Najmłodsi widzowie będą rozanieleni, podziwiając puszyste i słodziuchne stwory wykreowane w komputerze, nieco starsi kinomani na pewno docenią slapstickowy humor i kilka udanych żartów
We współczesnej animacji z głównego nurtu świat wali się średnio raz do roku. Zagłada i nowy początek są w cenie, wydają się niezastąpionym dydaktycznym bacikiem: czasem potrzeba trzęsienia ziemi albo i całego armagedonu, aby animowany bohater zrozumiał, co jest w życiu ważne, spróbował ocalić tych, których kocha, albo chociaż wyjrzał poza czubek własnego nosa. Nie inaczej jest w "Krudach" - tu także na ścieżkę samopoznania wpycha bohaterów wielki kataklizm.
Tym razem na hollywoodzkiej kozetce ląduje familia sympatycznych jaskiniowców. Głowa rodziny, gruboskórny i tępawy Grug, dba o to, by jego dziatwa przeżyła w niesprzyjających warunkach jak najdłużej. Ganiając za strusimi jajami, prowadząc podjazdową wojnę z teściową i pilnując, aby wszyscy przestrzegali surowych zasad ("wszystko, co nowe, oznacza śmierć!"), nie zważa na potrzeby swojej córki, rezolutnej i ciekawej świata Eep. Już wkrótce jednak rozstąpi się ziemia i bezpieczna, ciepła jaskinia Krudów stanie się pieśnią przeszłości. Zmuszeni do wędrówki, sprzymierzeni z postępowym i pomysłowym Guyem, bohaterowie odkryją oczywiście, że nie taka ewolucja straszna jak ją malują. Grug zrozumie, że kto stoi w miejscu, ten się cofa, zaś buntownicza Eep przekona się, że z rodziną można wyjść dobrze nie tylko na zdjęciu.
Zanim rozwrzeszczani Krudowie dojdą do tych odkrywczych wniosków i w paru żołnierskich słowach uprawomocnią filmowy morał, czeka nas półtorej godziny całkiem niezłej zabawy. Najmłodsi widzowie będą rozanieleni, podziwiając puszyste i słodziuchne stwory wykreowane w komputerze (nawet szczerzące kły tygrysy szablozębne są tu "do zagłaskania"), nieco starsi kinomani na pewno docenią slapstickowy humor i kilka udanych żartów językowych. Dorośli nie będą walczyć ze snem dzięki wizualnej stronie utworu, zwłaszcza że projektanci lokacji oraz cyfrowej fauny i flory wznieśli się na wyżyny talentu. W filmie nie brakuje wspaniałych panoram i kapitalnych pomysłów designerskich – wizualnym tour de force wydaje się podróż bohaterów przez osuszone jezioro, ozdobione łańcuchami rafy koralowej, pełne ukwiałów, z majaczącym na horyzoncie, rozcinającym chmury szczytem.
Dobre tempo i przemyślana konstrukcja fabuły sprawiają, że w filmie właściwie nie ma dłużyzn, a niepotrzebne czy bezcelowe sceny można policzyć na palcach jednej ręki. Po krótkiej, lecz doskonale poprowadzonej ekspozycji zostajemy rzuceni w wir akcji, by wyhamować dopiero w pompatycznym, efektownym finale. I choć z twórcami "Krudów" przyjemniej tresowało się smoka, to podróż w gorące czasy prehistoryczne pozostaje doskonałą alternatywą dla kwietniowego wypadu na sanki.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu