Recenzja filmu

Last Christmas (2019)
Paul Feig
Emilia Clarke
Henry Golding

Świąteczne rozczarowania

Paul Feig, który do tej pory radził sobie całkiem dobrze z różnymi odmianami komedii, tym razem zawalił sprawę na całej linii. "Last Christmas" ładnie wygląda z obrazami nasyconymi żywymi barwami
Jeśli święta Bożego Narodzenia kojarzą Wam się z rozczarowaniami związanymi z nietrafionymi prezentami, to najnowszy film Paula Feiga jest właśnie dla Was. Obiecując świąteczną komedię romantyczną inspirowaną muzyką George'a Michaela, a dostarczając bezduszną pstrokaciznę znaną z grudniowych witryn sklepowych i reklam telewizyjnych, zawiedzie Was na całej linii.


Mimo wszystko zaczyna się obiecująco. Paul Feig, jak wiele osób przed nim, postarał się, by jego nędzny prezent został ładnie opakowany. Oto więc na początku "Last Christmas" poznajemy uroczą bohaterkę imieniem Kate, która jest trochę za bardzo roztrzepana i zaaferowana własną osobą. Żyje chwilą, marzy o karierze muzyczno-aktorskiej, ale w nic nie potrafi się zaangażować. Jej przyjaciele powoli zaczynają się bać zapraszać ją do swoich domów, bo nieopatrznie może coś zniszczyć. Jej pracodawczyni w pełni może rozwinąć swój dar sarkastycznego komentowania. A rodzina z oddali zamartwia się, bo bohaterka unika ich jak ognia. I wtedy na jej drodze staje równie uroczy mężczyzna. Tom zdaje się być jej przeciwieństwem. Angażuje się w pomoc bezdomnym, lubi odkrywać nieznane zakątki Londynu, woli kontakt osobisty od relacji z aplikacji randkowych. Bohaterka z początku traktuje go bardzo nieufnie. Powoli, jak to w tego typu historiach bywa, dynamika relacji zacznie ulegać zmianie.

Filmy świąteczne wymagają od ich twórców naprawdę niewiele. Fabuła może być sztampowa, a nawet kompletnie nieprawdopodobna. Jest bowiem jedynie pretekstem do budowania klimatu pełnego magii, wzruszeń, miłości. I właśnie na tym poległ Feig. Kate i Tom nie potrafili wzbudzić świątecznej atmosfery. Emilia Clarke promiennie się uśmiecha, a Henry Golding ma w sobie urok cocker spaniela, ale mimo wszystko ich relacji brakuje tej słodkości i uroku, jakim emanują bohaterowie realizowanych dużo niższym kosztem produkcji platformy Netflix czy stacji Hallmark. Więcej bożonarodzeniowej magii odnaleźć można w pobocznym wątku właścicielki sklepu i zakochanego w niej specjalisty od kiszonej kapusty. Ta miłość od pierwszego wrażenia, do tego okraszona najbardziej zabawnymi momentami w całym filmie (świąteczny gibon!), jest kwintesencją gwiazdkowej atmosfery. Ratuje to obraz przez totalną katastrofą.

Problemem "Last Christmas" jest również to, że reżyser postanowił uczynić ze swojego filmu rzecz nieco bardziej poważną od netfliksowej konkurencji. Stąd pojawia się wątek rodziców Kate, którzy naznaczenie są traumą bratobójczych walk w Jugosławii. Stąd pojawia się też tematyka brexitu i niechęci części angielskiego społeczeństwa do obcych. Oglądanie "Last Christmas" za sprawą tych scen można przyrównać do męczenia się z ościstym karpiem podczas wigilijnej wieczerzy: jest frustrująco i niechlujne.


A muzyka George'a Michaela? Jest jej w filmie całkiem sporo. Niestety równie dobrze mogłoby jej nie być. Traktowana jest bowiem jak muzyka w windach – leci sobie w tle, by zagłuszyć ciszę. Niemal żadna piosenka nie stanowi integralnej części opowieści o Kate. Wyjątkiem jest tytułowe "Last Christmas". Jednak widząc, w jaki sposób zainspirowało ono film, można dojść do wniosku, że lepszym rozwiązaniem jest mimo wszystko traktowanie przebojów George'a Michaela wyłącznie jako tło.

Paul Feig, który do tej pory radził sobie całkiem dobrze z różnymi odmianami komedii, tym razem zawalił sprawę na całej linii. "Last Christmas" ładnie wygląda z obrazami nasyconymi żywymi barwami i miłą obsadą. Ten film nie napełni Was jednak Duchem Świąt.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?