"
Locke'owi" bliżej do dzieła literackiego niż sztuki wizualnej. Słowo jest u
Stevena Knighta zawodnikiem wagi ciężkiej, ale - chwała niebiosom - nie pręży ten potężny stwór muskułów, nie eksponuje swojej rzeźby, nie zerka groźnie na przeciwnika, który zajada popcorn w sali kinowej. Mimo kameralnego nastroju i dramatyzmu, reżyser bawi się konwencją. Tragiczne dialogi i monologi przeplatają komiczne telefony i luźne rozmowy na tematy powszednie.
Kto nie lubi nocnych eskapad w przytulnym samochodzie? Jest w nich coś magicznego. Jakaś nutka poezji. Dreszczyk emocji. Sami wśród świateł i deszczu. Jadący przed siebie - może bez celu. Już pierwsze sceny filmu
Knighta pozwalają usadowić się obok
Toma Hardy'ego. Charakterystyczny dźwięk kierunkowskazu, mrugająca nad głowami sygnalizacja świetlna, spojrzenia na drogę z perspektywy pasażera, trzęsąca się kamera, oślepiające reflektory przejeżdżających samochodów, nadużywany gdzieś za naszymi plecami klakson i pędzące radiowozy policyjne sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy rzeczywiście zajmowali miejsce w BMW Ivana Locke'a.
Nie dość było reżyserowi umieścić nas w jednej przestrzeni ze swoim everymanem. Swojski klimat ułatwia przymiarkę butów sympatycznego inżyniera budowlanego. Błędy popełniamy wszyscy - mniejsze lub większe. Nawarzyliśmy piwa, więc trzeba je wypić. Ciekawym rozwiązaniem fabularnym jest fakt, że Ivan nie sprząta jedynie brudów po sobie.
Nie podobały mi się rzucane przez Locke'a hasła w trakcie rozmów z Bethan (
Olivia Colman): "będę za półtorej godziny", "...za godzinę", "...za czterdzieści pięć minut". Jakby
Steven Knight, w obawie przed znudzonymi widzami, robił przystanki i, mrugając okiem, cichutko prosił: "jeszcze tylko chwila, wytrzymaj!".
Spektakl jednego aktora uzupełniają w dobrym tonie głosy mniej lub bardziej melodyjne. Natomiast Locke, mimo grzechów ciężkich na sumieniu, budzi sympatię.
Tom Hardy w klaustrofobicznej otoczce nie jest nonszalancki. Potrafi wydobyć ze swojej postaci subtelny dramatyzm. Szarża i popis talentu ukrywają się w cieniu stonowanych emocji.
Scenariusz charakteryzuje się arystotelesowską zasadą trzech jedności. Ponadto, akcja filmu tworzy iluzję czasu rzeczywistego: towarzyszymy Locke'owi w podróży do Londynu przez dziewięćdziesiąt minut. Zabieg nie jest innowacyjny, nawet w kinie, ale intryguje możliwość obcowania oraz bezczelnego wejścia w intymną sferę życia przeciętnego człowieka. Czy w tej tragikomedii nazwisko kierowcy jest przypadkiem?