścił go na pierwszym planie, co odbiło się niestety na poziomie artystycznym całego przedsięwzięcia.
Bohater grany przez
Danny'ego Trejo w "
Maczecie"
jest poniekąd tym samym, który mordował ludzi w "
Desperado". Różnica polega na tym, że niejaki Navajas posługiwał się charakterystycznymi sztyletami, a fascynacja Maczety bronią białą przybrała monstrualne wręcz rozmiary. Wyolbrzymienie, przesadne uwydatnienie pewnych cech kina gatunków, a nawet groteska będą więc kolejnymi wyznacznikami nurtu "mexploitation".
Trudno jednoznacznie ocenić "
Maczetę". Moim zdaniem, stanowi ona jedynie karkołomną próbę zdezorientowania widza poprzez pogmatwanie wzorów i konwencji. Dodajmy, próbę nieudaną. Zamiłowanie
Rodrigueza do amerykańskiego kina exploitation lat 70., szczególnie widoczne przy projekcie "
Grindhouse", zaowocowało ciekawym dyptykiem "
Planet Terror –
Death Proof"(2005) zrealizowanym wspólnie z
Quentinem Tarantino. Tym razem twórca "
Pulp Fiction" wsparł kolegę jedynie finansowo, co – jak widać – nie wystarczyło.
W latach 60. i 70. z założenia brutalne i pełne wynaturzeń filmy, tworzone za marne grosze przez amatorów i pasjonatów, spotykały się jednak z dużym uznaniem publiczności. Zabiegali o nie właściciele małych kin oraz "drive-in movie theaters", aby zdobyć publikę żądną nieskomplikowanej fabuły i sporej dawki przemocy. Dziś nikt o zdrowych zmysłach nie dopuściłby do dystrybucji "
Kobiet w klatkach" (1971) czy
"
Two Thousand Maniacs!" (1964). Będąc w głównej mierze filmową ciekawostką, produkcje te nużą lub wywołują we współczesnym odbiorcy śmiech. Niemniej posiadają pewną wartość poznawczą – są popkulturowym pomostem, nośnikiem trudnych kwestii społecznych czy rasowych. W prosty, niewyrafinowany, często wręcz tandetny sposób obnażają problem przestępczości, pedofilii, prania brudnych pieniędzy czy nielegalnej imigracji. W tym miejscu kończy się zabawa, a zaczyna szara rzeczywistość.
Podobnie jak nie wszystkich śmieszą dowcipy o Meksykanach typu: – Dlaczego Meksykanie mają małe kierownice w samochodach? – Żeby mogli prowadzić w kajdankach; nie wszystkim również musi podobać się film pseudoexploitation udający meksykańskie kino narodowowyzwoleńcze. Maczeta niekoniecznie musi być symbolem walki z amerykańskim Urzędem Imigracyjnym. Pozostaje nadzieja, że sequel "
Miasta grzechu" nie okaże się równie długo oczekiwanym niewypałem.